Pages

30 października 2012

Się Porobiło - cz. 56 - Merynosowy, fioletowy otulacz

Wydziergał się. Prosty i niewielki. Wielkość ograniczona ilością, jak to bywa. ;-)
Mam nadzieję, że nowa właścicielka będzie zadowolona. Otulacz dziś wyruszył w drogę. Puki co, zdjęcia bez szyi i głowy, ba nawet bez 'sztucznego ciała' - bo nie posiadam takowego. Mało atrakcyjne, wymagające wyobraźni. :-) Filon, mimo pozwolenia właścicielki, niestety nie bardzo się mieścił przez co nie stał się modelem. Ilość skóry na szyi powodowała, że w otulaczu wyglądał, jak w bandażach. :-))) Z szacunku dla psa, nie publikuję tego, wszak TOZ czuwa. ;-)
Dla przypomnienia, merynos ufarbowany (tu) i uprzędzony (tu), wykonany francuzem, dla elastyczności, szeroki na 25 cm i długi na ok 115-120 cm. W dzianinie jedynie widać muśnięcia odcieni fioletu. Na małym formacie zdjęć nawet nie za bardzo. Będę namawiać, by podesłano mi zdjęcia z szyją i głową. ;-)


 Czas brać się dalej za dyniowatą cieniznę. Zastanawiam się, czy nie spruć i nie zmienić koncepcji.

28 października 2012

Dyniowy weekend

 W tym roku dynie pojawiły się wcześniej w sprzedaży i już zrodził się zamysł by przytaszczyć do domu jeśli tylko znajdę taką, która bez problemu podniosę i doniosę. Oczywiście najpierw były tylko takie wielkości koła młyńskiego. Jedyne małe to te ozdobne, ze skórką jak na krokodylu. W końcu udało się kupić pierwsze dwie, a później już jakoś tak... i myślę, że jeszcze nie koniec. :-)
 Pojawiło się pytanie, jakiego gatunku mam dynie. Pierwszym razem miałam dwie różne wyglądem, jak i zawartością. Kupione pod kątem dyniowego lampionu kształt i kolor zaskoczyły twardością i kolorem wnętrza. Specjalnie wiec omijałam jeden rodzaj, nie dość, że twarda skórka, to jeszcze środek zielony, co wcale nie wyglądało ładnie w potrawach. Ostatecznie znalazłam na blogu Bei post, który sugeruje, że te piękne pomarańczowe, z rysunkiem południków na obwodzie, to prawdopodobnie Appalachian lub Spooktacular a ta jedyne, większa to na bank Winter Luxury (Cucurbita pepo). Wszyscy zachwalają Hokkaido, a ja jej nigdy (poza zdjęciami) w sklepie nie widziałam. 

 To zdjęcia zachęca do zadania pytania - Czym różnią się te dwa obrazki :-) Obydwa robione o tej samej porze dnia, tyle tylko, że wczoraj było paskudnie, już prawie zimowo, a dziś słonecznie. 
Dynia, której nie dano już wygrzewać się w niedzielnym słońcu trafiła do kuchni w zamyśle na zupę, jak rok temu. Ponieważ wcale nie była taka mała, a nie chciałam zupy na cały tydzień, odważyłam się zrobić mus.

 Mus powstał z myślą o cieście drożdżowym Mirabbelki. Moje pierwsze doświadczenie z ciastem dyniowym, 2 lata temu było kiepskie. Odważyłam się wykonać to, bo znam Mirabbelkę od strony dobrych i sprawdzonych przepisów. Przy okazji oczyściłam pestki. Przyznam, że w dzieciństwie próbowałam, ale coś z nimi było nie tak smakowo, że do dziś omijałam wielkim łukiem. Tak więc w jednym garze, na parze miękła dynia na puree, w drugim gotowała się na zupę wraz z porem, pestki wstępnie wysychały, a na progu kuchni leżakował mój pomagier. ;-)

 Efekty naszej 'wspólnej pracy' kosztowaliśmi dzisiaj. Zupa tym razem, z makaronem i dużym kleksem jogurtu, który złagodził nieco duża ilość pieprzy cayenne. Fajna.
 Placek drożdżowy, hmmm... tutaj szału nie było. Jednak w smaku dobry. Oczywiście dałam zdwojona ilość cukru, bo nie znoszę ciast trochę słodszych od niesłonego chleba. I to była dobra decyzja. Następnym razem skrócę też czas pieczenia, bo pomimo, że piekłam w temp 175 st C 35 min, to brzegi ciasta są nazbyt twarde.
Mus, jak mus, czy tam puree, ma fajną konsystencję i kolor, dlatego nie mogłam się oprzeć, by nie wstawić zdjęcia. Mam nadzieję, ze będzie dobry. Ehh... te kolorki... ;-)

