Pages

26 sierpnia 2017

Się Porobiło cz. 202 - Paski, prążki na szarym

Tym razem znowu koszulki. Zwykłe, proste, ale ... chyba miłe.
Tkanina to bawełniany dżersej. Męska, większa, bez rękawów i mniejsza, ale za tu luźna (w sensie, szeroka i proste), dla mnie. 

Prezentacja zwiewna i powiewna przy współudziale wiatru. :)


I szczerze mówiąc, zszywając tę mniejszą, dostawałam oczopląsu, by dobrze pospinać szwy, by paski schodziły się w szwach we właściwy sposób. 


Poza tym... mało się dzieje w twórczym temacie. Jakaś niemoc. Staram się przerabiać tę nieszczęsną alpakę, ale mam wrażenie, że nic mi nie ubywa. Bardzo chciałabym skończyć ją tutaj, nie zwozić 'syfu' do domu. Kiepsko to widzę. 
Mam już za to nowe haki do hamaka lnianego rodem z Biedronki. Wieszając byłam pełna obaw, czy hamak nie będzie za krótki, ale gdy się już w nim umieściłam, prawie pupą sięgałam trawnika ! Linki się doskonale wyciągnęły. Tkanina zawinęła się wkoło mnie, motając jak kokon, co trochę przeraziło. Jednak siatkowany hamak dawał większą stabilność. Nie ma szansy ciąć czegokolwiek, obawiałam się ciąć i przeszywania, toteż na szybko powiązałam dodatkowe supełki na sznurku, skracając długość hamaka. Po pierwszych dziwnych odczuciach, zaczęłam i w tym kokonie czuć się bezpiecznie. Zaczęło mi odpowiadać to tkaninowe otulenie. Już nie jedna próba czytania zakończyła się drzemką. ;-) Polecam ! 








23 sierpnia 2017

Owocowo.

Przymrozki wiosenne sporo narobiły bałaganu w kwiatach kwitnących drzew i krzewów. Sporo spadło, albo samych kwiatów, albo już zawiązków owocowych. Wiśni było trochę, a czereśni... dwie ! Dosłownie, dwie sztuki na dość duże i wcześniej obficie rodzące drzewo. :) W sprzedaży też czereśni wiele nie było, a jeśli już, to cena powalała, tak więc... . Rok zanosił się na bezowocny. Jednak natura nie znosi próżni i ... z kolei pozytywnie mnie zaskoczyła jeżynami i winogronem. 
Już chyba pisałam, w ubiegłym roku, że jeżynę mam z odzysku. Odzysk o tyle ciekawy, że roślina odżyła, odrodziła się z korzenia po bodajże 3-4 latach. Najpierw niewielka gałązka, później już konkretniej, bo i pojedyncze owoce, a teraz, w kolejnym sezonie całkiem sporo i to dość dorodne. Nie wiem, co to za odmiana. Posadzona naście, albo i dzieścia lat temu. Kupiona bez wyszukiwania, po prostu jaka była w sprzedaży, taką rodzice kupili. Bezkolcowa i tyle.


Owoce mają ten minus, że mają pestki, ale można przeżyć. Biorąc do lodów ostro traktuję wcześniej owoce blenderem i jakoś się da. Lubię też nalewki, czy pojedynczo pojadać. Dżemy też są pyszne o ile, ktoś lubi wspomniane pesteczki, albo z kolei ma jakiś szybki sposób na ich odizolowanie. 
Na działce z powodzeniem pasują (podobnie jak czarne porzeczka) do francuskiego ciasta.


