Pages

27 stycznia 2013

Się Porobiło - cz. 60. Nic nowego

Tak, to prawda, nic nowego się póki co, nie zrobiło. No, może ciastka są wczoraj zrobione. :-)
Ze względu na różne sprawy, zdjęcia robione były dziś. Po głowie chodzą mi różne małe pomysły, ale nie po pracy, to już jestem dość wypruta, przysypiam. Zamiast się męczyć wolę poczytać, chociaż tez szybko padam w poduszkę. Jakieś prochy zacząć łykać, z energią w pigułce ? ;-)
Jakiś czas temu, niewypały powiązałam sznurkiem, właściwie woskowaną nitką szewską. Bałam się, że jak je gdzieś zwinę do pudełka na przechowane, to się splącze i dostanę wścieklizny przy rozplątywaniu, ale nie... woskowanie zapobiega plątaniu. I fajnie. 

  Skarpetki zrobione są banalnie - prawo, lewo i co jakiś czas przełożenie, czyli warkocz. Nitka cienka, jakaś ze starych zapasów, bez etykietki, nie wiem więc co to.

A teraz coś dobrego, radosnego i pachnącego. Faworki trydenckie, czyli nieco inne, bardziej idące w stronę pączka, które pamiętam z przedszkola. Odkąd je odkryłam (dzięki Nutince), robię chociaż raz w roku.


I na koniec trochę kolorów i zapachów jako kontrast do tego, co za oknem. U mnie szaro, smętnie, trochę białawo, taka zimna wilgoć. Dlatego nie potrafię się oprzeć, by nie pokazać kolorów. Żałujcie, że nie czujecie zapachu hiacynta, niesamowity jest ! Chyba te blado niecieskie są najbardziej aromatyczne.


Z robótkowych rzeczy, dalej trochę skręcam na wrzecionie rozpoczętej cienizny. Na druty wrzuciłam też  włóczkę. Docelowo ma być sukienka, krótka, prosta, jak użyte na nią włóczki.



20 stycznia 2013

Niedzielny półhurt - czy ja nie przęgięłam ?

Tytuł posta jak najbardziej adekwatny do treści. Chyba dlatego, że w weekend najłatwiej o tej porze roku o zdjęcia. A dziś nawet była trochę słońca ! 
Jak pisałam niedawno w komentarzu na blogu Finextry, miałam zamiar wrzucić na kołowrotek czesankę kolorową docelowo na skarpetki. Chyba jednak przegięłam z cienkością pasma. Na kołowrotku z nic nie chciało mi się skręcać, taka cienka rwała się, ale tu w dużej mierze dochodzi jeszcze brak mych umiejętności pracy z tym kołowrotkiem. Stwierdziłam, że w takim razie machnę nić wrzecionem, później polecę navajo kołowrotkiem.
Po ukręceniu parunastu metrów zwątpiłam. Nie chcę grubej przędzy, ale chyba tym razem przeginam z cienizną. Skoro navajo 'skraca przędze o 1/3, to i pogrubia prawda ? Więc może ta grubość jest odpowiednia ?
I w porównaniu ze szpilką.
Równolegle pierze się strzyża z tajemniczej owieczki kolegi. Poprzedni wpis nie wywołał lawiny komentarzy, chociaż wg statystyk Bloggera oglądnęło go sporo osób (przyznam, że mnie to zdziwiło). Wełna schnie fajnie. Taka porcja jak na zdjęciu sucha jest po dobie. Blokuję co prawda sobie wannę, ale jakoś się ze strzyżą pogodzę - nie można mieć wszystkiego. :-)

Upiekłam ciasteczka książki "Czekolada"Jacqueline Bellefontaine, ciasteczka pomarańczowe, tak się tam nazywają. Pomarańczy w nich tyle, co w lukrze, więc szału nie ma, ale ciasteczka przyjemne.
Składniki:
85 g miękkiego masła;
6 łyżek cukru;
1 jajko;
1 łyżka mleka;
225 g mąki pszennej;
2 łyżki kakao;
sok z pomarańczy + cukier puder do lukru;
czekolada do dekoracji.