Nie wiem, co będzie z tamtymi dyniami, ostatecznie, czasowo skończą w słoikach. Na pewno któraś stanie się lampionem, jak zawsze, bo lubię i tyle. ;-)
Lubicie dynie ? Macie jakieś fajne na nią sposoby ?




25 października 2012

Pretekst już kwitnie !


W zasadzie nie ma co pisać, zdjęcia wystarczą. ;-)
Nawet nie widać, że kwitnie (ostatnie zdjęcie), trzeba podglądnąć i odsunąć firankę.



21 października 2012

Każdy pretekst jest dobry

... by nie myć okien. ;-)

Okna, a właściwie szyby w nich mają tą charakterystyczną cechę, że robią się Bóg wie kiedy pomazane. I to najczęściej nagle, ni stąd, ni zowąd. Były czyste i nagle nie są. Przynajmniej moje tak mają. A mój błogostan niewiedzy o ich stanie też utrwalają krótkie dni październikowe, brak słońca. I wszystko trwa do tej jednej chwili... kiedy słońce objawi prawdę. Przyznaję, że wówczas krzywię się zarówno na widok szyby, jak i na widok słońca. Już wczoraj miałam naprawdę zamiar ruszyć na okna w późniejszej porze (gdy słońce się schowa tak, by nie utrudniało mycia), jednak wycierając parapety znalazłam doskonały powód, by tego nie robić.
Pozornie wszystko ok... pomazane okna, słońce przez szybę, firany jak to firany, doniczka z roślinami na parapecie. 

 Nie podejrzewałam owej gwiazdy szeryfa, która dość osłabła po ostatnich wydarzeniach o kwitnienie, bo sama nie wygląda szczególnie fajnie, nawet posadziłam młode, by ja w razie czego zastąpić, a tu... ;-)
Oczywiście okna nieumyte, ale w końcu słońce dochodzi, jak widać ze zdjęć, (wszystkie robione pod słońce, bez doświetlenia). Dziś z kolei  jest białe mleko za oknem, więc co mi tam szyby. ;-)

Przy okazji, serdecznie witam nowych 'zaglądaczy' na mym blogu. ;-)

16 października 2012

Się Porobiło - cz. 55 - Kropka nad 'i', czyli guzik.

Ten guzik.

Może ktoś z Was pamięta, że kiedyś wiosną (w ramach zbiorowego wiosennego farbowania z Prząśniczką) pomalowałam na ostro zielono-żółto merynosa. Czy to na pewno jest merynos, dziś - po kontakcie z merynosami z WofW powątpiewam, że jeśli, to w skrzyżowaniu z dziką świnią, bo jednak ostry trochę jest. Ale nie to jest istotne.
Pofarbowałam i uprzędłam. Było o tym tutaj.
Dość szybko wydziergała się kamizelka taka, jak planowałam, czyli kolor za kolorem. Może nie ma zbytniego gradientu, kolory nie przenikają się jak w programie graficznym, ale to mi kompletnie nie przeszkadza. 
Czemu nie pokazywałam dokonania wcześniej ? Informowałam, że czekam na guzik. I faktycznie. Nie mogłam niczego dobrać. Z guzikami szału nie ma, to nie od dziś wiadomo. Już wówczas pomyślałam o posiadanej masie, ale dopiero teraz sfinalizowałam temat.
Całość wygląda więc tak. Jest banalna, ale śmiem twierdzić, ze ten guzik, to jest to ! :-) Bohater guzik, fajnie się błyszczy w świetle lamp i mam nadzieję spełni się w nowej roli.
Dopiero po ściągnięciu zdjęć i obróbce zobaczyłam, że ubranko krzywo wisi. No trudno, samo życie, niech tak pozostanie.