Bardzo się cieszę z winogron.
Mam niewiele, ale to, co posiadam, w tym roku wygląda pięknie. W sumie 3 krzewy, 2 aurory i jedna Iza Zaliwska.  Nie mam warunków na wielkie konstrukcje pod wielkie gałęzie tak, jak to u nas często się spotyka. Pierwsza aurora, wyszukana równe 10 lat temu, jako najbardziej niewymagająca i mrozoodporna miała 5 lat temu kontakt z moim ojcem, który nie wiedząc o winoroślach nic, widząc na wiosnę żałosne, łyse gałęzi wyciął wszystko przy ziemi. Myśląc, że raz na zawsze pożegnałam się z krzewem kupiłam ponownie aurorę i do towarzystwa, nieco wcześniejszą w dojrzewaniu izę. Aurora po obfitym 'płaczu' (naprawdę na ściętym pieńku ciągle były krople soku, jakby naprawdę płakało to winogrono) roślina intensywnie odbiła, co napawało radością wielką. Do czasu, jak zaatakowała ją albo pleśń, albo mączniak. Niby winorośl odporna a jednak, porażenie było konkretne, które dodatkowo dopełniło osłabienie z powodu braku magnezu w glebie. O tym doczytałam przy okazji. Aurora, bardzo potrzebuje właśnie gleby bogatej w magnez i w pierwszych latach doskonale sobie radzi z tym, co ma, jednak po czasie należy jej pomóc, dostarczając brakujący pierwiastek. Jeśli tylko zobaczymy, że liście winorośli brązowieją nazbyt wcześnie, to na pewno nie jest wczesna jesień, a braki żywieniowe. W ubiegłym roku już zaczęłam konkretnie sypać siarczan magnezu pod każdy krzew, a w tym roku pamiętałam o tym już od wczesnej wiosny. Roślina na ciągle piękne, zielone ulistnienie !

Foto tydzień wcześniej.

Foto wczoraj.


Tajemnica, jak też pozbyłam się mączniaka (czy prawdziwy, czy rzekomy licho raczy wiedzieć), tkwi w siarce. I o niej doczytałam w necie. Zlałam więc - dosłownie - dwukrotnie cały krzew z góry do doły. Było żółto, koszmarnie żółto, ale co tam. Jesienią odbiły zdrowe liście. Wierzyłam, że bezie dobrze. Ze 3 razy też intensywnie przycinałam zbędne gałęzie. Po kwitnieniu zrobiłam pierwsze duże ciecie przycinając gałęzie zgodnie z zasadą - zostaw 3 liście za gronem i tnij ! Przetrzebiłam też zawiązki owocowe. Dobrze 1/3 zlikwidowałam. W ubiegłym roku odcięłam tylko takie jakieś małe, liche, ale to jednak było za mało. Owoce dojrzały, ale były trochę małe. Aurora ma małe owoce, ale jednak o tym, co widzę teraz, nie aż tak małe, jak wcześniej myślałam. 

A wspomniana iza zaliska ma po raz pierwszy jedno grono. Wygląda niczego sobie. I teraz mam dylemat, jak je puścić, bo kupione było tak do towarzystwa, posadzone w miejscu wówczas dobrym, w pobliżu jednego z milinów, który też rósł tak sobie, a w tym roku praktycznie oszalał i konkuruje z winoroślą. :)

Foto pierwsze tydzień temu, drugie robione wczoraj.


A o milinie następnym razem. :-)



10 sierpnia 2017

Zamek w Gniewie

Pokrzyżacki zamek, stosunkowo niedawno udostępniony do zwiedzania. 
W mojej okolicy jest trochę zamków średniowiecznych, ale jeszcze więcej więcej ruin. Stąd cieszy każdy odnowiony. W Gniewie jest bardzo komercyjnie, nie każdy więc, kto lubi średniowieczne klimaty będzie zadowolony, bo i ja sama miałam małe 'niesmaczki'. 
Ciekawych historii Gniewa, odsyłam do opracowań bardziej historycznych: tu i np. tu. :)


Sam zamek robi wrażenie. Część budynków rozbudowano, przerobiono na cele 'rozrywkowe', czyli restauracja i hotel wysokiej klasy. Ktoś posunął się nadto daleko (oczywiście to subiektywne moje odczucie) i dla wygody gości dołożył balkony ! (to główny niesmaczek). Ok, jak już trzeba było coś stworzyć, bo może niekoniecznie ze szklanymi balustradami. Być może szkło miało przez swą przeźroczystość miało nie zakłócać całości, miało być niewidoczne, ale ... paradoksalnie... patrząc na budynek nic innego nie widzę, tylko balkony i to szło. Cóż... . Goście pewnie są zadowoleni. :) Ale pewnie się czepiam. ;-) (widać dobrze np. na zdjęciach za Joszkiem, niżej).

