Sobota, to pierwszy w tym roku, roboczy wypad na działkę. Pogoda... no właśnie, piękna, ale bardzo męcząca, bo te nagłe powyżej 30st C, to szok dla organizmu.
Pierwsze otwarcie furtki w tym roku, pierwszy rzut okiem - nie jest tragicznie, coś budzi się do życia, ale szału nie ma, bo sucho. Kolejne spostrzeżenia - mało roślin wiosennych, duże braki w cebulowych (tulipanów na lekarstwo, narcyzów, szafirków, cesarskich koron, hiacyntów - brak !). Nie widzę też tych zwykłych pierwiosnków (prymulek), omiegu, sasanek (odnalazłam bodajże czerwoną, jeszcze nie kwitnie, ale tak miejsce kojarzę z kolorem). Wymarzły ?
Dochodzę do altany i ... olaboga ! Wybuchł granat, czy jak ? Na dolnym tarasie i trawniku małe gruzowisko. Okazało się, że woda z nieba, która już problematyczna była pod koniec wakacji (źle odbierały rynny i zostało to przewidziane do wymiany wiosną) poczyniła większe spustoszenia. W parze w mrozem wdrążyła kanaliki pod elewacją i ... efekt widoczny poniżej.
Tak więc prace remontowe rozpoczną się wkrótce. Ciekawe ile zniszczenia poczynią wkoło budowlańcy. Ehhh...
Po pogromie zimowym, coś tam jednak wesołego dzieje się w przyrodzie. ;-) Uwielbiam patrzeć na kwitnące drzewa owocowe. Ogrom kwiatów jest imponujący. Oby miał przełożenie na owoc. Poniżej wiśnia. Czereśnie już przekwitają !
Pojedyncze, zbłąkane tulipany. Z każdym rokiem przekonuję się, że ze względu na temperatury (nagłe i gwałtowne ocieplania wiosenne) zaczynają być u nas kwiatem 2-3 dniowym. Bardzo szkoda.
I moje ukochane, słoneczne kaczeńce. Uwielbiam ich radosną żółć. Szkoda, że nie powtarzają kwitnienia.
Poniżej kilka jeszcze kadrów kwietniowego ogródka. Kosodrzewina, zeszłoroczna świerkowa szyszka (pierwszy raz było ich tak wiele pod drzewem), różowy migdałek (też w tym roku mizerniej kwitnie), małe pąki białego bzu, jeszcze zaspany strzyżony jałowiec i maleńka czarna porzeczka.