14 października 2012

Się Porobiło - cz. 54. Podsumowanie tygodnia

Jak tytuł wskazuje, poniżej to, co się urodziło w ciągu tygodnia. Rozmaitości, jak widać poniżej. Niestety, nie wszystkie mogłam uwiecznić na zdjęciu, bo niektóre już sobie pojechały ode mnie. ;-) Ale kilka pozostało i są poniżej. Niewypałki w fazie, hmm... no właśnie, jakiej ? Skończonej, czy nieskończonej ? Sama nie wiem. Przecież ostatecznie będą czymś innym, nie tylko samym niewypałkiem, więc może jadnak nieskończona forma.


W temacie kołowrotka natomiast, to mam 101 metrów jakiejś (nie znam pochodzenia) przędzy podwójnie skręconej. Tej granatowo-filoletowej zostało jeszcze - też nie wiem ile, bo nawinięta. Muszę przyznać, że niestety, pomimo, że single wyglądały na mocno skręcone, to zdarzyło się, ze podczas łączenia w 2ply, naciągając przerwałam je dwukrotnie. :-( Pewnie wszystko przez skarpety, jak wnioskuję z komentarzy pod poprzednim postem. :-))) Ale i tak się chwalę, a co. Dumna jestem, że mam. Bladego pojęcia nie mam do czego, ale mam. :-)

 I już czysto niedzielna produkcja spożywcza. Muffinki z kawałkami gruszki. Chciałam koniecznie ciasto z gruszką. W necie rożne, tzw 'mieszane łyżka', murzynki, czy tarty, czasami jakby na siłę z tym owocem. Ale jakoś nic do mnie nie przemówiło, a do tarty, którą ewentualnie chętnie bym upiekła, nie miałam kremówki, więc... muffiny. Zdecydowanie więcej mogłam dać tej gruszki. Obawiałam się, że się rozciapcia, ale nie ! I powiem szczerze, że po 3 h, gdy już dobrze ostygły, nawet gruszka w całości była lepiej wyczuwalna. Tak więc na zachętę kilka zdjęć.
 Przepis umieszczam na Chochelce.





12 października 2012

Muszę, bo się uduszę.

No muszę wstawić te kilka zdjęć, a jutro, być może, pchnąć przędzenie dalej, do przodu. Jak widać niżej, już jest podwójnie skręcony, farbowany merynos w odcieniach fioletu. Zrezygnowałam jeszcze z navajo, skręciłam całe 100 g z drugą taka samą porcją i co mnie zaskoczyło, ano to, że raptem kilka metrów więcej, bądź mniej, jak kto woli miały obie 'szpule'. Ostatecznie, mam 251 pełnych metrów przędzy z przeznaczeniem... i tutaj jet znak zapytania, bo ... co prawda padła propozycja, by wykonać otulacz, ale nie mam pewności, czy to wystarczająca ilość metrów.
Całość skręcona jeszcze na wrzecionie.
A co na kołowrotku ? Wczoraj ruszyłam z przygotowaną czesanką. Przygotowanie polegało na podzieleniu nieskręconej wełenki (nabyłam jakiś czas temu z myślą o filcowaniu), na porcje, które już prawie były tylko do skręcenia, takie długaśne pasemka w miarę jednakowej szerokości, czy raczej wąskości. Czesanka niewiadomego pochodzenia, bardzo delikatna, może nawet i nie do końca naturalna, ale fajnie się ja skręca. Co dziwne, że o ile wcześniej kołowrotek nie za bardzo chciał ze mną współpracować, o tyle wczoraj poszło bardzo fajnie. Dziś kręciłam dalej, w innym kolorze (musiałam przerwać, bo jednak dziadek trochę klekoce, a już było po 22.00). Zarówno dziś, jak i wczoraj miałam bardzo niefajny nastrój, jak siadałam do kołowrotka. Zaczyna mnie trochę niepokoić, czy może on tylko w takie dni będzie ze mną współpracował. 
Chyba wszystko robię w napięciu, bo po czasie bolą mnie kolana, tzn nogi w zgięciach, a wczoraj dodatkowo palce lewej ręki, które przytrzymywały skręcaną czesankę. Sam kołowrotek trochę wędruje, minimalnie się przemieszcza ode mnie, to pewnie przez pedałowanie i chyba po czasie luzuje się nieco naprężenie sznurka napędowego. Po kolejnych obrotach, jak już wejdę w trans, bywa, że zwyczajnie sznurek spadnie z koła. Napinam sznurek nieco mocniej, ale jest cienka granica, za która już tak fajnie mi się nie przędzie. Sama nie wiem, czy faktycznie to się może dziać samo od siebie (to luzowanie napięcia sznurka), czy może zbyt szybko pedałuję. Chociaż wówczas wrzeciono tak fajnie wiruje ;-) Pomysł z tym pedałowaniem wziął się z faktu, że gdy przerywam pedałowanie, celem dogładzenia czesanki przed skrętem (jeszcze nie mam płynnie opanowanych i sprzężonych czynności), pedałowanie zmienia kierunek. Właściwie, to ono również zmienia kierunek (w sumie nie pedałowanie, a kręcenie się koła :-) również, gdy pedałuję w ciągu w konkretną stronę. Może w tej płynności jednak jest chwilka, kiedy jej nei ma i chyba wtedy to się dzieje.
Na jutro zostało mi dokręcenie tej granatowo-fioletowej, przewinięcie ze szpuli (mam tylko jedną) i być może próba połączenia dwóch nici. Wszelkie uwagi mile widziane. :-) Nie było ich wcale po poprzednim poście o kołowrotku, ale liczę, że może teraz znowu dacie jakieś cenne rady i uwagi. Ahia, tu uprzedzam, nitka ma potrzebny skręt pomimo, że tu na zdjęciach, smętnie sobie końcówka dynda, właściwie prosta, jakby niedokręcona.


