Pages

26 kwietnia 2015

Wiosna w rozkwicie

Nie mogłam się oprzeć, by nie wkleić zatrzymanych w kadrze obrazów, do których tak tęsknimy smutną jesienią i ciemną zimą.
Bardzo żałuję, że te ostatnie wiosny są z reguły spóźnione i eksplodują nagle, stosunkowo wysokimi temperaturami, więc kwiaty rozkwitają jak szalone i trwają tylko kilka dni, przez co człowiek nie zdąży się nimi nacieszyć. Nie wiem, czy mnie pamięć zawodzi, ale z dzieciństwa pamiętam powolny rozkwit roślin i dłuższe trwanie kwiatów a nie gwałtowny szał i ... tylko chwila radości z kolorów, zapachów i całego wiosennego szaleństwa.
Zima u mnie nie poczyniła wielkich strat, była łagodna, ale sucha, co ma przełożenie na stan roślin. Brakuje bardzo wody, by trawniki mogły się zazielenić bujną zielenią. Miejskie trawniki są co prawda zielonkawe, ale na nich trawy jest, jak na lekarstwo, królują mniszki lekarskie i całą gama innych szerokolistnych roślin.
Macie więc trochę kwiatów, ale i nie tylko, kwitną cebulowe, ruszyły stokrotki, niezapominajki, lada chwila wystrzelą konwalie. Kwitną też krzewy i drzewa. Poza czereśnią widać tutaj świdośliwę i mały kwiatostan bzu. 
Kaczeńce są 'za kratami'. To niestety przymusowa ochrona rybek w oczku. Siatka będzie stopniowo wycinana, wraz z rozwojem roślin przybrzeżnych, docelowo zdjęta. Na zimę była podwójna, z jesieni, jak ktoś pamięta, po czym nad nią zrłożono jeszcze jedna, która właśnie teraz została dla bezpieczeństwa ryb. A z 13 sztuk przeżyło 6. Widać je troszeczkę na ostatnim zdjęciu (w wodzie odbicie nieba i cieni drzew - mocne kontrasty światła odbitego, stąd soczewki aparatu wariują). Pojęcia nie mam, gdzie jest pozostałą siódemka. Jeden cały kompletny szkielet, jak z modelu biologii, znalazłam w trawie. Mówią, że kot nie zostawia szkieletu. Nie wiem kto, co i jak. Ale już myślę, jak poszerzyć swoje stadko.








23 kwietnia 2015

Tnę i zszywam

Zabrałam się wreszcie za narzutę. 
Robię małymi etapami. 
Tkanina czekała dobry miesiąc, chociaż decyzja o sposobie cięcia i zszywania zapadła dość szybko. Ponieważ nie jestem już 7latką ;-) dlatego pomimo wyboru kolorów, nie mogłam uczynić sobie cukierkowej narzuty na łóżko. Oglądałam wiele kołderek patchworkowych. Jak to bywa w takiej sytuacji, od razu miałam inne pomysły no i małe zawahania, co do tego, żeby ciąć tylko w kwadraty. W końcu można pomęczyć się i wymyślić coś oryginalnego, ale pomimo chęci, nic mi ciągle nie pasowało. Myśli wracały do pierwszej wizji.

Ostatecznie zdecydowałam. Ma być zwyczajnie, prosto, delikatnie. Może i nudnie, spokojnie, stonowanie. Kwadrat jest prawie doskonała figurą płaską, więc dobry na nudną kołderkę. Żeby się nie zamęczyć, zdecydowałam na bok długości 12 cm, który po zszyciu powinien dać ok 10 cm. 
I tak, jak na zdjęciu obok - obliczyłam kwadraciki, tzn ich ilości i ruszyłam do dzieła.
Cięłam i cięłam, prawie bez końca.
Na szczęście kołderka jest na pojedyncze łóżko, więc aż tak nie mam na co narzekać.


Żeby ułatwić sobie pracę, pozszywałam w pasy 4 kolory ze sobą w cyklach (w różnych kolejnościach) tak, by po pocięciu na kwadraty uzyskać różne sekwencje kolorów, wynikające z projektu, co widać na exelowym rysunku - sekwencje w kolumnach: CDEF. Poprasowałam wszystko i ponownie pocięłam na wspomniane sekwencje. Przyszedł czas na zszywanie sekwencji w pasy i zszywanie pasów wzdłuż. 
I tak dzisiaj powstała wierzchnia strona narzuty. Teraz prasowanie i przygotowywanie reszty patchworkowej kanapki. Na dzisiaj jednak praca zakończona na tym etapie.


Zdjęcia nie oddają w pełni kolorów. Trochę zaskoczyły mnie podłą jakością, gdy zrzuciłam je do obróbki. Aparat nie domagał się więcej światła, a szkoda, bo powinien.

