Pages

28 lutego 2016

Inny post

Dziś nie będzie o tym, co powstało, bo nic nie powstało. Jestem na etapie przemyśleń różnych, bardzo różnych i póki co, nic z tego nie wynika. Nie lubię takiego czasu, bo człowieka nosi i nie wiadomo, co dalej.

Nie będę więc marnotrawić słów i przechodzę do sedna.

Zostałam obdarowana ! Przyjechała od Aldony (Finextra) pokaźna koperta naturalnie zaopatrzona, czyli... len i bawełna (chyba).


 Cieszę się, jak dzieciak. Podziwiam kolor tkaniny, bo to, co jest na zdjęciach, nie jest jej prawdziwym odcieniem. Bardzo, bardzo dziękuję !

Czas temu... ponad 3 lata przyjechał też do mnie kołowrotek. Wiele kilometrów wełny powstało dzięki niemu, ale najważniejsze, dorosłam do decyzji o posiadaniu ciut lepszego, więc... jeśli ktoś chciałby też spróbować swych sił, a czai się, nie jest przekonany, to... ;-) 
Kołowrotek jest niewielki, ma swe lata, ale  jest w pełni sprawny. Na razie nie opanowałam jeszcze tematu wysyłki, ale gdy przyjdzie, co do czego, jakoś to da się zorganizować. 












23 lutego 2016

Się Porobiło - cz. 145 - Tunika z motylków

Powstała naprędce ('naprędka' - hehe... fajny wyraz !). 

Chodziła za mną tunika szara, z kontrastującymi rękawami. Taka nierzucająca się w oczy sama z siebie, tylko z żywszymi rękawami. I jak tylko okazało się, że uda mi się wyczarować rękawy z pasa tkaniny motylkowej, ruszyłam do krojenia. Kupując tkaniny potworkowe nadarzyła się okazja kupić skrawek tkaniny w motylki. Prawdziwy skrawek, bo dokładnie 30-35 cm o szerokości 160 cm. Jak ktoś uważnie czyta moje wpisy, to ostatnio prawie same ścinki i resztki, a ja ani z Poznania, ani z Krakowa ! ;-))) Po prostu, sprzedająca nie miała więcej tkaniny w motylki i w najbliższym czasie nie było możliwości ponowienia oferty, wzięłam więc to, co miała. Pewnie i tak miała mnie dosyć, bo strasznie marudziłam i przebierałam w tkaninach. Kupowałam na jednej z grup tkaninowych na FB, a tam nie zawsze w fotograficznej prezentacji jest to, co aktualnie jest w sprzedaży, więc dopytywałam, przepytywałam, jak się tylko dało. Wracając do motylków. 30 parę centymetrów, to nie jest szaleńcza długość, więc przy zakupie pomyślałam tylko dekoracyjnym pasie gdzieś tam doszytym, a nie o rękawach. Jednak, gdy rękawy doszyje się 'na prosto' do przodu i pleców, można zyskać po kilka cennych centymetrów i takim sposobem uzyskałam rękawy dość przyzwoite, bo takie 3/4 długości. Skoro rękawy są luźne, poleciałam po całości i cała tunika jest luźna. Dla podkreślenia luźności u dołu boków doszyłam dodatkowe kawałki szarej dzianiny.
Oglądałam wiele takich zwisających bokami, odważyłam się tutaj na niewielkie zwisy, bo dzianina nie jest cienka, więc nie chciałam bardzo sterczących bocznych ogonków.

Początkowo skroiłam szersze prostokąty. Tak widywałam w necie. Jednak szara tkanina pomimo, że to bawełna z elastanem (miała być dresówka, ale na moje oko, to tak do końca nie jest), nie taka zwiewna i powiewna, nie opada w dół tworząc zwiewne ogonki, więc doszyte prostokąty musiały się zmienić, najprościej - w trójkąty. Coś mi jednak podpowiadało, by nie ciąć po przekątnej tych doszywanych kwadratów, a nieco zmienić linię cięcia i ostatecznie po odcięciu pozostał czworokąt, właściwie trapez prostokątny, którego wysokość stała się przedłużeniem dolnego brzegu tuniki. Gdyby tunika była dłuższa, z powodzeniem byłaby dość fajnie układającą się sukienką. Jednak nie chciałam kolejnej sukienki. :-) Chyba, że dzianina się koszmarnie wydłuży, to się zrobi sukienka. :-) Na razie, aż taka odważna i młoda nie jestem, i się nie odważę. Będzie więc tuniką do spodni, czy ewentualnie do getrów. Na razie boki są delikatnie dłuższe (tzn, lekko opadają te wszycia, stąd taki efekt) i całość faluje lekko na obwodzie.