Wykonanie:
Masłu utrzeć z cukrem, dodać resztę składników i zagnieść ręcznie. Wałkować, wykrawać, piec. W książce rutynowo piszą, by piec w temp 180 sc C 10-12 minut (bo uzyskania złotego koloru !). Jaki złoty kolor, skoro to ciasto z kakao !!! W przypadku ciasteczka o średnicy 4-5 cm, jak moje piec góra 7-8 minut. Po wystudzeniu zrobić dekoracje, najpierw lukrem, odczekać, aż zastygnie (lukier dość gęsty !) po czym maznąć roztopioną czekoladą. 
Moje czekały przez noc, by trafić do puszek na przechowanie. Z podwójnej porcji wyszło mi 110 sztuk.

I nie mogłam się oprzeć, by nie pstryknąć Filonowi kilku zdjęć. Na biedak pecha, bo łapa prawa obrzęknięta, (na szczęście nie tak, jak w czerwcu - doświadczenie robi swoje - pani wzięła nawet w piątek opiekę na psa ! - urlop na żądanie), ale szybko podany lek robi swoje i pies normalnie się porusza, schody nie są problemem. Właściwie już jest dużo lepiej.




15 stycznia 2013

Worek szczęścia, czy nieszczęścia ?

Mądrzy mawiają, by nie kupować kota w worku. Na mnie czekał worek nie z kotem, a z barankiem. :-) 
Na szczęście nie całym, a tylko jego wierzchnią szatą. Wiem, że tak naprawdę baranek jest owieczką przypuszczalnie w wieku około roku. Kim byli rodzice, nie wiem, nie wie tego też i jej właściciel, bowiem owieczka jest prezentem, a idąc po nitce do kłębka, czyli od owieczki do obdarowujących - oni wiedzą tylko, że nabyli owieczkę, taką 'białą'. Nie osiołka, nie koziołka, a owieczkę. Jak tylko się dowiedziałam o takim niecodziennym prezencie, od razu oczka mi się zaświeciły, jednak możliwość pogadania o niej trafiła mi się niedawno, a na tyle był to dobry moment, bo owieczka była przed drugimi postrzyżynami. Nie wiem, kto bardziej z nas ucieszył się z rozmowy, czy kolega-właściciel, czy ja, bo prawdę mówiąc, pierwsze owcze ubranko zwyczajnie wyrzucono, bo było to najprostsze rozwiązanie. Umówiliśmy się, że dostanę trochę wełenki do przetestowania, czy coś z tego da się zrobić, czy temat jest wart zachodu.
I tak, wczoraj do pracy dostarczono mi tajemniczy czarny worek, taki 100-120 l. Z ilości wywnioskowałam, że musi to być cały owczy kożuszek. Od razu otworzyłam worek i zajrzałam do środka. A tam... całkiem przyzwoicie wyglądające runo, na oko bardzo mało okolicznej przyrody, sterczało dosłownie kilka kawałków słomy i oczywiście buchnął wszech ogarniający zapach lanoliny oraz wsi sielskiej, anielskiej. ;-) 
W domu worek wzbudził zainteresowanie Filona.

Oczywiście pierwsze co, to uwolnienie strzyży z worka foliowego, wstępne przebranie zawartości, wyrzucenie ostateczne w sumie niewielkiej ilości odpadu (zabrudzonej, czy zbyt krótkiej wełny), przełożenie dobra do dużej, przewiewnej powłoki na poduszkę. Przebierając dobrą godzinę, oczywiście uwolniłam nie tylko owcze kłaki, co przede wszystkim owczy zapach, który rozgościł się pod choinką i robił z opóźnieniem, jak się śmiała koleżanka, klimat wigilijnej stajenki. Dłonie wchłonęły sporą ilość lanoliny. Po tej akcji za bardzo brudne, ani tłuste nie były.


Tak to wygląda. W dotyku bardzo przyjemna, dość jasna, taka mleczna, ale nie zupełnie biała wełna. Na macanego przypomina mi bardzo strzyże, która jesienią podarowała mi Alicja (osobiście dużego doświadczenia w takim macaniu rożnych strzyż nie mam, więc nie wiem, czy to dobra droga rozważań), kolor ma zdecydowanie bledszy od tej wcześniejszej i oceniając na oko, nie ma żółtawych przebarwień na końcach. Czy na pewno ich nie będzie, okaże się po praniu, bo końcówki włosa są umazane.

