Pages

26 lutego 2013

Się Porobiło cz. 63. Prawo, to nie prawo, jajo karczoch i inne.

To można się śmiać. :-)
Głośno i szczerze.
Faktycznie, moje prawo, to nie prawo - w nawiązaniu do mego poprzedniego posta. Jak pisałam, po kiepskim efekcie współpracy wrzeciona i kołowrotka, już mam pewność, co było powodem porażki. Wczoraj wszystko się błyskawicznie wyjaśniło. Wystarczyło dokładnie przyjrzeć się wyglądowi singla z wrzeciona, jak również temu, jakie skręcenie wychodzi z kołowrotka. I tak, jak przypuszczałam zadając pytanie, czy 'prawo, to prawo' - nie, moje prawo, to nie prawo. Jest dokładnie odwrotnie. To, co ja nazywam skrętem w prawo na wrzecionie nie jest tym samym, co 'pedałowanie w prawo' na kołowrotku. Żeby nie zamotać słownie, najlepiej będzie zobaczyć na schemacie skrętu singla.
Koniec końców, popedałowałm w prawo i mam 56 g w 220 metrach navajo. Co miłe, przędło mi się wyjątkowo fajnie. Chyba już stopy robią co powinny w tempie, jakie wymaga mój starawy kołowrotek. Jedyny problem, to odsuwający się ode mnie sprzęt. Najlepiej jest mi go przytrzymywać prawą ręką, stąd chyba nigdy nie dokonam płynnego skręcania przędzy, bo nie mogę jednocześnie używać obu rąk do przędzy. Ale i tak moje obecne zmechanizowanie rąk i nóg jest w moim odczuciu zadowalające.

Nitka nie jest perfekcyjna, nie ma idealnego skrętu, daleko jej do perfekcji. Ostateczna jej grubość wpłynie na zmianę sposobu wykonania szala. Nie wykluczam też całkowitej zmiany koncepcji i zastosowanie do szala zupełnie innej wełenki.
Zanim jednak siądę do dalszego wyczesywania alpaki muszę się pochwalić. Niedawno przyjechało pudło ze styropianowymi modelami jaj i kul oraz kolorowymi wstążkami. I musiałam, po prostu musiałam pociąć kilka wstążek i poprzyszpilać kolorowe kawałki do styropianowego jaja. Jajo ma 7 cm wysokości. Zastosowałam 3 kolory wstążek o szerokości  12mm. Przeklinając trochę szpilki, które w dużej mierze okazały się być chińskimi bublami bez ostrych końcówek, co kaleczyło wstążkę i samo jajo. Jasne, że w paczce może się zdarzyć szpilkowa niedoróbka, ale jak na jedno jajo, wyłapałam ich stosunkowo dużo z paczki 50gramowej. Cięcie wstążki, szpilkowanie metodą karczocha całego takiego jajka zajęło mi dobre 2 godziny. Praca przyjemna, czas leciał szybko i mnie samej trudno uwierzyć, że minęły aż 2 godziny. Suma sumarum dużo, bo to przecież niewielkie jajo, nieco większe od kurzego L.
I ono nie jest perfekcyjne, ma nierówne odległości, ale mnie się podoba i tyle.


 A, że smętnie i wilgotno za oknem, to na koniec trochę pachnącej tęsknoty, czyli kolejna odsłona uwielbianych przeze mnie hiacyntów. Tym razem, dzięki uprzejmości niejakiej R. mam przyjemność rozkoszować się zapachem tych białych piękności. Bardzo dziękuje. ;-)




