Pages

24 lutego 2020

Się Porobiło cz.243 - Bluza z frotki

To chyba jest dresówka frotte, drapana, dość mięsista, Miałam niecały metr, dokładnie 95 cm szerokości 160 cm. Wydawało mi się, że jest dużo więcej, dlatego też porwałam się na bluzę z dużym kołnierzem, takim zachodzącym stronami golfem. Marzył mi się nawet kaptur, ale czułam, że na kaptur, to jednak nie starczy. Nabyłam wykrój na tzw. różową Ramonę model 0790 ze strony Papavero.pl, ale ... niestety musi poczekać na pełne wykonanie.


Wykrój wykorzystałam w wersji podstawowej. Na kołnierz frottki nie starczyło. Początkowo kombinowałam, czy może da się jakoś zmienić kołnierz na węższy, bo brakowało kilku cm, ale z obawy, że całość wyjdzie żałośnie, a ja oczywiście potnę materiał bez sensu, zrobiłam bezpieczną wersję golfa. Takiego prostego, ściąganego sznurkiem.

Oczywiście dziurki, tzn oczka kaletnicze nabite 'za pomocą' ojca. Naprawdę, nie wiem, jak to robią inne dziewczyny pisząc, że pukną raz, czy dwa, no dobra, trzy młotkiem i mają zamontowane. W moje trzeba walić i to konkretnie, bo oczko cale takie ochocze do zaciśniecia nie jest.


Zwyczajowo obawiałam się, że wycięta bluza będzie za mała. Miałam też przez chwilę wątpliwości, czy rękawy wykończyć mankietami, a dół bluzy w sposób 'mankietowy'. Już na pewno nie chciałam używać ściągacza. Przymierzając 'na szpilkach' trzymający się dół bluzy, byłam bliska pewności, że dół będzie za wąski, że się naciągnie na biodrach i będzie żałośnie.  Gdyby bluza byłą dłuższa, darowałabym sobie doszywanie wykończenia i zwyczajnie podgięła. Jednak wszyłam. I co ? Idealnie !  Cud ?!
Bluza leży bardzo dobrze. Jest leciutko luźna, że latem można będzie ją ubrać na koszulkę z krótkim rękawkiem a i teraz można nosić do spodni, czy spódnicy.
Trzeci uszytek z wykrojów Agnieszki Tylak i trzeci udany. Bluza jest leciutko taliowana, a dół bluzy, co mnie najbardziej zaskoczyło, lekko cięty po łuku.
Zadowolona jestem bardzo. Do tej pory bluzy cięłam bez taliowania, kończąc prosto i jednak zawsze trochę inaczej robiłam podkrój na pachy i wszywałam rękaw. Ten krój też mi pasuje. Cieszę się, bo to kolejny nieco inny fason, niż do tej pory nosiłam i kolejny, w którym się dobrze czuję i równie fajnie wyglądam.
A co z 'różową Ramoną' ? Też będzie. :)








18 lutego 2020

Się Porobiło - cz. 242 - Bluza z niby golfem

Kolejny uszytek przy pomocy książki "Super t-shirt".
Tak naprawdę, to to taką formę wykończenia pod szyją wielokrotnie szukałam w necie, pytałam na forach, intrygowałą mnie bardzo, ale nic... cisza. Dopiero, gdy jedna z dziewczyna na grupie z wykrojami Papavero pokazała, co uszyła z książki. Jessssst ! Tyle szukania i jeeeeest !

Obawiałam się i to nawet bardzo. Z dużym oporem zdecydowałam się pokroić cieniutką bawełnianą dzianinkę. Chyba tylko dlatego, że ... okazała się być nietrafiona do innego uszytku.



Projekt w książce, na którym się wzorowałam, to ten sam z poprzedniego posta. 




Nie zrobiłam golfa wysokiego, jak na zdjęciu w książce, niższy na tyle, by nie trzeba było wywijać. Układa się idealnie, tak, jak na zdjęciu widzianym w necie, które tak zapadło mi w pamięć. 

Bluzka, czy bluza, nie wiem, jak nawać ubranko, jest lekko taliowana i ma rękawy kimonowe. Jednak nieco inne w podkroju pachy (łuk łagodniejszy) niż sukienka w poprzednim poście.




