Pages

31 lipca 2011

Się porobiło - cz. 13 - MiszMasz

... czyli co słychać w temacie ręcznej działalności.

Na początek skończony szal z alpaki. 
Jak pisałam wcześniej, szal dość wąski, ale długi. Wełna, to ręcznie przędzona na wrzecionie ze strzyży, nie czesanki rustical alpaka Huacaya. Niestety, łatwiej mi się przędło, dziergało niż blokowało szal i robiło zdjęcia. 











Robocze, wakacyjne warunki nie pozwoliły na dobre zblokowanie (trzymałam na szpilkach za krótko chyba), bo jednak jest elastyczny i sprężysty i tak jakby nie trzymał do końca 'szerokości'. Chyba, że to normalne w alpace, nie wiem, nie znam się. Mam ja po raz pierwszy. W sumie mi absolutnie nie przeszkadza, ale widząc inne szale, chusty na zdjęciach mam wrażenie, że tamte trzymają 'napięcie'. ;-)




Oczywiście przędę. Dalej tę czesankę z merynosa, zielono-białą. Obecnie przędza wysycha. Mam w tej chwili 535 m 2ply z 200 gram łącznie wełny w proporcjach 2:1:1 - ciemna zieleń, jasna zieleń, biel. Szczerze mówiąc liczyłam, że ostatecznie po skręceniu singli więcej będzie odcinków jednokolorowych niż mieszanych. Jest inaczej. Jestem więc na półmetku tego przedsięwzięcia. A później coś wydziergam.



Wczoraj była tak paskudna, deszczowa pogoda, że chwyciłam za taka właśnie włóczkę i grubaśne druty (nr 9) i kombinuję, co z tego zrobić. Kupiona była z innym przeznaczeniem, zmiana planów i właściwie nie wiem, czy ilość nie zweryfikuje pomysłu. Się okaże. ;-)

26 lipca 2011

8 urodziny


Dzień był upalny, nie, jak dzisiaj. Kiedy upłynęło 8 lat ? Nie mam pojęcia.

Oby kolejne były równie kolorowe i było ich maksymalnie dużo. ;-)
Dobrego życia mój Czworołapie. ;-)

Był kruszynką niespełna kilogramową, jak się urodził, a dziś... nieco ponad 100 kg.




24 lipca 2011

Się porobiło - cz. 12 - Szal z alpaki

Do tego szala podchodziłam z pokorą. Ograniczona ilość wełny (tutaj szczegóły)  to dość męczący ogranicznik w pracy, ale cóż i tak bywa. Chciałam koniecznie pajęczynkowy szal, coś jak tzw estońskie szale. Niestety, typowo estońskie, to nie mój styl, stąd zmiany.

Najpierw nie mogłam zdecydować się na wzór. Właściwie bardziej prawdziwym będzie napisanie, że tradycyjnie, jak coś szukam pod katem konkretnego wyrobu, to jak diabeł ogonem... nic nie wpada w ręce, a wręcz przeciwnie, gdy szukam ażurów drutowych, wpadają w ręce szydełkowe i to najczęściej jeszcze strukturalne. 

Z pomocą przyszła mi Krysia, za co wielkie dzięki, dzieląc się swym zbiorkiem drutowych ażurków. I w zasadzie wzór wybrałam dość szybko, trochę dłużej trwało dopasowywanie brzegowej bordiury, bo albo była za mało ażurowa, albo z kolei zbyt 'wytworna', a mój szal przecież miał być w miarę prosty, bo jednak o rustykalności w przypadku takim chyba nie może być mowy. 
Przy okazji doszukałam się informacji, jak to z rozpracowaniem szala, czy chusty jest i jak uporać się z brzegami. Dość fajnie opisano to na Włóczkomanii.

Szal szeroki nie jest, bo ma być naprawdę tylko szalem, a nie chustą, stad jedynie 62 oczka wzoru. Właściwie 54, bo reszta tworzy ramkę brzegową.
Bez naciągania, na roboczo wygląda to tak:

Tutaj widok z góry i próba pokazania wzoru.


Tu z kolei widać nieco wysokość ażuru.

A to zdjęcie, to roboczy widok szala.


Bardzo fajnie się mi to dłubie, chociaż wzorek niezbyt sympatyczny początkowo, a fakt, że całość na drutach (robię na '5') sprężynuje, to trudno się orientować w jakim etapie wzoru się utknęło. Sama wełna bardzo miła w dotyku i chyba mogę mówić o jej wydajności. Szal kilometrowy na pewno nie będzie, ale  zbyt długi zatraciłby swe walory.
Teraz tylko doszyć końcową bordiurę i ... blokować, co niestety trochę mnie przeraża. Ale póki co jestem wakacyjnie poza domem i nie mam potrzebnej tony szpileczek. ;-)

19 lipca 2011

Lipcowy dzień

Dziś trochę przyrody. Chyba nie trzeba wiele pisać. :-)





























































Winogrono wygrzewa się w słońcu. 
























17 lipca 2011

Się porobiło - cz. 11 - Tour de Fleece weekendowo

Tym razem na wrzeciono poleciały merynos i ... chyba merynos. Tzn czesanka nabyta cała jako merynos, jednak mam wątpliwość, co do jednej porcji. I tak, przędzie się biały merynos, jasnozielony merynos i zielony... 'chyba-nie-merynos.' Proporcje są następujące: 2 długości zielone - 1 długość jasnozielona - 1 długość biała. Oczywiście porcje nie są mierzone, dzielone ręcznie, docelowo chyba połączone w 2 ply.


Dziś już na wrzecionie więcej przędzy.