19 lutego 2013

Z miejsca mnie nie widać

I jeszcze jakiś czas na pewno nie będzie.
Wyciągnęłam stare zasoby alpaki. Jak dla mnie zakup jednorazowy ponad 4-5 kg, to było naprawdę dużo, za dużo, jednak nie można było inaczej. Alpaka jest rożnie zabrudzona, w zależności od upodobań poszczególnych 'kolorów'. Jeszcze z nią walczę i powalczę troche. Wyczesałam w kolorze tofii, czy jak kto woli kamela. Wyczesane pasma układam do pudełka, czy kartonika w zależności, od długości pasm. Upycham, na tzw. później. Podobają mi się te zawiniątka, co robi Finextra, fliksiki - jak to je nazywa. Ale ja nie mam 'drumelka' do czesania, a i przekonałam się, że zwijanie, w takie ładniejsze porcyjki, jak próbowałam tutaj jakoś mi nie służy w sposób, jaki  z założenia sobie obmyśliłam. Chyba źle je zwijałam, bo owe z linku, wcale poręczne nie były. Owszem, w przechowaniu taka forma się spisała, ale zamiast ułatwić przędzenie, utrudniało wyciąganie pasm czesanki. Więc na bank, źle je przygotowuję, albo nie tak z nich korzystam.
Wyczesałam też trochę jasnej alpaki. Tej samej, co w linku wyżej w porcyjkach pofarbowana. Z założenia ma być wiosennym, ażurowym szalem. I jak pisałam post wcześniej, pomimo nieudanej próby z cyklu 'wrzeciono-kołowrotek-navajo', chcę tę pojedynczą nić znowu na wrzecionie wykonać, bo znowu zależy mi na cieniznie. I dopiero skręcić później w podwójna na kołowrotku navajo. Analizowałam poprzednie dokonanie (uprzędzoną czesankę z tajemniczymi błędami), tzn starałam się coś wywnioskować z oglądania singla i... jedynie, co mi przychodzi na myśl (po podpowiedziach z komentarzy pod postem poprzednim), to jednak błędy w samym skręcie navajo. Trudno przyjąć, że singiel jest skręcany w różnych kierunkach, sama już nić ostateczna, w miejscach 'rozkręcenia' dość dobrze poddaje się skręcaniu kierunkowemu w palcach. Może więc kłopoty ze zbyt luźno wirującym wrzecionem, co pozwalało na wkręcanie się przędzy na szpulę kołowrotka, ale nie skręcało jej należycie ? Fakt, kilka razy zdarzyło się, że się przędza plątała na haczykach utrzymujących przędzę na wrzecionie.
Teraz, przy alpace muszę dokładniej uważać na skręt na kołowrotku. Singiel będzie cienki, ale grubszy od singla z poprzedniego posta. Zanim jednak do tego dojdzie, muszę jeszcze czesać, czesać i czesać. 

Oczywiście nie mam pomysłu na szal. Wiem tylko, jaki nie powinien być. To już coś, jednak niewiele mi ułatwia, bo grzebiąc w necie, wszystko, co wpada na strony, jest właśnie takie, jakie nie chcę by było. Normalne, prawda ? Chciałabym bardzo ażurowy, jednak nie elementy przyrodnicze (liście), a raczej motyw geometryczny. Najchętniej już od razu z jakimś brzegiem, chociaż niekoniecznie. Marzy mi się taki wzór, co widać go bez naciągania i blokowania. Czy coś takiego istnieje ???



W weekend znowu piekłam chleb polski. Wstawiam zdjęcia z drugiego etapu wyrastania, już w koszyczkach. Ciasto na chleb często wyrasta w dwóch etapach, pierwszy, w misce. To mało ciekawy widok. Drugi jest nieco ładniejszy, bo to już konkretne bochenki. Ciasto w koszykach prezentuje się znacznie lepiej. Moje leżakują na łóżku, w pobliżu kaloryfera, pod lnianą ściereczką. Po 2 godzinach wyrastania, bochenki zaczynają tęsknić za piekarnikiem.




 Trafiają do niego na 45-50 minut. Najpierw na 10 minut do maksymalnie nagrzanego piekarnika (u mnie to 250st C), później temperaturę obniżam do 220 st C). Aby skórka była lepsza, chrupiąca, spryskuję w trakcie wypieku kilka razy wodą ze spryskiwacza. Oczywiście to mądre rady dziewczyn z Forum CinCin. Wypiekam bezpośrednio na tej dużej blasze z piekarnika. Obecne koszyki pozwalają mi piec dwa bochenki jednocześnie. 
Po 30-35 minutach wyciągam chleb i pozostawiam do wystygnięcia. 


Chleb się nie kruszy, a taki świeży jest najlepszy z masłem, nawet bez dodatków. Osobiście lubię z kiszonym ogórkiem. ;-)

















I na koniec, pochwalę się nowym nabytkiem... azalia. Bardzo bym chciała, by roślina utrzymała się do wiosny i mogła powędrować na działkę. Z całej masy doniczek, wybrałam białą (a jakże mogłabym inny kolor, prawda ? ;-))). Była jedyna. Krzaczek sam w sobie nie taki piękny, pokrój trochę niesymetryczny, niektóre kwiaty już przekwitnięte, jednak kwiatostan ! ... ehhh... musiałam go przygarnąć. :-)







14 lutego 2013

Czy lewo, to lewo, a prawo, to prawo ?