Wjeżdżając do zamku samochód można zostawić na bocznych uliczkach, lub pchać się bezpośrednio pod zamek licząc się z opłatą parkingową (parking na tyłach hotelu) w wysokości 5 zł i być prawie na dziedzińcu (miejsce parkingowe nie dla hotelowych gości na tyłach hotelu). 
Zamek można zwiedzać w godzinach wyznaczonych, więc lepiej wcześniej się zorientować, czy akurat jakaś wycieczka się nie wciśnie. Bilety w cenie 10 zł (ulgowy 8 zł). 
Jeśli nie chce nam się zwiedzać wnętrz, można delektować się kawą ma dziedzińcu, czy po prostu posiedzieć i próbować powdychać stare klimaty. Do dyspozycji turystów jest króciutki 'spacerniak' wzdłuż ok 1/4 murów obronnych. Warto się przejść i popatrzeć na Wisłę. 


 Na przedostatnim zdjęciu, oferta wskazuje na 'coś' mojego, ale niestety, to tylko zbieżność nazw. A szkoda, bo kawiarnia pewnie przynosi konkretne zyski. :)))

 Joszko stacjonował centralnie na dziedzińcu, przy studni i zainteresowanie psem było wielkie. :) Były zdjęcia i pytania o rasę, a także wspomnienia przechodniów o swoich psach. To zawsze miłe. Dwie panie, widoczne na zdjęciu, siedzące przy studni bardzo chwaliły Joszka zachowanie i urodę. Z zachowania byłam naprawdę dumna. Poza tym, kobiety fajnie rozmawiały, coś jak dwaj tetrycy z balkonu w Muppet Show. 

Sama mam też kilka zdjęć z Joszkiem, ale mój fotograf się średnio spisał i większość jest poruszonych.


Gdyby komuś spodobały się też zamki i przy okazji trafił w te strony, polecam jeszcze inne. Na murach hotelu była fajna ilustracja. Oto ona. 


Jednak w okolicach warto też popatrzeć po ruinach.



9 sierpnia 2017

Nie mam weny... czyli wyjazd z psem

No nie mam i tyle. :)
Trochę mnie to męczy, bo niby człowiek chce to i tamto, ale jednak chyba nie chce, skoro nie robi. Pokrętna logika, albo niby logika. Tkaniny leżą i się kurzą. Alpacza strzyża dalej w worku. Zero chęci i motywacji. Czasami lenistwo musi być, ale kiedy zaczyna już powoli denerwować, to też nie za  fajnie.
Póki co, udało się wygospodarować trochę czasu i przy okazji psiej wystawy w Sopocie, posiedzieć nad polskim morzem. Właściwie nad zatoką, bo ja bardzo odróżniam morze 'prawdziwe' od morza 'zatokowego' :) 
Oczywiście wcześniej oczytałam się, gdzie mogę być z Joszkiem, doszukałam się pisemnie nawet kolejnej plaży psiej, tym razem w Gdańsku na wysokości Brzeźna, ale tam nie dotarłam, bo w Googlach wcześniej nijak nie mogłam odnaleźć oznaczeń plaż. Ta psia miała być przy wejściu 34. Ale chyba coś pokręcili w artykule, bo takiego numeru na wysokości Brzeźna nie znalazłam. Będąc w zgodzie z prawem, że mogę być z psem na plaży w miejscu nie tyle wyznaczonym, co niezabronionym, czyli tam, gdzie nie ma plaży strzeżonej. Te miejsca powinny być oznaczone wyraźnie znaczkiem zakazu wprowadzania psów. Takie oznaczenie było przy takim główniejszym wejściu, zaraz kolejne już nam umożliwiło pobyt. Jak się okazało, ludzi trochę było, ale były też i psy. Oczywiście mniejsze od Joszka. 


