Pages

30 sierpnia 2013

Festiwal Smaku - Gruczno 2013 - cz.2

W końcu obiecane kilka słów o twórczości artystycznej na festiwalu. Stosunkowo niewiele stoisk. Na początek, w drodze 'na' festiwal stoiska z biżuterią, srebrną, plecioną z kolorowych sznurków, 'andyjskimi' wyrobami i pan ze strusimi wydmuszkami. Czyli lekka komercja, bo poza skorupami strusia, zero rękodzieła, czy natury.
Pomiędzy straganami wplatało się kilkanaście z ręcznymi wyrobami. Ceny pominę, bo miałam mieszane uczucia. Niektóre prace, moim zdaniem oczywiście, nie zasługiwały na proponowaną cenę, inne, były dobrze skalkulowane. Te ostatnie dotyczyły np. wyrobów z gliny. Nie tyle naczyń, które poniżej, co pięknej biżuterii. Niestety, nie dało się zrobić zdjęć wszystkiego. Bardzo żałuję, że właśnie nie mam wspomnianych przepięknych naszyjników. Podobnie, nie mam  też obrazków olejnych pewnej pani, ani też dzierganych beretów, czapek, narzutek, czy biżuterii koralikowej i filcowej. Obie panie nie miały zbytniego zainteresowania. Obrazy pierwszej, hmmm... no właśnie, bardzo proste malunki. Za to, co mnie urzekło, to piękna białą tunika, płócienno-bawełniana malarki. Co w niej takiego niebywałego ? Ano kapitalnie porozkładane plamy po wycieraniu rąk, czy pędzli w tonacji zółci, pomarańczy, czerwieni, brązów, wszystko w zgaszonych barwach. Niesamowite ! To było dzieło ! Stoisko z dzianiną, to niestety bardzo proste, słupkowe ażury, więcej dziur niż włóczki. I to włóczki marnej jakościowo. Średnie też były wyroby z biżuterii. Przykry widok, bo chyba wszystko nastawione na handel. 
Było dwóch panów, próbujących zbić interes na deseczkach, na których uprzednio wypisali chyba flamastrem różnego rodzaju bardziej, czy mniej wesołe hasła oraz pani z kolorowymi aniołkami z masy solnej. Uwagę mą zwróciło skromny kramik młodego chłopaka z subtelnymi szklanymi ważkami, motylkami, różami. Co w nich osobliwego ? Pomysł i wykonanie. Nienachalne, delikatne, przeźroczyste szkło przełamane jednolitym kolorem w niewielkiej ilości w jednym wyrobie. Oczywiście była też wiklina. Aż dziwne, że nie mam jej na zdjęciu.
Oczywiście były też przerywniki muzyczne, zespołów ludowych. 


Atrakcją w niedzielę był pokaz pracy psa pasterskiego. Pies w typie border collie nie tylko trenowany dla przyjemności, co do codziennej pracy z owcami. Szkoda, że w pokazie nie brały udział owce a kaczki nieloty. Jednak warto było poczekać i popatrzeć. Sam pokaz trwał stosunkowo krótko, zwłaszcza w porównaniu z czasem rozkładania placu ćwiczeń.
Zdjęcia niestety nie oddają uroku ani emocji, jakie towarzyszyły pokazowi. 

A to bohaterzy spektaklu.

Zadanie psa polegało na:
1. wyprowadzeniu kaczek z pojemnika transportowego
2. przeprowadzeniu przez pomarańczową bramkę i dwa rękawy
3. zagonieniu do zagrody
4. zaprowadzeniu ponownie do pojemnika transportowego.


Pies biegał jak szalony, ale nie na oślep. Wiedział dokładnie, jak blokować, jak ukierunkowywać kaczki na przeszkody. Gdy nawet jedna próbowała czmychnąć bokiem, startował w jej kierunku. Pies nie dotykał kaczek, wyhamowywał  metr przed nimi. Kładł się, przyjmował różne pozycje ciała, ani razu nie szczeknął. Biła od niego szalona energia i chęć pracy. Trener nadmieniał, że największy problem we współpracy, to wyhamowywanie psa w akcji. :-) Jak tylko wszedł, na teren pokazu, widać było, że już go roznosi energia. :-) Komunikacja pomiędzy przewodnikiem, a psem, to sygnały dźwiękowe z gwizdka.


Nie sposób nie docenić wkładu pracy pana i psa, a także czynnej współpracy kaczek. Szkoda, że nie owieczek, ale kaczki łatwiej było przywieźć z południa Polski. Gdybyście kiedyś mieli okazję popatrzeć na próby pracy psów, polecam !












26 sierpnia 2013

Festiwal Smaku - Gruczno 2013 - cz.1.

