W tym roku dynie pojawiły się wcześniej w sprzedaży i już zrodził się
zamysł by przytaszczyć do domu jeśli tylko znajdę taką, która bez
problemu podniosę i doniosę. Oczywiście najpierw były tylko takie
wielkości koła młyńskiego. Jedyne małe to te ozdobne, ze skórką jak na
krokodylu. W końcu udało się kupić pierwsze dwie, a później już jakoś
tak... i myślę, że jeszcze nie koniec. :-)
Pojawiło się pytanie, jakiego gatunku mam dynie. Pierwszym razem miałam
dwie różne wyglądem, jak i zawartością. Kupione pod kątem dyniowego
lampionu kształt i kolor zaskoczyły twardością i kolorem wnętrza.
Specjalnie wiec omijałam jeden rodzaj, nie dość, że twarda skórka, to
jeszcze środek zielony, co wcale nie wyglądało ładnie w potrawach.
Ostatecznie znalazłam na blogu Bei post, który sugeruje, że te piękne pomarańczowe, z rysunkiem południków na obwodzie, to prawdopodobnie Appalachian lub Spooktacular a ta jedyne, większa to na bank Winter Luxury (Cucurbita pepo). Wszyscy zachwalają Hokkaido, a ja jej nigdy (poza zdjęciami) w sklepie nie widziałam.
To zdjęcia zachęca do zadania pytania - Czym różnią się te dwa obrazki :-) Obydwa robione o tej samej porze dnia, tyle tylko, że wczoraj było paskudnie, już prawie zimowo, a dziś słonecznie.
Dynia, której nie dano już wygrzewać się w niedzielnym słońcu trafiła do kuchni w zamyśle na zupę, jak rok temu. Ponieważ wcale nie była taka mała, a nie chciałam zupy na cały tydzień, odważyłam się zrobić mus.
Mus powstał z myślą o cieście drożdżowym Mirabbelki. Moje pierwsze doświadczenie z ciastem dyniowym, 2 lata temu było kiepskie. Odważyłam się wykonać to, bo znam Mirabbelkę od strony dobrych i sprawdzonych przepisów. Przy okazji oczyściłam pestki. Przyznam, że w dzieciństwie próbowałam, ale coś z nimi było nie tak smakowo, że do dziś omijałam wielkim łukiem. Tak więc w jednym garze, na parze miękła dynia na puree, w drugim gotowała się na zupę wraz z porem, pestki wstępnie wysychały, a na progu kuchni leżakował mój pomagier. ;-)
Placek drożdżowy, hmmm... tutaj szału nie było. Jednak w smaku dobry. Oczywiście dałam zdwojona ilość cukru, bo nie znoszę ciast trochę słodszych od niesłonego chleba. I to była dobra decyzja. Następnym razem skrócę też czas pieczenia, bo pomimo, że piekłam w temp 175 st C 35 min, to brzegi ciasta są nazbyt twarde.
Mus, jak mus, czy tam puree, ma fajną konsystencję i kolor, dlatego nie mogłam się oprzeć, by nie wstawić zdjęcia. Mam nadzieję, ze będzie dobry. Ehh... te kolorki... ;-)
Nie wiem, co będzie z tamtymi dyniami, ostatecznie, czasowo skończą w słoikach. Na pewno któraś stanie się lampionem, jak zawsze, bo lubię i tyle. ;-)
Lubicie dynie ? Macie jakieś fajne na nią sposoby ?
Lubię dynie :) Przede wszystkim w zupach oraz jako dodatek do mięs - np. pieczona dynia z ziołami jako dodatek do pieczonego kurczaka :) Bardzo spodobała mi się dynia w daniach typu curry. Ciasta z dynia jeszcze nie robiłam. Odnośnie dyni hokkaido to z tego co wiem pojawia się ona w sklepach sieci Tesco.
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, jakie ciasto robiłam pierwszy raz, ale to była totalna porażka. Nie dość, że zielona dynia się okazała w środku być, wiec kolor ciasta, bleee... A dodatkowo też bardzo mało słodkie z samego przepisu, wiec drugie bleeee... .
UsuńChcę dynię poznać, bo jednak to wartościowe warzywo. Pewnie zaglądnę do Ciebie, po te curry, czy pieczoną z ziołami. Ogólnie obawiam się przepisów przypadkowych, bo dynia sama w sobie nijaka jest, więc trzeba ją umieć przyprawić i zrobić. Mnie zraziło, jak polecano mi placki dyniowe (jak ziemniaczane), że mogę zrobić delikatne, bez dodatków a na talerzu sypnąć, czy to sól, czy cukier. Nieprawda, do dziś czuję ten 'byle jaki' smak niezdecydowania.
Muszę przyznać, że ciasto to z posta, pokrojone teraz, zyskało na smaku. Skórka już nie taka twarda, a w sam raz.
Cóż, mnie na dynię już nikt nie namówi. Próbowałam...
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś.... Powiesz więcej?
UsuńJa dyni nigdy nie jadłam ( po za pestkami) i nie mam na nią przepisu. Ale Twój psiuniu powala na kolana :) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń:-)
UsuńOd pestek, to się wczoraj chyba uzależniłam. :-)))
Ach, uwielbiamy dynie. Nie jadamy w ogóle ziemniaków tylko różne dyniowe dania jako dodatki do mięs lub tylko wege. Dynie mamy swoje, z ogrodu. Zwykłe bambino lub olbrzymia. Przechowują się doskonale w całości do następnych zbiorów. Właśnie na piecu dochodzi zupa dyniowa z imbirem na spotkanie wiejskie, które mamy dziś po południu. Na miejscu będziemy przygotowywać placuszki dyniowe na słodko i słono i clafoutis z jabłkami (lub jak kto woli Nottingham batter pudding). Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOch, Owieczko ! Teraz to już muszę poznać Twe tajemnice dyniowe. :-)
UsuńDziś też dyniowej zupy ciąg dalszy, a do kuchni wniosłam dwie małe. Placuszki mnie zaciekawiły. Jak je robisz, jak doprawiasz, bo w tym chyba jest całą tajemnica. Dynia sama w sobie nie ma smaku jako takiego.