Jak zwykle, wykorzystałam 3 ściegi elastyczne, prosty (podstawowy), overlockowy i ozdobny. 


20 lutego 2016

Się Porobiło - cz. 144 - Potworkowa sukienka


Nieprawdą jest, że dresówka we wzorki jest tylko dla dzieci, a nam pozostają smętne szarości i czerń. Co prawda producenci tkanin chyba dalej uważają, że właśnie tak jest. Większość wzorków faktycznie zdecydowanie dziecięca. 

Z premedytacją więc zrobiłam sobie wersją 'dorosłą'. :)

Kombinowałam na oko i 'pod siebie'. Mierząc podczas szycia, kiedy jeszcze tkanina sterczała sztywno, kusiło bardzo, by polecieć schematem bardziej dopasowanym, bo miałam wrażenie, że tak lepiej. Pomimo, że naprawdę chciałam luźnego ubranka odruch, by go bardziej dopasować, od razu się pojawił.

Sukienka prawie prosta, z charakterystyczną linia 'odstających' kieszonek. Oczywiście na ludziu wygląda to nie tak odstająco, jak tu na zdjęciu, bo oczywiście do zdjęcia postarałam się tak ustawić tkaninę, by pokazać model. Drugie zdjęcie poniżej z podniesionymi rękawami.

 
Kieszonki są konkretnej wielkości, obszyte na brzegu potworkową tkaniną. Przy okazji wyraźnie widać kolor  - to czarna kreska na tle ecri. Tkanina nie jest jakoś specjalnie gruba, więc i w chłodny letni dzień miło będzie otulić się potworkami. Rękawy są takie 3/4, a sukienka delikatnie przed kolano. 

Mam w planach jeszcze drugą potworkową sukienkę zrobić, ale potworki inne i mam nadzieję na inny model.





14 lutego 2016

Się Porobiło - cz. 143 - Kolorowe uszytki.

Krótka ale szersza bluza siedziała mi w głowie długo. Chciałam grubszą dresówkę, drapaną w pastelowych jakiś odcieniach zieleni, oliwki, czy amarantu. Ale niestety, na razie nie wyszło. Nie czekając, wykroiłam z resztek po sukience to, co chciałam. Nie zauważyłam skazy na tkaninie. Przebarwienie, nierzucające się w oczy, tworzyło lekko skośną linie na plecach. Gdyby jeszcze pionową, można było by przeszyć, przeciąć, pokombinować. Ale lekko skośna, nijak wykorzystać. Szybka decyzja, wprowadzenie kontrastowego koloru na plecy i wykończenie nim też szyi, by stanowiły całość. Proste z założenia wykończenie dołu bluzy, skłaniające brzeg do wywijania, wyeliminowało wprowadzenie tegoż na dół bluzy. 
Od początku chciałam ożywić bluzę, nadać jej charakteru. W ruch poszły pastele i tak powstała kolorowa mandala wzorowana mandalami Doroty. A później zszyła się cała bluza.


Na zdjęciach bluza jeszcze nie wywija się na dole i na mankietach tak, jak trzeba. Ale wiadomo, że się wywinie i 'skróci' dlatego też koniecznym jest (bynajmniej w moim przypadku), używanie czegoś dłuższego pod spodem. Uszyłam też od razu koszulkę białą taką do kompletu (chociaż niekoniecznie z tego samego), by dobrze ukrywała bieliznę na ramionach. 


Jak widać, dorobiłam się (czyt: kupiłam !) metek, które w końcu zaczęłam używać - dzięki Basiu U!.