I teraz seria pytań... .

Czy wiedząc, że od Alicji miałam mieszankę merynosa i czarnogłówki, widząc podobieństwo obu wełen do siebie mogę zaryzykować twierdzenie, że to merynos wiedząc dodatkowo, że owieczka jest cała 'biała' ?

Najdłuższy włos ma 4-5 cm. Nie ma tego wiele, bo jak się okazało naocznie, a wyjaśniło praktycznie w rozmowie, kolega strzygł owce sam. Pierwszy raz miał w ręku maszynkę i to, co mi do wora wrzucił, trafiło prosto z plandeki, na która spadały kłaki przy postrzyżynach. Bardzo szkoda, bo sporo jest włosa poprzecinanego tak, jakby było robione pierwsze cięcie, nie przy skórze, nieco wyżej, a później ponowne drugie już  przy samej skórze.

Tu widać 3, a nawet 4 różne długości owczego dobra. Przewaga jest tych 3-4 cm, a nawet i krótszych. Zostawiłam też te zupełne ścinki, bowiem włos jest czysty i szkoda mi było wyrzucać. Do przędzenia się nie przyda, jednak mogę spróbować wykorzystać do filcowania. Wspomniałam pobieżnie koledze, by następnym razem strzygł z myślą nie tyle o ogoleniu owieczki, ale też o samym włosie. Jednak dopiero wiosną się okaże, na ile zapamiętał dzisiejszą rozmowę.
Mam teraz na balkonie (nie wiem, czy to dobre miejsce ze względu na temperaturę i wilgoć) ponad kilogram strzyży i dylemat, jak dalej postępować. Ostatnią taką obrabiałam na dwa sposoby: jedną cześć najpierw wyczesałam, ukręciłam na wrzecionie, a później prałam, drugą najpierw podczesałam, wyprałam, ponownie podczesałam, bo tego wymagała i dopiero przędłam. Brudna skręcała mi się łatwiej i cała obróbka była szybsza. Farbowałam gotową nić. Teraz nie wiem, jak postąpić. Kusi kolor, by zostawić naturalny, uprząść grubiej na wrzecionie i skręcić na kołowrotku navajo. Czemu nie od razu na kołowrotku ? bo póki co, na dziadku (kołowrotku) nie dam rady z tak krótka strzyża. A może barwić? Jeśli tak, to kiedy ? Czy może, jak poprzednio, gotową przędzę ? Chyba w przypadku takiej formy pierwotnej, drobnej strzyży, to najlepsze rozwiązanie ? Co myślicie ? 
Tu może mniej udane zdjęcie w powiększeniu.

 




13 stycznia 2013

Różowo biało, biało różowo.