Festiwal Smaku w Grucznie odbywa się corocznie w drugiej połowie sierpnia. W tym roku przypadł na weekend 24-25.08. W końcu udało mi się dojechać. Trochę z przygodami, bo za miastem nagle np. okazało się, że ... w pewnej miejscowości zdemontowano zwyczajnie most i nie było przejazdu na drugą stronę. Do dziś nie wiem, co się w piątek stało, że zwinęli most i jedyny ze znaków nieco wcześniej, to był 'ślepa ulica', a dość dziwnie wyglądał ona na tzw głównej trasie. Jechałam ostatecznie inną drogą niż planowałam, jakimiś bardzo krętymi drożynami w Dolinie Dolnej Wisły. Piękne tereny, ale tego samego nie da się powiedzieć o asfalcie. Jakieś 10 km przed miejscem imprezy jechałam już w zwartym kordonie, którego docelowym miejscem parkowania było Gruczno. Parkowanie wymagało nieco sprytu, bo organizacja parkingów taka nie do końca fajna. Jak ktoś używa nóg i nie kłopotem jest dojście na własnych kończynach w docelowe miejsce, nie musi parkować przy straganach, dał sobie radę.
Poszłam za ludem, póki co, jeszcze nie tłumem...
Teren pagórkowaty, dość rozłożysty, co później dało się odczuć w łydkach i kolanach. Pomimo mrowia ludzi, którzy pojawili się w południe (ja byłam od dziesiątej z minutami) jakoś mi nie przeszkadzali. Nie czułam się jak na giełdzie towarowej, czy wielkim handlowisku. Chyba nie było wystawcy, który nie starał się nawiązać kontaktu z zainteresowanym. I to nie było tylko chwalenie własnego towar, ale opowiadanie o tym, co robią, jak robią, częstowano dość obficie tym, co na stołach. Były też oddzielne miejsca degustacji. Porcje wcale nie tak małe. W wielu miejscach, po prostu nakładało się sobie samemu. Zdarzyły się też pojedyncze miejsca, gdzie za degustacje alkoholu należało zapłacić, moim zdaniem, to już nie degustacja, a zwykła sprzedaż małej porcji.
Ceny ogólnie wysokie. Wędliny startowały od 35 zł za kilogram, sery tę cenę przewyższały. Pajda chleba ze smalcem i kiszonym ogórkiem 3,50. Nalewki, napoje, wina, konfitury, etc w zależności od pojemności buteleczki i słoiczka, bodajże od 8 zł do 150 zł, a może i więcej. Chleby też drogie - okrągły (śr ok 16 cm) mieszany bochenek 7 zł.
Jak to w ogóle wyglądało macie poniżej. Zdjęcia na razie tylko z części spożywczej.
Startujemy.

Tutaj piec do wypieku chleba i wędzarnie. Pod słońce widać unoszące się, aromatyczne dymy.


To kramik z andrutami, pysznymi aksamitnymi waflami z Kalisza, które zdobyły I miejsce w tym roku wśród wyrobów cukierniczych.

Bardzo dużo stoisk z wyrobami pszczelarskimi, miody, miody pitne, nalewki, świece woskowe, propolis i co tam jeszcze.

 Masa też serów różnorakich. Bardzo zasmakował mi koryciński, ale zgapiłam się i ostatecznie nie nabyłam ani kawałka. Degustowałam młody koryciński i był już tak fajnie doprawiony, że wprost nie wyobrażam sobie, jak później jego smak miałby się jeszcze polepszyć. Następnym razem koniecznie muszę kupić. Może wcześniej będzie jeszcze jakaś okazja.
A tu inne stoiska z serami. Sery z różnego mleka, koziego, owczego, krowiego, mieszane w najrozmaitszych połączeniach, przyprawach, ziołach i nietypowych dodatkach  np. jak niżej, w czarnej parafinie. Poza serami, uwagę zwracał dość osobliwie wyglądający ich wytwórca (uwaga na brodę ;-) )

Wśród nalewek benedyktynka. Nalewka z 21 historycznie dobranych ziół. Dość mocna, w różnych smakach, wytwarzana przez Benedyktynów z klasztoru w Lubiniu. Kupiłam malutką, klasyczną 'od siedmiu boleści'. Oczywiście do zażywania profilaktycznie.

Przykładowe oliwy, oleje i inne napoje wyciskane i warzone. W tym, nawet olej dla psów. Bardzo mnie zainteresował, bo nie od dziś wiadomo, że podawanie go dodatkowo bardzo korzystnie wpływa na zwierzaka. Sprzedająca polecała go nie tylko dla psów, ale dla kotów, koni i innych. Tego nie mogłam pominąć.
Przetworom z owoców i warzyw nie było końca. Prezentowały się w ślicznych, bardziej, czy mniej wymyślnych słoiczkach. Mnóstwo wędlin, głównie wędzonych.
Jak przystało na taką imprezę, pieczywa full. Fajnie wyglądały bochny wypiekane na bieżąco. Było dość gorąco, więc miały dobre warunki do wyrastania. Można było kupić fragment pieczywa, zwłaszcza tego dużego, bardzo dużego, ale i małe bochenki dzielono na kawałki, bez problemów.



 Byli też goście z zagranicy. Poniżej stoisko Bułgarii.


Rano wystartował konkurs wycinania w warzywach. Startowało bodajże 5 osób, młodzi, ale już utytułowani. Szkoda, że nie doczekałam efektów końcowych. Wyjechałam wcześniej, niż ogłoszono wyniki. Wycinano w kapuście, kalarepie, marchewce i arbuzie. To pierwsze cięcia.
Dużą popularnością cieszyły się tradycyjne lody z Koronowa. Długaśna kolejka nie odstraszała. Lody w typowych smakach: waniliowe, czekoladowe, truskawkowe, jagodowe i chyba jeszcze jakieś. Termosy, w których były donoszone pamiętały czasy PRLu. 

Godziny mijały, ludzi przybywało, ale, jak pisałam tłum nie był uciążliwy. To zdjęcia z wcześniejszych godzin, później tłumowi zdjęć już nie robiłam.


A to moje łupy. Niewiele tego, ale pyszności. Kaliskie andruty (link wyżej), oscypek 'bardziej owczy' od renomowanego bacy Wojtka Komperdy, wspominana benedyktynka z klasztoru, miody pitne od Pawłowskich (litrowy trójniak i po 250 ml  półtoraka, dwójniaka i trójniaka) i bochenek chleba mieszanego z Piekarni Kurpiowskiej.

To tyle, jeśli chodzi o jedzonko. W następnym poście kilka zdjęć z innych atrakcji - trochę rękodzieła (skromnie) i kadry z pokazu pracy psa pasterskiego.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...