Przy okazji, jak rozważałam formę ozdobienia bluzy, rozważałam formę aplikacji i przypomniało, że mam uszkodzony t-shirt, który w ten sposób w końcu zreanimuję. Koszulka leżała kilka lat w szafie, ma fajny trykot i trudno było mi się z nią rozstać. Może też przez sentyment, bo dostałam ją od mamy. Niestety, nie zauważyła kupując, że koszulka jest uszkodzona. Uszkodzenie, to nic innego, jak zwykłe przecięcie nożyczkami. 
Powycinałam kilka kółek, które dość fajnie wyglądały, w roboczej wersji, losowo rzucone na bluzę. Niestety, nie dało się rozrzucenia powtórzyć, ciągle coś mi nie pasowało, więc koncepcja uległa konkretnej zmianie i skończyło się na 'pawich' kółkach. Każde kółko po wycięciu zostało usztywnione fizeliną. Przygotowana aplikacja wędrowała na bluzę. Trochę kłopotliwe jest naszywanie na już gotowe ubranie, ale się udało. :-) Może nie jest to idealnie naszyte, ale nie razi. Bluza w końcu będzie używana.

Nacięcie skrywa się pod górną aplikacją. Miejsce trudne do ukrycia, ale chyba się udało.




10 lutego 2016

Się Porobiło - cz. 142 - Sukienka ze skrawka

Skrojona naprawdę z kawałka dresowej dzianiny, kupionej ostatnio. Sprzedająca miała resztkę, takie dobre 60 cm lekko krzywo przycięte, a tak mi się podobała, że musiałam nabyć chociaż na spódnicę. Ostatecznie pokombinowałam, dwukrotnie rozrysowując elementy i mam nawet lekko luźną sukienką w rozmiarze 38. :)


Zdjęcia lepsze jakościowo są z doświetleniem lampy, jednak w realnym świetle (pomimo, że zdjęcia z ręki poruszone - zdjęcie niżej), widać prawdziwy kolor i urodę tkaniny. 


Oczywiście oprócz ściegu overlockowego, przydatnym bardzo był ścieg ozdobny, elastyczny. Nim obszyte są wykończenia pach i szyi, a także łączenia karczku przodu i na plecach. Przeszycie takie eliminuje podwijanie się szwu łączenia. Dodatkowo jest jakąś ozdobą.


Wiedząc, że dzianina będzie się podwijać, bo niestety, nie mogę dać dużego podłożenia na brzegu sukienki (a nie chciałam doszywać z kawałków), obszyłam tylko ściegiem overlockowym i dałam żyć własnym życiem. 

Sukienka dzisiaj już była w pracy i doskonale 'się nosi'. Mam nadzieję, że po praniu będzie też przyzwoicie wyglądać.

I proszę się mi przyznać, kto będą w marketach, gdzie regały obstawione wiosennymi kwiatami, da radę ominąć i nawet najmniejszego nie kupi. ;-) Znalazłam ciemnoczerwonego pierwiosnka, wydaje mi się, że takiego na działce nie ma. tzn tak ciemnego, więc miło będzie, jak wytrwa dzielnie do kwietnia.
I nie byłoby wiosny u mnie bez białych hiacyntów. :) A jak pachną, wooow.... ;-)







7 lutego 2016

Tak sobie...

Przerobiłam resztę podwójnie barwionej czesanki corriedale. 100 m w dwóch motkach, po 260 i 282 m.
W świetle lampy i w słońcu. 


Do czego to spożytkuję ? 
Pojęcia nie mam, tak jak i nie wiem, jak pokombinować, by z przysłanych tkanin (dresówek i dzianin) stworzyć coś, co chciałam. 

