W końcu obiecane kilka słów o twórczości artystycznej na festiwalu. Stosunkowo niewiele stoisk. Na początek, w drodze 'na' festiwal stoiska z biżuterią, srebrną, plecioną z kolorowych sznurków, 'andyjskimi' wyrobami i pan ze strusimi wydmuszkami. Czyli lekka komercja, bo poza skorupami strusia, zero rękodzieła, czy natury.
Pomiędzy straganami wplatało się kilkanaście z ręcznymi wyrobami. Ceny pominę, bo miałam mieszane uczucia. Niektóre prace, moim zdaniem oczywiście, nie zasługiwały na proponowaną cenę, inne, były dobrze skalkulowane. Te ostatnie dotyczyły np. wyrobów z gliny. Nie tyle naczyń, które poniżej, co pięknej biżuterii. Niestety, nie dało się zrobić zdjęć wszystkiego. Bardzo żałuję, że właśnie nie mam wspomnianych przepięknych naszyjników. Podobnie, nie mam też obrazków olejnych pewnej pani, ani też dzierganych beretów, czapek, narzutek, czy biżuterii koralikowej i filcowej. Obie panie nie miały zbytniego zainteresowania. Obrazy pierwszej, hmmm... no właśnie, bardzo proste malunki. Za to, co mnie urzekło, to piękna białą tunika, płócienno-bawełniana malarki. Co w niej takiego niebywałego ? Ano kapitalnie porozkładane plamy po wycieraniu rąk, czy pędzli w tonacji zółci, pomarańczy, czerwieni, brązów, wszystko w zgaszonych barwach. Niesamowite ! To było dzieło ! Stoisko z dzianiną, to niestety bardzo proste, słupkowe ażury, więcej dziur niż włóczki. I to włóczki marnej jakościowo. Średnie też były wyroby z biżuterii. Przykry widok, bo chyba wszystko nastawione na handel.
Było dwóch panów, próbujących zbić interes na deseczkach, na których uprzednio wypisali chyba flamastrem różnego rodzaju bardziej, czy mniej wesołe hasła oraz pani z kolorowymi aniołkami z masy solnej. Uwagę mą zwróciło skromny kramik młodego chłopaka z subtelnymi szklanymi ważkami, motylkami, różami. Co w nich osobliwego ? Pomysł i wykonanie. Nienachalne, delikatne, przeźroczyste szkło przełamane jednolitym kolorem w niewielkiej ilości w jednym wyrobie. Oczywiście była też wiklina. Aż dziwne, że nie mam jej na zdjęciu.
Oczywiście były też przerywniki muzyczne, zespołów ludowych.
Atrakcją w niedzielę był pokaz pracy psa pasterskiego. Pies w typie border collie nie tylko trenowany dla przyjemności, co do codziennej pracy z owcami. Szkoda, że w pokazie nie brały udział owce a kaczki nieloty. Jednak warto było poczekać i popatrzeć. Sam pokaz trwał stosunkowo krótko, zwłaszcza w porównaniu z czasem rozkładania placu ćwiczeń.
Zdjęcia niestety nie oddają uroku ani emocji, jakie towarzyszyły pokazowi.
A to bohaterzy spektaklu.
1. wyprowadzeniu kaczek z pojemnika transportowego
2. przeprowadzeniu przez pomarańczową bramkę i dwa rękawy
3. zagonieniu do zagrody
4. zaprowadzeniu ponownie do pojemnika transportowego.
Pies biegał jak szalony, ale nie na oślep. Wiedział dokładnie, jak blokować, jak ukierunkowywać kaczki na przeszkody. Gdy nawet jedna próbowała czmychnąć bokiem, startował w jej kierunku. Pies nie dotykał kaczek, wyhamowywał metr przed nimi. Kładł się, przyjmował różne pozycje ciała, ani razu nie szczeknął. Biła od niego szalona energia i chęć pracy. Trener nadmieniał, że największy problem we współpracy, to wyhamowywanie psa w akcji. :-) Jak tylko wszedł, na teren pokazu, widać było, że już go roznosi energia. :-) Komunikacja pomiędzy przewodnikiem, a psem, to sygnały dźwiękowe z gwizdka.
Nie sposób nie docenić wkładu pracy pana i psa, a także czynnej współpracy kaczek. Szkoda, że nie owieczek, ale kaczki łatwiej było przywieźć z południa Polski. Gdybyście kiedyś mieli okazję popatrzeć na próby pracy psów, polecam !