Podłożenie, jak to w moim zwyczaju, ścieg elastyczny. Jeszcze ciągle nie odważyłam się założyć podwójnej igły i popróbować. Z drugiej strony, widząc efekt tego ściegu elastycznego, wcale parcia na podwójną igłę nie mam. 

I chyba ... idzie już wiosna. :)
















15 lutego 2020

Się Porobiło cz. 240 - Lekko kimonowa sukienka dresowa

A konkretnie z dresówki pętelkowej.
Zwykła prawie prosta, tylko lekko taliowana, czego oczywiście na mojej Idealnej pani (czyt. manekin), nijak nie widać. Z resztą, każdorazowo, jak patrzę na zdjęcia na moim manekinie, to te ubrania wyglądają tak sobie. Średnio zachęcająco i fajnie. Dodatkowo, jakość tych dzisiejszych zdjęć jest też wątpliwa, bo światło dzienne jest jeszcze tylko z nazwy.

Wracając, do sukienki.



Zwykła, prosta, śmietankowa, czy może kremowa, bardzo jasno kremowa. 

Powstała przy wsparciu wykroju z nowej książki, 'T-shirt doskonały' autorstwa Agnieszki Tylak z Papavero. Książka nie jest zbiorem wykrojów, a jedynie zbiorem informacji, jak za pomocą wzoru na podstawową koszulkę typu t-shirt, wyczarować dla siebie kilka ubranek, głównie typu t-shitr, ale niekoniecznie tylko koszulek.


Więc moja sukienka urodziła się z wykroju powstałego z kimona Agaty, model 1113 (przedłużonego do sukienki) i modelu kalatea nr 1117, w którym mowa jest o tworzeniu kimonowych rękawów. 

Ma oczywiście listwę maskującą szew wewnętrzny dekoltu. Tym razem wykonaną metodą z książki. Chyba lepszą od mojej dotychczasowej. Moja piętą achillesową jest sam szew na listwie przyszywający listwę maskującą, wykonywany po szwie na odszyciu delkotu.  Często robię go po prostu krzywo.

Wcześniej powstał zwyklaczek z białej bawełny, lekko elastycznej. Taka koszulka szyta, jak to wcześniej, na oko, z odrysu czegoś, co mi się dobrze nosiło, czyli... nie uwierzcie, z góry od piżamy. :)



I tak sobie krojąc tego zwyklaczka w sposób... wiadomy (odrysowując od gotowca), pomyślałam, że jednak warto zainwestować w książkę, by liznąć odrobinę techniki. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale jak widzę papierowy wykrój, to nigdy nie wiem, czy będzie ok, zawsze wydaje mi się, że jest za mały. Dlatego często biorę model większy, po czym szyjąc, muszę zwężać. Podwójna, albo i potrójna robota.


3 lutego 2020

Się Porobiło cz. 239 - Woskowijka


...czyli będzie EKO.

Znalazłam przypadkiem (uwielbiam takie przypadki !) informację o woskowijce. Początkowo myślałam, że to jakaś literówka w tekście, ale nie... Woskowijka jest, żyje i ... nawet 'pracuje'. Poczytałam i już od razu wiedziałam, że chcę mieć. I to kilka !
Niestety, w ofertach nie mogłam znaleźć większych serwetek, by np. móc owinąć zwykły chleb. Wszystko było małe, za małe. Trafiły się ze dwie pojedyncze, nieco większe, ale za 40 zł sztuka, więc upss..., a jeszcze i tak nie wiem, czy by jedna starczyła do bochenka. Poza tym, chciałabym komplet, z jednakowej tkaniny. Wiadomo.... ;-)
Szukając dalej, przypadkiem natrafiłam na filmik, jak wykonać samodzielnie.

Oczywiście ! Sobie zrobię, a co ! :)))

I się zaczęło !

Najpierw trzeba kupić wosk, do tego olejek jojoba (mój okazał się przeterminowany). Przy okazji zakupu olejku, uzupełniłam trochę zapasy ze sklepu Zrób Sobie Krem (tu się przyznaję, że nie tylko olejek jojoba się przeterminował :( ). Brnąć w ofertach wosku, kombinując, gdzie i ile najkorzystniej kupić, również przypadkiem, a jak ! ;-) natrafiłam na informację, jak to korzystnie jest przy ekranach monitorowych palić woskowe świece. Nooo  ... kupiłam kilogram wosku. Tak ! Kilogram w takich plastrach, jak suche wafle do andrytów.