Przyjechały w końcu, jednak jest pomyłka w realizacji. Zamiast tej stworkowej kolorowej miała być dwubarwna. Tak się dogadałam ze sprzedającą na czacie. :) Ktoś powie, że lepiej kupować realnie. Tak, pewnie, jeśli ma się taką możliwość. Może mi ktoś odpowie na pytanie, dlaczego u mnie, w dwóch sklepach z tkaninami (tak, dwa na prawie 100 tyś miasto !), w żadnym nie ma tkanin takich, z których się w domu szyje. Czyli czysto bawełnianych, lnianych, czy jakiś dobrych mieszanych. Karina dziś na blogu pokazała swoje lniane skarby, a mnie się zaraz przypomniało, jak w latach 70-80, w których w sumie niewiele w sklepach było, co jak co, ale tkanin nie brakowało. Nie było tak wygodnych w użyciu dzianin, ale było w miarę kolorowo. Jak ktoś potrafił szyć, to dał sobie pięknie radę. By dziś coś z zamysłów zrealizować, pomimo pozornie lepszej dostępności wszystkiego, trzeba też gromadzić, jak kiedyś. Mama miała stosy, a właściwie kilometry bawełnianych koronek i wstawek. Niedawno potrzebowałam, a w pasmanterii tylko takie zwykłe sztuczne koronki. Brrr.... . Od 4-5 miesięcy szukam grubsze dresówki (gramatura ok 300) ale w jakiś wesołych kolorach, pomarańczowy, żółty słoneczny, czy ładny zielony. To, co udało mi się znaleźć, a bywało, że i piękne kolory się zdarzały, to kombinacje akrylu, czy poliestru. Fakt, dzisiejsze sztuczne włókna potrafią być szczególnie przyjazne i nie tak wredne, jak ich wcześniejsi krewni, jednak wolałabym, by były to dodatki, a nie stanowiły podstawy nitki. Ot, może i fanaberia. Cóż. ;-)

Z mniej fajnych zdarzeń, moje piątkowo-poranne zdarzenie na trasie średnicowej, którą to codziennie dojeżdżam do pracy. Przed 7 rano ruch konkretny, 4 pasy ruchu, po dwa w każdą stronę oddzielone pasem zieleni, z jednej strony dochodzi las oddzielony siatką od trasy. Niestety, nie na całej długości drogi jest siatka, a i tam, gdzie ona jest, zdarza się, że furtki wejściowe do lasu bywają niezamknięte. 
Jechałam prawym pasem, w sumie daleko nie ujechałam, gdy nagle poczułam uderzenie w tylny bok samochodu i jakiś głuchy łomot. Dość szybko mijał mnie (wyprzedzał) jakiś samochód. W pierwszej chwili pomyślałam, że coś mu się oderwało i tym dostałam. Wyszłam z samochodu i w mętnym świetle latarń, z tyłu widzę, że na pasie lewym leży... zwierzę. Zamarłam z przerażenia. To nie żadna odczepiona część samochodu mnie walnęła, a po prostu daniel, których tutaj dość dużo. Bałam się ruszyć i oglądnąć samochód, o dojściu do zwierzęcia nawet nie było mowy, bo ruch samochodowy zwariował i musiałam uważać sama na siebie. Samochód nie wyglądał źle. Gdy wróciło logiczne myślenie, dotarło do mnie, że nie ja zabiłam tego nieszczęśnika, a ten wariat, co mnie wyprzedzał i daniel musiał się od niego odbić i uderzyć we mnie. Więc w kolejności, najpierw 112, by w ogóle zgłosić zdarzenie, później jeszcze 986 (straż miejska), bo patrząc na ten zwariowany ruch, który nijak nie reagował na światłą awaryjne, jeszcze komuś by się przez to martwe zwierzę coś stało i ostatecznie zdecydowałam się na 997, bo pomna faktu, że jak jest zgłoszenie na policję, to w razie szkody, która wyjdzie później, jednak bezpieczniej. Po niespełna godzinie byłam w pracy, zmarznięta, zestresowana, z okropnym bólem żołądka, ale w sumie zadowolona, że stało się tylko tak, jak się stało. Zwierzaka żal strasznie, ale cóż... .Jeśli się wchodzi z cywilizacją na tereny leśne, to tak się dzieje. Tu nie ma chyba miesiąca, by nie było zdarzenia podobnego. Jednak spokój, który w pracy odzyskałam zachwiał się, gdy po pracy poszłam na parking i już z daleka dostrzegłam wgniecenia karoserii, o ironio, prawie niewidoczne z bliska ! Pomna oględzin porannych policji, a także i kolegi, którego poprosiłam telefonicznie o pomoc, by do mnie dojechał, że samochód ok, spanikowałam myśląc o odszkodowaniu. Ktoś spod 997, bo ponownie zadzwoniłam z zapytaniem, co mam robić, pokierował mnie na komisariat, tam po odczekaniu prawie godzinki, gdy w końcu udało mi się dojść do słowa i wyjaśnić, jestem ponownie (!) w temacie, poinformowano mnie, że to i tak mój problem, albo ewentualnie z AC i nie trzeba jakiś protokołów, czy innych oświadczeń.
Więc mam problem do ogarnięcia i pewnie od jutra zacznie się bieganie w temacie. Nie jest to duża szkoda, ale nikt za darmo tego od zaraz nie zrobi. Dla mnie brak samochodu jest problemem, bo pomimo, że w mieście jest jakaś komunikacja, o tyle głównym problemem jest dojazd do i z pracy.
Obiektywnie, w świetle tego, co się mogło stać, gdyby daniel wyskoczył mi przed maskę z prawej strony, ... nie jest źle.
Słońce dziś świeci. Ciepło nawet widać na termometrze, chociaż to takie zimne 10 st C, nie jak kwietniowe, to jak widać, grudnik woli jeszcze kwitnąć. :)


