Przyszedł niestety czas, że trzeba było wrócić do domu. W ogóle plany były zupełnie inne, ale te uległy wcześniej zmianie. Cóż... może w przyszłym roku... .
Joszko musiał zamienić taras na balkon.I, ku mojej radości, 'zatrybił' bez problemów w blokowisku.
Tymczasem jeszcze w warunkach polowych zdążyła się narysować kolejna koszulka, tym razem dla chłopca. Tutaj od razu przepraszam za jakość zdjęć, bowiem są z telefonu. Moja lustrzanka z 'cierpiącym' obiektywem jest w serwisie.
Wieczorem, zaraz po wyprasowaniu koszulka prezentowała się tak.
Tytułem wyjaśnienia, koniecznie miał być ten sam rysunek,
co u siostry, jednak broń Boże nie pisać zdrobnienia imienia !!! :)
Za zgodą mamy Weroniki i Jurka pokazuję zadowolonych małych właścicieli (zdjęcia autorstwa ich mamy). Widok uśmiechów szczególnie mi miły. :)
Mozolnie powstał też mały moteczek z alpaki. Szczerze mówiąc, wcale mi tych kłaczków nie ubyło z worka. Naiwnie sądziłam, że dam radę chociaż przebrać runo, ale gdzie tam. Na razie mam kartonik podczesanej alpaki i to poleci na wrzecionko. Ale jeszcze ok połowy nieprzebranej zostało.
Nitka w sierpniowym słońcu
Szkoda mi przemijającego lata, szkoda powrotu do blokowiska. Jednak gdyby nie te kilkaset m2 w RODzie, to bym kompletnie zwariowała. Pracując zawodowo, nie można poświęcić się tylko i wyłącznie hobby. Podziwiam ludzi, którzy utrzymują się z rękodzieła przy tym nie robi się z ich twórczości pracy zawodowej. Nie wiem, jak to robią i pewnie się tego nie dowiem. Prawda też taka, że chętnie już nie raz, zamknęłabym w pracy za sobą drzwi i tam nie wracała. Towarzysko jest ok, nawet bardzo ok i chyba dzięki temu można jeszcze wytrzymać. No i też ta praca powoduje w dużej mierze, że wracam do blokowiska. I ... tak to się kręci....