Coś pokręciłam albo i nie dokręciłam, bo chyba nie przekręciłam.
Dla przypomnienia...
Zaczęłam na wrzecionie bardzo cieniutko skręcać, w prawo. Wczoraj postanowiłam skręcić w navajo, ale na kołowrotku. W moim odczuciu, skręcałam w lewo. Wydawało mi się, że dobrze wszystko idzie. Pozornie wszystko wyglądało prawidłowo, nić wkręcała się na szpulkę, skręt był dobry. Ostatecznie jednak, po przewinięciu ze szpuli bardzo się zdziwiłam, bo nić miejscami wyglądała jak niedokręcona, a z kolei przewinięta i związana w 2 miejscach zachowywała się jak przekręcony singiel, sprężynowała. Nie bardzo rozumiem takie rozbieżne zachowanie nici po skrętach. Widać wyraźnie na zdjęciach.


Jedyne, co mi przychodzi na myśl to, że kierunki skrętu nici na wrzecionie i kołowrotku nie są tym samym, tzn to, co wg mnie na wrzecionie jest w prawo, na kołowrotku jest w lewo. Wcześniej nie zastanawiałam się, bo jeśli singla skręcałam w jedną stronę, to podwójnie pedałowałam w drugą. W przypadku pracy nad przędzą, kiedy poszczególne skręcania są na dwóch różnych 'maszynach' dopiero mi wyszło. Ostatecznie mam 50 m cienkiej nici. Potraktuję ja ćwiczeniowo, bo mam w planach tę  krótką, owczą strzyże właśnie obrabiać w takich etapach. Nie chcę jednak polec. Bo będzie wełny dużo więcej. Chyba, że jest inne wyjaśnienie. Liczę na Wasze wsparcie teoretyczne i praktyczne. 

I takie dwa małe donosiki z życia codziennego, nawiązujące do poprzedniego posta. 
1. Kubeczek w kubraczku sprawuje się dobrze. Herbatka utrzymuje temperaturę dłużej. :-)
2. Rzeżuszka rośnie. Dziwnie rośnie, bo pomimo całą miseczka ma te same warunki, część nasionek rośnie gorzej. Dokładnie widać na zdjęciu. Jakby miały 2 dni opóźnienia.



12 lutego 2013

Się Porobiło cz. 62 Kubraczek na kubeczek

Nie tyle modne, co potrzebne. Kubeczek-zaparzacz fajny, tylko ma zasadniczą wadę. Szybko w nim stygnie herbata. A ja nie przepadam za letnimi napojami. Mam nadzieję, że owczy kubraczek skutecznie przytrzyma temperaturę. Zrobione na szydełku z wykorzystaniem jednej z pierwszych przędz na wrzecionie, naturalny merynos, bardzo, baaaardzo rustykalny :-) i jeden z jesiennych niewypałów - też zostawiony w kolorze terakoty, tylko lakierowany.




10 lutego 2013

Się Porobiło cz.61 - Sukienka i zaklinanie wiosny.

Skończyłam sukienkę. Zwiastun pokazałam w poprzednim poście, ale mało kto czytał. Z 3 różnych włóczek, z zasobów szafy. Prosta, żeby nie powiedzieć, bardzo prosta. Gruby ściągacz w pasie (4 oczka na 4 ze spuszczeniem jednego lewego mniej więcej w połowie) powoduje, że przylega, jak trzeba. Pas z boucle wypada dokładnie w dolnej części biustu. Tutaj też spuściłam trochę oczek, bo mimo, że to biust,  charakter włóczki jest taki, a nie inny. Oczywiście też zmieniłam na tej wysokości druty na cieńsze. Na wieszaku, jak zwykle wygląda trochę smętnie i niestety przekłamuje proporcje. Ponieważ zdjęć na ludziu nie będzie, bynajmniej na razie, trochę musicie popracować wyobraźnią.
 A tu kilka szczegółów. Kaptur jest bardziej ozdobny niż praktyczny, ale wymiarowo głowa się mieści. :-)

Brzeg na dole jest wykonany ściegiem ryżowym. Mam nadzieje, że nie będzie się podwijać. Sukienka przed kolano, nie powinno być naturalnej możliwości podwijania. Praktyka pokaże, co i jak.