Zdecydowanie biało zrobiło się za oknem. Mroźno, ale i tak smętnie. Słońca nie uświadczy. Szkoda. To potęguje mój zdechły nastrój naszpikowany stresem. Niewiele powstaje, ogólnie motam się, miotam, mam bardziej przyziemne sprawy, póki co na głowie. Chce koniecznie zakończyć tematy po mamie, możliwie szybko, bo już zbyt długo to się ciągnie. Nie lubię tak, więc tym bardziej mnie to męczy. Oczywiście sporo nie zależy ode mnie, masa formalności, która wiąże ręce. Krok milowy już zrobiłam, bo notarialnie mam już wszelkie potrzebne akty. Nie mniej jednak, nie da się upchnąć zawartości jednego mieszkania w drugim, co za tym idzie - łatwo się domyśleć - a ja nie chcę obrastać w przedmioty, podwajać, czy potrajać. Część musi pojechać na działkę, (a pogoda iście sprzyjająca), reszta,... . Tia... 
Dodatkowo doszły emocje z Filonem. Miał gorszy okres (dziwnie wiąże to z przywózką nowej porcji karmy), jakoś przychudł, ale mniej jadł (wypuszczał śniadania) - właściwie ociągał się bardzo z porannym wstaniem, więc właściwie nie miał czasu zjeść (beze mnie nie ja, a ja przecież muszę wyjść do pracy). W Wigilię biegłam po antybiotyk mający wesprzeć walkę z niechcianymi bakteriami w jelitach. Po świętach rutynowe, ale rozszerzone badania. 'Oglądowo', osłuchowo, na macanego - bez zarzutów. Serce, stawy, ograny wewnętrzne, prostata. Krew, badania podstawowe, trochę niższe parametry, ale nasz wet nie widzi podstaw do paniki, bowiem póki co, tłumaczy to jego wychudnięciem, co z kolei wynika z tych przewlekłych kłopotów jelitowych. Są też i wyniki wątrobowe - te ok i poziom hormonów tarczycy. Tutaj sprawa wygląda dziwnie, bo laboratorium ludzkie, podaje wynik mieszczący się w psich normach, jednak w klinice wet. tłumaczą mi, że te normy mają dużą rozpiętość i powinno się je rozpatrywać regionalnie, tzn ponieważ w kraju jest zróżnicowanie jodu w powietrzu (a może raczej w atmosferze... nie ważne, wiecie o co chodzi - wkoło nas), więc w moim regionie powinno być to ok 15 pmol/l a Filon ma 11,49 pmol/l. Dostał hormon w tabletce i nie wiem, czy nocne jego dziwne zachowanie (dyszenie, przyspieszone bicie serca) nie jest reakcją na ów hormon. Na razie wstrzymujemy się z podawaniem. Może być tak, że ma nadwrażliwość, a może to było zupełnie coś innego, co będzie się powtarzać i wymagać leczenia. W sumie nie ma on typowych, tarczycowych objawów, jednak więcej śpi i trochę wydolność wysiłkowa  już nie ta, stąd profilaktyka poszła w stronę przebadania krwi i ustalenia tego poziomu. W końcu to starszy pan już. ;-)
W takich emocjach, trudno się na czymś na dłużej skupić. Lubię mieć przemyślane działanie, a obecnie jakoś mi o to trudno. Nie porobiłam też zdjęć ani skarpetkom (czarne trudno pokazać nawet w dobrym świetle), ani innym duperelkom - powód ten sam - światło, a raczej jego brak i takie ogólnie życie w biegu. 
Dziś był moment jaśniejszy, to pstryknęłam fotki, odrobiny mej różowej radości. 
Uwielbiam hiacynty. Niestety, na działce pomimo, że dosadzam zawsze po kilka cebul, wyrastają mierne, a jeśli już kwitną, to beznadziejnie. Kwiaty niskie, tzn na krótkim pędzie. Chyba to prawda, że cebule muszą być podpędzone właściwie. W tym roku cześć cebul (kupionych wiosną do kwitnienia w domu) jesienią nie pojechała na działkę. Wniosłam więc je z balkonu. 3 już przekwitły (w listopadzie zaczęły przejawiać dziwna chęć kwitnienia), ale kwiaty miały niziutkie, jakby wbite w cebulę. Ten ze zdjęcia był nabyty, jako podpędzona cebula o kolorze nieznanym, w Lidlu bodajże. Kupujac, miał tylko 2-3 cm zielone listki, zero objawów chęci kwitnienia. Ale zakwitł. Zakwitł raz, konkretnie, piękną prostą łodygą, po czym za kilka dni zaczął wypuszczać kolejny pęd, który już nie tak piękny (o 2/3 krótszy), ale jest.

 Żeby dopełnić bieli za oknem, tym razem na słodko... domowe bezy. Mniaaaaam.... ;-)






6 stycznia 2013

Się Porobiło - cz.59 Rustykalnie i słodko

Z kilometra przędzy (i tu) w końcu (!) powstał rustykalny sweterek. Jest dziergany luźno, nie miał być ażurem, jednak zupełnie gładki wychodził mimo energetycznego koloru, dość nudny. Splot bardzo elastyczny. Chwilami widać niedoskonałości przędzy. Nitka żyła na drutach własnym życiem. Fajne to, ale i denerwujące trochę. Trudno. Chciałam cieniznę, więc skoro powiedziałam 'A', to i musiałam rzec 'B'.