Węza pszczela, bo tak fachowo się mój zakup nazywa, przyjechała w stanie nieskazitelnym. Pięknie opakowana w papier, do tego w kartoniku i dodatkowo zabezpieczona zewnętrznym kartonem i folią. Z certyfikatami i świadectwem weterynaryjnym !

Oczywiście, zaraz do kompletu kupiłam knoty. Te jednak muszą dotrzeć z dalekiego kraju, więc muszę poczekać.
I już prawie szukałam nożyczek, które kroją tkaniną w ząbek, kiedy oświeciło mnie, że przecież mogę zwyczajnie brzeg woskowijki podwinąć i podszyć.

Przygotowałam sobie 3 kawałki tkaniny w łapki, dwa większe, na całe bochenki pieczywa i jeden mniejszy, do 'pracowych' kanapek. Przyznam szczerze, że jak na pierwszy raz, to był błąd. Powinnam zacząć od malutkiej, takiej do przykrycia miseczki.
Ale cóż... 
Wybrałam metodę z woskiem rozpuszczanym w piekarniku, wydawało mi się czystsze i łatwiejsze w wykonaniu. To był drugi błąd. 
Ponieważ w filmie z linku nie było informacji, ile dokładnie trzeba wosku na jaką wielkość tkaniny, toteż najpierw zajęłam się mniejszą serwetką i do żaroodpornego naczynia połamałam niecały pierwszy 'wafelek' wosku. I z nosem przy piekarniku czekałam, aż się wszystko rozpuści.


Po wyjęciu rozpuszczonego wosku z olejkiem jojoba, uzbrojona, jak filmik przykazał, w dwa widelce, zaczęłam zatapiać serwetkę w naczyniu. Okazało się, że jednak wosku jest mało. Cóż, trzeba było dorobić i ponownie zanurzyć serwetkę. Poszło w miarę sprawnie, jednak wosk dość szybko stygł i serwetka sztywniała. Widelce oblepiły się też konkretnie.Palce same pchały się, by wspomóc widelce, no ale... 120 st C !
Druga serwetka poszła dość zgrabnie, trzecia też mało wiele. 
Na zdjęciu widać, jak serwetka zmieniła kolor po wciągnięciu wosku i wyschnięciu.


I , to nie koniec, ... dopiero się zaczęło !
Nakombinowałam się konkretnie, jak to wszystko po wosku pomyć. Masakra. Pierwszy pomysł, by polać wszystko wrzątkiem i spłukać było połowicznie dobry. Wyszło tak pół, na pół. Żeby wszystko jakoś ogarnąć, rozgrzałam naczynie i widelce, powycierałam ręcznikiem papierowym i jeszcze przetarłam gorącą wodą z płynem zanim wszystko trafiło do zmywarki.
I to znowu nie był koniec. Nieeeee...
Okazało się, że woskowijki są nierówno pokryte, miejscami wosku jest więcej. Starałam się równo, ale ponowne włożenie mniejszej serwetki do kąpieli woskowej niestety spowodowało nierówności. Jak się wygładzić ? Żelazkiem ! Tak, rozprasuję wosk żelazkiem ! No cóż, co prawda, nie chciałam paprać się żelazkiem, bo to i deskę trzeba jakoś zabezpieczyć i w ogóle, ale trudno. Nic innego nie wpadło mi do głowy. Żelazko nagle okazało się zbawienne.
I teraz dopiero się zaczęło ! :)
Rozprasowując mniejszą, (między papierem do pieczenia), powoli dopuszczałam myśl, że wszystkie serwetki są za bardzo woskowe. Trzeba każdą rozprasować i jakoś ten wosk odessać. Więc kawałek po kawałku, rozgrzewając, odsączałam papierowym ręcznikiem. Wypaćkałam całą rolkę papieru ręcznikowego. Tak ! Całą ! Najgorzej było z brzegami, bo właśnie przez to założenie brzegu i obszycie, nawciągało się tam dość dużo wosku. Odsysając go, dotarło do mnie, dlaczego właśnie te brzegi lepiej mieć proste, tylko odcięte, no ale cóż...  Pisząc to, sama się z siebie śmieję, ale stojąc z żelazkiem w ręku, do śmiechu mi nie było.  :-)
Na moje szczęście, papier dobrze trzymał wyciekający wosk i w tym wszystkim, aż dziwne, że tylko trochę lepiła się rączka żelazka, co z kolei w miarę szybko udało się oczyścić ciepłą wodą z detergentem.