Rozłożyliśmy się skromnie, przy trawach, nikomu nie wadząc. Joszko ochoczo przystąpił do dokopywania się do mokrego, chłodnego piachu ! Przez prawie dwa lata, odkąd jesteśmy razem, nigdy nie kopał ! A tu proszę... jeden ruch przednimi łapami, a pół tony piachu ląduje 2,5 - 3 m dalej. Nie miałam pojęcia, że on taki pracowity. Z przyczyn wiadomych, musiał zaprzestać. :))) Ostatecznie zdecydował się wejść do namiociku i odpocząć.


Później próbowaliśmy bliskości z morzem. Joszko znany jest z tego, że nawet kałuże omija. ;-)
Bez problemu mogliśmy spacerować brzegiem, ale tak, by nie zamoczyć łapek. Trochę było to utrudnione, bo Joszko cieszył się dużym zainteresowaniem. Zrobiono sobie z nim więcej zdjęć niż z nudnym misiem z Krupówek w tym samym czasie. Nawet, co życzliwsi, radzili podstawić kapelusz na opłatę. :) Idąc brzegiem, w pewnym momencie fala dotknęła, ba ! pomoczyła łapkę Joszka. Oj, z niesmakiem Joszko spojrzał na falę i już bardzo, bardzo uważnie kroczył dalej, by tylko nie zamoczyć nawet pazurka. Na tyle ostrożnie, że nie podjął próby ominięcia 'zaparkowanych' na brzegu kajaków, bo przecież musiałby być bliżej wody. A tam fala ! Przemiła pani z obsługi kajaków przybiegła by go przesunąć, tzn kajak, nie psa, bo ludzie pękali ze śmiechu widząc wahanie Joszka. 

Troskliwi panowie z obsługi skuterów i banana ostrzegli mnie, żeby uważać na ludzi, by nie zadzwonił ktoś na straż miejską, bo plaża psia jest dalej. Ale to ja im wyjaśniłam zasady pobytu z psem na plaży. Ha !


1 sierpnia 2017

Nowe gadżety i stara alpaka.

Wiem, że już większość ma i przewijarkę i parasolkę. Głównie ze względu na cenę, ale też i na stosunkowo niewielkie ilości wełny przerabianej (w porównaniu z innymi prządkami, czy dziewiarkami), gadżety wydawały się być niepierwszej potrzeby. :) I byłoby tak dalej, gdyby nie chińskie Allegro. Po zapoznaniu się z kilkoma wskazówkami, jak kupować, odważyłam się i ja. Wielość dostępnych przedmiotów, stosunkowo niskie ceny i darmowe przesyłki do Polski, to naprawdę duży plus. Główny minus, to czas oczekiwania na przesyłkę, ale też nie jest to nie do przeżycia. Coś, za coś. 
Tak więc, mam i ja.


 Naprawdę nie wiem, czym różnią się moje zakupy, od zakupów w kraju. Na oko, są to dokładnie te same przedmioty. Może się mylę ?

Na razie, będąc poza domem, nie bardzo mam jak z nich skorzystać. Zaczęłam powoli przerabiać starą (bo z 2011 !) alpaczą strzyżę. Idzie bardzo opornie.


 Zdecydowanie łatwiej i przyjemniej (w te upały) jest podglądać przyrodę. Ptaki przychodzą na jedzonko (ojciec podkarmia), ale też do wodopoju (jak co roku). Jednak wcześniej nigdy nie przyłapałam ich na ptasiej miłości. Akt trwał naprawdę chwilkę. :)



Wyciągnęłam też dawno nieużywany hamak, dokupiłam pomna lat ubiegłych, nowy lniany 'worek', ale okazało się, że chwilowo jest nieużyteczny, bo haki są niestety dość mocno zintegrowane z hamaczkiem oryginalnym, siatkowym. Czekam więc na zrobienie dodatkowych, co może potrwać (znając sąsiada). Znielubiana poprzednio siatka hamakowa, wcale nie jest teraz taka zła. Człowiek faktycznie z upływem lat zmienia podejście i się dystansuje. :)))





Zawsze lubiłam się huśtać, od malutkiego dziecka i obawiam się, że mi to zostanie do końca. Nawet się śmiałam, że za jakiś czas rozglądnę się za ruchomą urną. :)))

 







Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...