W roślinnym temacie, otworzył się kolejny storczyk. Biały, raczej duży. A będąc w markecie, nie mogłam odpuścić okazji i nie przytargać takiego przecenionego z 3 pędami. 


A, wczoraj w ramach odreagowania, smażyłam pączki. To efekt. Może nie są idealne, ale mała i pyszne. Spokojnie można zjeść kilka na raz i nie ma się kompletnie wyrzutów sumienia, :-)))


Smacznego. Starczy dla wszystkich. ;-)




2 lutego 2016

Malowanie wełny i zmienne efekty emocjonalne.

Chciałabym 'pogadać' o domowym, chemicznym kolorowaniu wełny. Naturalne - wiadomo, osobliwe czary mary, często nieuchwytne w schematy, niepowtarzalne ;-) 
Co innego barwna magia 'chemii'. Ta powinna być w miarę przewidywalna. 
Farb, barwników jest trochę. Sama używam rodzimych, sprawdzały się. Jednak im dłużej się tym param, tym oczekuję od siebie konkretniejszych efektów. Nie przypadkowości, która bawiła na początku. Farbki często mieszam między sobą, Czy to w naczyniu z wodą, czy bezpośrednio na zmoczonej wełnie, czesance. 
Sama najlepiej czuję się machając pędzlem, czyli zwyczajnie malując po czesance, czy nitce. Czasami poprószę farbką bezpośrednio z torebeczki. I czesanka się barwi. Na ogól jest ładna. Później przędzie się nitka i też - powiedzmy, jest ładna po czym robimy udzierg i ... jest zgrzyt. Często zgrzyt bywa już na etapie nitki, kiedy z różnokolorowej czesanki robi się ... bardzo jednolite 'coś bure'. Nie wiadomo, co gorsze. Pół biedy, kiedy uzyskaliśmy z ulubionych kolorów coś, co ostatecznie nie jest w gamie naszych kolorów. Jest szansa, że z czasem jednak dobrze się to wykorzysta. Gorzej, gdy barwienie szlo 'pod pomysł', miało być określone, a wyszło... pożal się Boże.
I ja mam takie barwienia mniej udane na swoim koncie. Największym rozczarowaniem było barwienie gotowej już nitki sposobem widzianym w necie. O tutaj. Podobał mi się efekt u kogoś w dzianinie. Powtórzyłam działanie, ale taki sposób sprawdził się na małych powierzchniach - rękawki swetra wyszły bardzo ok. Ale już na całym już korpusie było coś, co na dłużej mnie bardzo drażniło.
Może komuś taki efekt byłby potrzebny, mnie pewnie też by się podobał, gdyby odległości zabarwień przełożyły się z rękawa. Takie właśnie były założenia barwienia. Tylko nie pomyślałam, że nitka powinna być zwinięta w olbrzymie zwoje, nie takie, jak były u mnie. Do dziś pozostaje pytanie, jak rozłożyć nici, jak oszacować potrzebne ich długości na konkretne barwienie.