Czym może być zielona czesanka ? W dotyku miękka, porównywalna z merynosem, ale ma pojedyncze włókna dłuższe, trochę sztywniejsze. Skręca się fajnie. Nie słyszę, ale mam wrażenie, że trochę trzeszczy. Pojedyncze włókna połyskują. Jakaś mieszanka ?

14 lipca 2011

Się porobiło - cz. 10 - Skarpetkowo

Banalne skarpetki.

Nabyłam fajną włóczkę, granatowo-szaro-niebieska. Od początku z przeznaczeniem skarpetkowym. Male warkoczyki dodają skarpetkom grubości. Są fajnie miekkie. Robione na grubszych drutach.
Skarpetki robione klasycznie, od ściągacza do palców, pięta tradycyjnie.

Powędrowały na prezent.





A to rozpoczęte kolejne. 
Ta sama ilość oczek (po 12 na każdy drut), też warkocz, ale inaczej 'zaplatany' i druty cieńsze niż poprzednio. 
Te będą moje. :-)

W zamierzeniach kolejne. Chciałabym nabyć taką włóczkę, która niejako sama jest 'zaprogramowana' na barwny wzór.

11 lipca 2011

Się porobiło - cz. 9 - Alpaka

A to mój urobek.

Oczywiście nie potrafię zwinąć pięknego warkocza. Próbowałam po staremu, nie czytając rady Justyny. Coś się niby skręcało, coś niby wywijało już, prawie już... ale ostateczny efekt, poplątaniec.

 Tak wyglądała przędza po stabilizacji.














 A tak już zwinięta w moteczek.
Naprawdę, bladego pojęcia nie mam, czy jest przekręcona, czy tylko mi się wydaje. 


Wszelkie uwagi i sugestie mile widziane. :-)
Jestem i tak dumna z tego kłębuszka. :)

10 lipca 2011

Liliowo, liliowato, lipcowo.

Niedzielny, sloneczny poranek, lekki wietrzyk, nie ma ukropu, przyjemnie. Kwiaty się wyciągają do słońca.


Lubię lilie, w szczególności trąbkowe, a ich akurat mam niewiele. Jakoś teraz  jeszcze nie kwitną, a może nie przetrwały zimy. Się okaże, bo niektóre są dużo późniejsze.

























 

























I liliowce. To chyba kwiaty jednej doby, niestety. :-(












































 A skoro o liliach, to niech nie można i o tej zapomnieć. ;-)



9 lipca 2011

Się porobiło - cz. 8 - Tour de Fleece weekendowo

Jak weekend, to weekend. Wrzeciono pojechało za miasto. ;-)

Prawdę powiedziawszy, chciałam uprząść cała tę najciemniejszą 100 gramową porcję alpaki z Marici tutaj, by wyprać, by spokojnie mogła na powietrzu sobie schnąć. Owszem, udało się, jednak przyznaję bez bicia, że nie tak szybko to poszło. Dziś kilka godzin, z mała przerwą na jedzenie i spacer z psami. Co mnie zdziwiło, że właśnie po tej przerwie (wcale nie długiej) powrót do przędzenia był dość bolesny dla rąk. Udało się pokonać kciuki i palce wskazujące, dostosowały się do pracy, jednak początkowo były jakieś takie... jakby nie moje. :-) I chyba mam je przesilone. Nie miałam pojęcia, że tak mocno one pracują. Nie wiem, jak będzie jutro. Póki co, przy sobie alpaki już nie mam. Wieczorem wracam do domu, a tam wiadomo... ;-)


Wracając do tej porcyjki. Nie wiem dokładnie ile gram ostatecznie przerobiłam, bo część króciutkiej strzyży nie mogłam przerobić, więc darowałam sobie. Przewinęłam nić w lagi i o ile się nie machnęłam, to wyszło mi (z przeliczenia zwojów) 425 m. Jest dość cienka, nie spodziewałam się, że po wypraniu zachowa tak ładnie ową 'chudość' skrętu. To fajnie, bo mi zależy właśnie na cienkiej nici. I zostanie singlem. Nie wiem, czy jej nie przekręciłam nadto. Merynos w takim układzie bardziej mi się stabilizował. Tutaj, na tą chwile trochę mam wątpliwości. Po praniu, odciśnięciu w ręczniku, odzyskiwała już włos. Takie kudełki sterczące. :-)

A skoro wrzeciono na wyjeździe, to nie wypadało, by nie odpoczęło na leżaku chociaż trochę. ;-) na łonie natury. :-)


8 lipca 2011

Wieczorne odwiedziny.

Jestem na działce. Wilgotno i duszno przez cały dzień. Po godzinie 22.00 jeszcze na termometrze 20 st C. Wyszłam trochę na zewnątrz, idę do furtki, a tu... kolczasty gość. W pierwszej chwili oboje się chyba wystraszyliśmy, bo totalne zaskoczenie. Stanęłam przed nim jakiś może metr i ... jeju, a aparat w altanie !
Kręcę się koło niego, stoi. Pośpiesznie ruszyłam po sprzęt, wychodzę, patrze... nie ma. No tak, jaki jeżyk chciałby czekać na sesje... Odwracam się, a on przedreptał pół działki i jest prawie przy altanie. To do dzieła ! :-)
Zdjęcia na automacie, bo naprawdę nie był to czas na ręczne ustawienia i pozowanie. Jeżyk dość szybko drepcze, co trochę kłóciło się autofokusem i lampą, ale co tam. To kilka zdjęć z wieczornej wizyty. Nie chciałam go straszyć zbyt długo lampą, bo był zdenerwowany i wołał 'tuk, tuk,tuk, tuk....'. :-)
























Dziś było trochę słońca, w godzinach popołudniowych lało, siąpiło na zmianę. Dzień kończył się na różowo. 



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...