9 października 2012

Wszyscy mają... mam i ja ;-)

Ano tak. W końcu mam porządną czesankę rodem z WofW. Oczywiście, gdyby nie Tysia, to pewnie dużo później skojarzyłabym oglądaną przypadkowo stronę z porządnym netowym sklepem oferującym czesanki. I to właśnie ona poczyniła dla mnie zakupy i dosłała do mnie przy okazji dzieląc się lokami wensleydale. Wielkie dzięki ! :-)
Wyboru czesanek dokonałam na bazie informacji z Waszych blogów. To właśnie sporo informacji tam zawartych pozwoliło mi zdecydować się na coś konkretnego. Z wyboru, póki co namacalnie, też jestem zadowolona. Nie jest tego oszałamiająca ilość, ale na początek starczy.


Jedno, co po otwarciu paczki (pomimo potwornego bólu głowy) zaraz zrobiłam - wymacałam każdą z osobna. Od razu pojawiło się pytanie, co ja takiego kupowałam tu, w kraju pod nazwą merynos ? Skoro sama, z filcowanego doświadczenia zauważyłam, że czesanki są bardzo różne i czasami nawet te, które kupowałam jako tzw hiszpańska czesanka, są lepszej jakości niż droższy merynos. Ehhh.... :-(((

Pogoda paskudna, wieje, szaro w domu już po 15.00, gdy wracam z pracy, stąd i zdjęcie z doświetleniem lampy i poblask woreczków.
Przede mną sporo przędzenia, dziergania i farbowania - pewnie w innej kolejności. :-) Przygotowałam sobie czesankę do nauki 'kołowrotkowania'. Jak się wnerwię niepowodzeniami, to wezmę przykład z Filona i oddam się jodze. ;-)




4 października 2012

Się Porobiło - cz 53. Testowanie niewypałów.

Stało się. 
Kupiłam klej, banalny... do kamienia, w tubie. Chciałam kupić zwykły pistolet do kleju i wkłady, by mieć na dłużej. No ale jakoś cena (49,99) skutecznie mnie odstraszyła. Tak więc, po doklejeniu zapinki, powstała broszka. Dziś ją testowałam. Zapięcie na razie jest ok. Filon nawet później stracił ją ze stołu, upadła na podłogę poruszając się ruchem jednostajnie przyspieszonym, ponad metr od stołu. Jest cała !

 Broszka ozdobiła, sweterek z alpaki, o którym mowa była tutaj.

A to już komplecik, naszyjnik i kolczyki, które też potestuję sobie sama. :-) I poniżej kolczyki, których testerką będzie koleżanka z pracy. Właściwie, to ona zmotywowała mnie do wyciągnięcia glinki z opakowania, bo uszczerbił się jej kolczyk z ceramiki i przyszła do mnie, by coś zaradzić.




3 października 2012

Kołowrotek - krok do przodu.