 Zaskoczyło mnie rozłożenie kolorów. Farbowanie było dość rytmiczne, a kolory jednak zachowały się dziwnie. Oba rękawy najpierw fajne, tęczowe zmieniły się na tej samej wysokości wraz z przyrostem oczek, to zrozumiale, jednak korpus od początku do końca ma tę samą ilość oczek, a kolory skaczą w nierównym rytmie. 
Sweterek dziergał się z długą przerwą na inne wyroby, które przypuszczalnie lada dzień pokaże.

Tymczasem trochę słodyczy - bardzo proste ciasto, tzw. ciepnięte (nazwa robocza, na forum przyjęła się jako obowiązująca pomimo, że podająca go Lidqa już przestała pisać). 


I jeszcze lody. Mam jakiś czekoladowy czas, więc i lody musiałam zrobić czekoladowe. :-)


3 stycznia 2013

Wstążkowe karczochy

Pierwszy post w tym roku zaczynam od chwalenia wyrobów, ale tym razem nie moich.
Kiedyś się chciałam też i za to zabrać, ale z braku dostępu do ładnych wstążek (ubolewania o kiepsko zaopatrzonych pasmanteriach, to moja stara i stała śpiewka, niestety :-( ) odpuściłam. Oczywiście technika kusi dalej, ale póki co, skusiłam się na zakup od obcej mi osoby. Nabyłam więcej, głównie na prezenty - niektóre wyjechały z kraju, a ja zagapiłam się i zrobiłam zdjęcia w ostatniej chwili 3 ostatnim.

Ta czerwona, w kratkę jest moja. Identyczną miałam dla przyjaciółki i ku mojej radości i zaskoczeniu otrzymałam od niej choinkę własnoręcznie ozdobioną też tą techniką. :-)


 Ma swój urok, prawda ? ;-)

Podobnie, jak maleńki czekoladowy torcik, który poczyniłam z zakupionej niewielkiej książeczki 'Czekolada' autorstwa Jacqueline Bellefontaine. Torcik nazywa się tam ciastem z białą truflą.
W moim wykonaniu wygląda tak.
Porcja przewidziana jest na tortownicę o średnicy 20 cm. Moja ma tylko 18 cm. I pewnie dlatego spód wyszedł mi za wysoki. Jednak, żeby zachować obiektywizm, na zdjęciach w książce masa truflowa jest z kolei wyższa, co nijak na logikę nie pasuje. 
Wracając do mego wykonania i wrażeń. 
Spód trochę ciężki do zaskakująco lekkiej góry. Być może winna byłam ja sama i moje wykonawstwo, a być może niepotrzebnie wlana tam rozpuszczona czekolada. Jednak moim zdaniem, delikatny biszkopt lepiej by się sprawdził. Mam nadzieję, że miłośnicy białej czekolady sami orzekną, co wolą wykonując swą wersję. Bo ciasto robi się bardzo szybko. Trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość, bowiem masa truflowa musi zastygać w lodówce. Oczywiście u mnie trwało to znacznie dłużej niż założono to w książce. Ale podaję oryginalny przepis z moimi przypiskami - ku pamięci.

Składniki na spód:
2 jajka
4 łyżki cukru
5,5 łyżki mąki
50 g rozpuszczonej białej czekolady
Wykonanie spodu:
Ubić dobrze jajka z cukrem, połączyć z mąką, dodać rozpuszczoną czekoladę. Piec w tortownicy uprzednio wysmarowanej tłuszczem, wysypanej mąką w temp ok 180 st C przez 20-25 minut.
W czasie, kiedy spód stygnie, przygotowujemy masę truflową.

Składniki na masę:
350 g białej czekolady
300 ml śmietany kremówki (czyli 30% bądź 36%)
250 ml twarożku o gęstej konsystencji.
Wykonanie masy:
Śmietankę zagotować i powoli dodawać kawałkami czekoladę ciągle intensywnie mieszając. Do wystudzonej masy dodać serek. Wylać na spód, wstawić do lodówki i uzbroić się w cierpliwość. Książkowo powinno być to tylko 120 minut, u mnie było grubo ponad te 2 godziny. Czas można poświęcić na wymyślanie dekoracji wierzchniej. ;-)

Z moich uwag - przez nieuwagę kupiłam serek/twarożek tylko 200ml, co jednak, patrząc na gęstość masy i jej tężenie wyszło na dobre.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...