Na zdjęciu widać, że wyschnięte woskowijki są jaśniejsze, tzn mniej żółte niż te, na poprzednim zdjęciu. 


Intensywnie się zastanawiam, jak zrobić woskowijkę w formie torebki. A taką widziałam  ofercie Allegro. Szyć na maszynie zawoskowanej tkaniny raczej się nie da. No, chyba, że może przez papier do pieczenia ? A może jednak wprasowywać wosk żelazkiem ? 

Nie, nie bójcie się robić woskowijek samodzielnie. Da się, tylko z głową. :-)

Mniejsza woskowijka przeszła już test.
Zawinęłam wieczorem pokrojone, bez obłożenia, kawałki pieczywa. Leżały do rana na stole, bez innego zabezpieczenia i rano powędrowały do pracy.


Pieczywo mięciutkie cały dzień, bez zapachu, który niestety ma sama woskowijka. I przyznam się, że obawiałam się trochę, że ten zapach może przejść na zawiniętą żywność, ale nie. Woskowijka nie oddaje zapachu. Może to faktycznie będzie dobra alternatywa dla zwykłej folii, czy tej aluminiowej. 







2 lutego 2020

Się Porobiło cz. 238 - Zimowy komplecik :)

Śmiech ! Wiem, wiem ! Zima obecna wyjątkowo sroga - raz było nawet w nocy (-7 C) ! i ptaki powoli wracają, a ja ... taki okazjonalny komplecik. Na dodatek długo dziergany, kilkakrotnie pruty. Kto wie, czy jeszcze nie poprawię. :)
Otóż... 
Wełenka z tych, co pięknie prezentują się w warkoczu czesankowym, w niteczkach i moteczkach również, ale licho wie, jak wypadnie w dzianinie, bo bankowo, że inaczej niż byśmy chcieli, gdy zerkamy na samą nitkę.
Padło na komplet zimowy, z racji, że osobiście jednak zimę zaplanowałam w ujemnych temperaturach. Czapka krasnalowa, rękawiczki palczaste, i otulacz na szyję. 


 
Paradoksalnie najprościej poszło z rękawiczkami. W nich też najfajniej widać kolory wełny. Po raz kolejny się przekonuję, że bajecznie wyglądające moteczki nitek z atrakcyjnie wyglądającym udziergiem mają niewiele wspólnego, bo najczęściej wychodzi pstrokacizna. :)
I w czapce, jak i w otulaczu,... wszędzie kolory poukładały się inaczej.




Czapka krasnala powinna być możliwie gładka, żeby jedyną dekoracją były kolory, ale niestety, w takiej gładkiej wyglądam prawie tak, jak w czepku kąpielowym, stąd wysoki pas warkoczyków robiących trochę za ściągacz. Fajnie też dopasował się z rękawiczkami. Problemem był ... najbardziej banalny otulacz.


Miałam początkowo zrobiony prosty, zwykły , jak golf, na górze i dole ściągacz warkoczowy. Przy szyi sprawdzał się, ale podnosił się bardzo w dolnej części. Nosiłam go na jesiennego płaszcza z dekoltem i to był problem.  Stąd zmiana na taki zwykły, owijany. Nie potrafiłam określić ile potrzebuję cm w obwodzie, by robić go właśnie w taki sposób, a nie jak zszyty szal. Ostatecznie zrobiłam właśnie zszyty szal, żeby w miarę się nie zwijał, jak to ma w modzie taki dżersejowy, na brzegach ciągną się warkocze. Mierząc, przed lustrem, wydaje się za długi. No, ale nie wiem, jak będę go ostatecznie nosić, czy przypadkiem nie na kurtce.
A może w ogóle trzeba będzie przerobić na coś innego, bo zim nie będzie ?



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...