Tak, wróciłam do domu i rzuciłam się do kołowrotka stosować wszelkie rady. Szpule poluzowałam odrobinę, bo jednak nie było tak źle, jak przypuszczałam. Fruwa, jak trzeba. Opór stanowił chyba tylko naciąg, o czym nie pomyślałam pisząc w komentarzach. Samo w sobie ok. Z resztą Aldona na nim pracowała, więc wszystko gra. Fakt, ja sobie pokręciłam tu i ówdzie, mogłam coś poprzestawiać. Poluzowałam też naciąg. Zaczęłam próbować najpierw znowu z nitką gotowej włóczki. Zwracałam uwagę na to, co dzieje się z jej skrętem. Musiałam naprawdę mocno trzymać przed wejściem we wrzeciono, zaczęła się rozkręcać(jej fabryczny skręt), co znaczyło już dla mnie, że ... jednak się kręci !
 Dołączyłam przędzę, zaczęło się też skręcać. Najpierw wyglądało, jak splot w 2 ply.
 A później już zaczęły się robić pętelki. :-) Zachęcona efektem, przeszłam na samą czesankę i ... no niestety, dalej pozrywana nić.
 Poszperałam w necie, na YouTube, no w końcu to skarbnica wiedzy. Znalazłam zaraz przy tym wczorajszym linku od Aldony (navajo). I zaczęłam ćwiczyć na kawałku włóczki, skręcanie w prawo i w lewo. Nie posunęłam się jeszcze, by dołączać czesankę, jak na filmiku, ale zadowolona jestem, bo ładnie mi się skręca. Szału nie ma, ale już koło mi chodzi i w jedną i w drugą stronę, delikatnie, ale fajnie. Juto może pójdę krok dalej, z czesanką.

A tu wspomniany filmik. Widziałm, że jest i kolejna część. 


Wielkie dzięki, póki co, za porady. Mam nadzieję, że będą dalsze, bo jak widzicie, staram się postawić swój pierwszy, pewny krok w temacie. ;-)
Właściwie miałam Wam jeszcze pokazać dziś kilka zdjęć z innego tematu, ale nie chce mieszać postów, więc napiszę go mimo wszystko, ale z jutrzejszą datą publikacji.

2 października 2012

Kołowrotek - nauka, czy zmagania ?

Ano dobra, wykorzystam Was. :-)
Tak fajnie podpowiadałyście mi w komentarzach pod poprzednim postem, dlatego piszę kolejny, tym razem już kołowrotkowy, by mi z rozmowy i porad nic nie uciekło. Jak pisałyście, próbuje dalej, ale efekt jest taki, jaki poniżej na zdjęciach. Uparłam się na ten kawałek czesanki i go maltretuję. Zaczęłam dziś od nowa i początek był zaskakująco ładny. Ale nic nie trwa wiecznie, po kilku owinięciach zaczęły się schody. Pierwsza zerwana nić. Próba łączenia, jak na wrzecionie trochę mnie rozczarowała, ale w sumie poszło. Jednak dalej, przy kolejnych zerwaniach, bo nić się jednak mi zrywa ( i piosenka stara prząśniczek wcale mi nie pomaga ;-) ) też miałam schody. Niby nić się skręciła, ale jak później odwinęłam kawałek ze szpuli, to się okazało, że jednak kawałki się nie splątały', co widać na zdj. 4 i 5. 
Ale po kolei, próbowałam, za poradą w komentarzu, poluźnić naciąg, by lepiej skręcać nić, ale ... no czy ja wiem. Być może wcześniej już miałam naciąg należyty i poluźnienie efektu nie przyniosło. Zaczęłam kombinować z tym naciągiem i sama nie wiem, bo jednocześnie po poluźnieniu, staram się naprężać nić i kilka chwilek wydaje mi się, że już już, po czym zaczynam czuć luz na przędzy i ... wrzeciono się kręci, a ja mam nić w ręku. Co prawda miejsce przerwania jest pięknie skręcone, ale to jedyny chyba moment w przędzy, kiedy skręt i grubość, czy raczej cienkość przędzy jest ok. Więc znowu staram się połączyć nić, znowu wydaje mi się, że jakoś się kręci, a po chwili zerwanie, odwinięcie tych kilkunastu centymetrów i ... rozczarowanie.
Wydaje mi się, że mam problem ze skrętem nici, praktycznie nie mam go wcale. Jak go uzyskać ???
Poniżej kilka zdjęc efektów, czy raczej ich braku. :-)






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...