Oczywiście, zamiast nitki, można pofarbować na jednolite kolory porcje czesanki i później odpowiednio (przynajmniej starać się) dozować ilości kolory w nitce. Takim sposobem było barwienie czesanki na baktusowy szalik Zważywszy, że działałam na oko, wyszło całkiem przyzwoicie.

Bywa, że w człowieku pozostaje wiedza praktyczna i jeśli ta wiedza obudzi się w odpowiednim momencie i zostanie praktycznie użyta, zdarza się uzyskać większą ilość dość sensownie zabarwionej nitki, która może dziwnie wygląda w motku (wrzaskliwie), jednak wyhamowuje w dzianinie i łapie jakiś subtelny rytm.

Co jednak, gdy już na wstępie skopie się barwienie ?
Mnie się zdarzyło, że włożyłam do gara pięknie tęczową nitkę (miały się przenikać żółty z czerwonym i niebieskim, przechodzić w zieleń), a po płukaniu został mi pastelowy róż z błękitem lekko rozmazany bardzo bladą żółcią. Dało się to wytłumaczyć nieznanym składem nitki (jakaś starożytna przemysłowa, Bóg wie co z czym zmieszano). Jednak kiedy wełna naturalna, barwniki przemyślane, a efekt farbowania opłakany, można się wściec, albo... farbować ponownie. 
Tak właśnie było ostatnio.
Corriendale, 100 g miało być jasną wiosenną zielenią. Dwójnitką powstałą z połączenia jasnej zieleni złamanej żółtym i tej samej zieleni złamanej granatem. W naczyniu uzyskałam ten odcień zieleni, który mnie w miarę satysfakcjonował, pomalowałam nim czesankę (4 pasma po 25 g), później dwa posypałam delikatnie barwnikiem żółtym, dwa delikatnie granatem. Cóż, mokra wełna już pokazała, że to nie ta zieleń, o którą mi chodziło, chociaż w naczyniu barwa farby była dobra, nawet intensywna. Schnąc, wiadomo, jaśniała.
Zdjęcie z chwili na balkonie, dzień szary i mokry. Mało wyraźne, ale innego nie mam.


Jaśniejąc pokazywała coraz to większą odległość od zamierzeń. Z wiosennej zieleni, zaczęła się robić zieleń zimna, o odcieniu turkusowym. Dodatek niebieskiego barwnika ? Być może, ale przecież był tylko na dwóch motkach, a odcień wyszedł na każdym motku.

Prawie wyschniętą, prawie o północy wrzuciłam na szybko do gara z wodą, w którym na żywioł wrzucony był czerwony barwnik. Taki, jaki był w torebeczce. Więc ta czerwień to nie czerwień typu straż pożarna, bardziej w róż jakiś szła. 30 minut na szybko wystarczyło, by klaki w czesance wessały barwnik. Woda była czysta, czesanka zabarwiona. Trochę mnie to zaskoczyło, ze uprzednio moczona w occie, tak ochoczo wessała barwnik.
W dzień pochmurny wyglądała tak.


Tak wygląda w dwunitce.
Z lewej w świetle dzietnym, w smętny dzień i z prawej z doświetleniem lampy. Lampa dodaje nitce pobłysku. 


Mogę powiedzieć, że czesanka odratowana.

Nie mniej, jednak pozostaje niedosyt wiedzy. Wydaje się, że barwiąc, warto zostawiać miejsca niepofarbowane licząc na to, że barwnik wessie się w biel dając lekko pastelowy odcień. To chyba lepsze niż 'malowanie' rozrzedzoną farbą, bo w sumie rozrzedzenie ostatecznie wypacza kolor, co widać na tej nieszczęsnej zieleni.
Może barwniki innych firm zachowują się inaczej ?

Bardzo podobają mi się takie pseudomelanże, przejścia między 3-4 kolorami, jakie w dzianinach widzę często na niemieckich blogach. Wełna w moteczkach wygląda bardzo fajnie i pozornie podobnie do moich, jednak kolory się zdecydowanie inaczej rozkładają w dzianinie.

Sporo osób farbuje w domu. Jakie macie własne wnioski ? Czego się wystrzegacie ? Co z góry skazane jest na porażkę ?



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...