Wczoraj poszalałam w kuchni. Upiekłam chleb (tzw. polski) i ciasto czekoladowe stąd. Chleb pięknie wyrastał, aż się obawiałam, że coś się wydarzy i wszystko klapnie. Zakwas miałam świeży, więc dodałam odrobinę drożdży. Bochenki wyrastały w nowych koszykach wiklinowych, kupionych z przeceny, na wagę. Oczywiście to nie są typowe do wyrastania, ale szukałam takich, które dwa zmieszczą się na dużej blasze piekarnika.
 
 Ciasto czekoladowe kusiło mnie już kilka dni. W pierwszej chwili mnie rozczarowało. Placki piekły się dłużej niż podawano w przepisie, bo ciągle wierzch był surowy, niewiele też rosło (zamieniłam co prawda sodę na proszek do pieczenia, ale przecież nie raz to robię) i pomimo dobrze wysmarowanej formy, był kłopot z jej opuszczeniem (nie było przypieczone, absolutnie). Wierzch okazał się twardawą skorupką. Pomiędzy placki nałożyłam 3 cm warstwę bitej śmietany, która (jak widać na zdjęciach), częściowo wsiąkła w placek i na szczęście, tym samym zlikwidowała twardawe wierzchnie skorupki. Ciasto zyskało po nocy w lodówce. Warto spróbować. Jest wilgotne i w sumie lekkie. 


Śnieg powoli znika z trawników. W sprzedaży pojawiły się nasionka. Nabyłam. U mnie słabo wzrastają siewki. Nie wiem czemu, ale naiwnie, corocznie zawsze coś kupuję. Tym razem mikroskopijne nasionka lobelii. Wzejdzie, wyrośnie, będzie super. Nie uda się, kupię sadzonki. Oczywiście posiałam wczoraj też rzeżuchę. :-)

I co mi pozostaje ? Czekać...
Byle do wiosny ! ;-)


7 lutego 2013

Wcale nie robótkowo.

A jednak... rozkwitł i pachnie. Trzy cebule, każda ma pęd kwiatowy, ale też i ... zanosi się, że będą kolejne pędy. Super ! Mała rzecz, a bardzo cieszy. Nie mogłam się oprzeć, by nie przytaszczyć niepozornej doniczki z krokusami. Normalnie bym ja ominęła, bo cebule jakoś niefajnie rosły, tylko zanosiło się na biały kwiat. A kto mnie zna wie, że tego, to ja już ominąć nie mogłam. :-) I tak, po kilku dniach niepozorne listki odkryły kwiaty i ... kwitnie. Zdjęcia nie ukazują w pełni urody kwiatów, bo niestety zrobione wieczorem.


W temacie robótkowym, mało się dzieje, bardzo mało, jak porównam się z innymi twórczymi blogierkami, to ... bida z nędzą. Ale dzierga się dziergadełko pokazane w poprzednim poście.
Wszystkim dobrze nam życzącym i trzymającym kciuki za Filona dziękuję bardzo. Dzisiaj robiliśmy kontrolną morfologię (mieliśmy jutro, ale gdy wróciłam z pracy, pies przywitał mnie nie tylko wielką radością, ale też obrzękiem prawego łokcia) i okazało się, że czerwone krwinki są co do jednej na tym samym poziomie, co 6 dni temu, czyli troszeczkę poniżej normy. W naszej sytuacji, to dobra wieść, bo nie ma spadku, a stabilizacja daje nadzieję. Na razie musimy odpuścić trocoxil (lek na stawy), bo on też wpływa negatywnie na szpik kostny i spróbuję podać hormon tarczycowy T4. Zobaczymy, jak się wszystko poukłada. Oczywiście leczymy też obrzęknięte tkanki wkoło łokcia.



3 lutego 2013

Czas leci...

Czaiłam się długo, bo to, co chciałam nijak nie pasowało. A chciałam energetyczny, ognisty ceramiczny 'kamyk' na palec. Koniecznie duży. Tyle, że wszystkie duże były za duże, jak na moje kończyny. Chciałam kwadratowy, mam okrągły. Jedyny, który rozmiarem w sumie też nie tak małym, ale jednak mniejszy, pasuje na tyle, że mogę swobodnie używać palców. Chyba nie muszę pisać, że oczywiście nie jest energetycznie ognisty. ;-) Tak więc... suma summarum, zadowolona jestem na okrągło i na zielono. W sumie, taki wiosenny, radosny kolor i finał. Przesyłka przyszła z Domu Mokoszy.

Taki miły akcent na koniec nerwowego dnia.
A nerwowy piątek był z powodu Filona. Postanowiliśmy powtórzyć wyniki krwi, bo te środowe były gorsze od poprzednich i dlatego była decyzja o dalszej diagnostyce. Byłam bardzo zdziwiona, bo na moje oko, pies ma się dużo lepiej, niż poprzednio, a tu taki szok. Rozumiem, że pies się starzeje, że zdrowie w tym okresie się pogarsza, że w końcu musi być przykry, ale prawdziwy początek końca, jednak bardzo mnie to zaskoczyło, bo pies nie budzi podejrzeń. A, że ja z tych, co wolą wiedzieć niż się domyślać, więc ... do MedWet-u. Powtórzyliśmy podstawowe badania krwi - dużo lepsze (Bóg wie dlaczego takie różnice) od środowych, chociaż anemiczne nieco (mało czerwonych krwinek i niższa hemoglobina). Już wiem, że pies ma niski hormon tarczycowy (T4) i to może mieć wpływ na ten stan, ale lepiej przyjrzeć się, czy coś jeszcze się nie zaczęło dziać. Podejrzenia w kierunku nerek nie potwierdziły się na usg, a i mocz okazał się też być prawidłowy. Za to usg wykazało zmiany na śledzionie. Zmiany w tym narządzie statystycznie, to w dużym procencie niestety nowotworzenie. Jednak niekoniecznie, bo chociażby histopatologia śledziony Esty, była ok. Szkoda, że biopsji nie można zrobić. Na razie skupiamy się na żelazie, by wesprzeć czerwone krwinki. Filon czuje się dobrze, ma apetyt i na oko wygląda ok. Prawda taka, że gdyby nie rutynowe, kontrolne badania, wcale bym niczego nie podejrzewała. Paradoksalnie nie panikuję, podchodzę spokojnie, bo póki pies się czuje dobrze, nie chcę wymyślać i kombinować. Będziemy monitorować krew. Czas pokaże, jakie decyzje będą następne. Co się będzie działo. Na razie żyjemy, jak co dzień. Oby jeszcze jakiś czas. Chcę zwyczajnie, by starość miał w miarę dobrą. Na ile się nam uda.

Z weselszych, codziennych spraw, to oczywiście nabyłam kolejne cebule hiacyntów. Ponieważ miały tylko krótkie, zielone liście, kierowałam się kolorem cebul. Chciałam jaśniutkie i będą różowe, ale jak inne od wcześniejszych - kwiaty pojedyncze duże i rzadko umieszczone na łodydze. Nie powalaja też zapachem. Może się to zmieni, jak więcej kwiatków rozkwitnie. Podobał mi się dziś szczególnie w promieniach słońca.


I, żeby nie było, że nic się nie dzieje twórczego. W ramach wietrzenia szafy, a przyznaję, że po kolejnym w niej upychaniu, postanowiłam w końcu przerobić zalegające resztki. Projekt, jak to u mnie, na oko. Więc już zaliczyłam jedno prucie. Miłe o tyle, że polegało na zbieraniu oczek celem dopasowywania do sylwetki - założyłam, że jestem innego (większego) rozmiaru. :-)
A to taki nic nie mówiący zwiastun. Chyba, że ktoś pokusi się o zgadywanie.


Dzieje się powoli, bo niestety, ale popołudnia jeszcze trochę zaprzątnięte sprawami codziennymi. Odłożyłam zupełnie na bok pranie strzyży, bo w tym wszystkim, jeszcze czeka mnie jutro wymiana armatury i w łazience i w kuchni. Głupio byłoby, aby cała wanna zawalona była kłakami owcy. :-) A muszę działać szybko, bo pękła mi na zgrzewie wylewka i woda z kranu przy zlewozmywaki leje się w losowych kierunkach. Przy okazji już wymieniam też i w łazience. Nie wiem ile czasu powinny wytrzymać baterie, ale te sypią się po 6-7 latach. Nowe mają gwarancję na 5 lat. Chyba więc moje pracują już ponad normę. Pomimo to, czuję się zaskoczona. Wydaje mi się, że niedawno się tu wprowadziłam, a to już koleny rok się zaczął. Czas leci... .



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...