Przy okazji, utrzymując się w tonacji kolorów machnęłam zdjęcia kwiecia. Storczyk nabyty okazyjnie (jeju, nie było białych, a ten przypominał mi pierwszego, jaki dostałam od mamy), a fiołek, to sobie zakwitł, czym mnie zadziwił, bo był cały zasypywany pyłem w remoncie i jakoś tak dość zaniedbany. Miał pod górkę i pewnie dlatego sobie zakwitł.













18 kwietnia 2015

Sobota pod psem

Pogoda paskudna. 
Wiatr szalony, co widać na zdjęciach - deszcz na zmianę w promieniami słońca. Chmury szalały na niebie. Niestety, bardzo zimno, zdecydowanie gorsza aura niż tydzień temu. A szkoda, bo było fajnie, a mogło być jeszcze milej. Co prawda to krajowa wystawa, ale przestrzenne ringi, psów zgłoszonych prawie 900 (z danych sprzed wystawy), co nie jest małą liczbą, no ale niestety żadnego fila brasileiro i tylko 4 młode mastify angielskie. Oczywiście, niestety, nie moje. Ale przecież 'znajome' i nie mogło mnie tam nie być. Tym bardziej, że to rzut beretem od miejsca, gdzie mam działkę. Chociaż pobyt tam dzisiaj byłby wyzwaniem.
Zgłoszone 2 młode psy i 2 sunie, w tym maluszek 4-miesięczny - debiutantka. :-)

Poniżej kilka zdjęć z ringów.
Wcześniej na ringu nr XI było kilka innych ras, trzeba było odczekać swoje, ale w sympatycznym towarzystwie czas szybko leci, nawet w niskiej temperaturze.
I tak, najpierw wspomniane mastify angielskie. W kolejności ustalonej, wg wieku i płci - od najmłodszego psa, do najstarszej suni. Na koniec zdjęcie z sędziną, p. Anną Rogowską.


 Na sąsiednim ringu...


Zanim się człowiek doczeka prezentacji i oceny na ringu, trzeba swoje odstać. Często jest to dość długo. Jakoś trzeba przetrzymać. Niektórzy się 'prawie wprowadzają' przy ringu i koczują w luksusowych namiotach. Gdy jeździłam ze swoim stadkiem, namioty były zdecydowanie skromniejsze. Teraz to full wypas. Miasteczko namiotowe. :-)


Z utęsknieniem wspominam czasy, kiedy na ringach biegało po paręnaście mastifów i wszyscy ich właściciele się dobrze znali i było miło. W miarę bez zawiści. W końcu to ma być przyjemność, a nie walka o życie, prawda ? ;-)



16 kwietnia 2015

Zdrowa wiosna

Ponad rok temu zmieniłam podejście do włosów - sposób mycia, kosmetyki, etc - po pół roku było widać już zmianę. Włosy zaczęły się znowu wyginać, puszystość została opanowana, a same włosy zyskały na grubości. Widzę też poprawę w wyglądzie cery. Przejście na wodę micelarną i kremy do twarzy własnej produkcji też dają dobre efekty. Miałam porównanie, kiedy skończyły się i wróciłam na 3 tygodnie na 'państwowe'. Nie jakieś dramatyczne zmiany, ale jednak. Możliwe, że zapylenie remontowe też dało swoje, jednak z ulgą odetchnęłam, gdy udało mi się już wskoczyć w własną produkcję.

Zmiany zewnętrzne poszły w dobrym kierunku, postanowiłam trochę też wesprzeć się od środka. Wiosna to dobry czas na naukę nowych nawyków. Oby tylko utrzymały się dłużej i nie rozleniwiły wraz ze słońcem letnim. ;-))) Kupując masło kokosowe (nierafinowane tym razem) nabyłam też czystka na herbatki, ziarenka chia, jęczmień zielony sproszkowany i magnez, dokładnie sześciowodny chlorek magnezu (do moczenia cielska własnego, bo niby tą drogą magnez najlepiej się wchłania).

Czystek zaparzany wchodzi mi bez problemu (i bez dodatków smakowych), ziarenka chia z mlekiem również. Pierwsza próba byłą z owocami, ale spróbowałam bez owoców i też spokojnie da się to spożyć. Dużo przyjemniejsze dla oka, przynajmniej dla mnie, jest forma z mlekiem. Smakowo pewnie też, bo z wodą kojarzy mi się z siemieniem. :-)


Wyciągnęłam z otchłani szafy starszawego Philipsa z myślą o sokach. W ruch poszła nakładka udająca sokowirówkę i nakładka do wyciskania soku z cytrusów. Na razie udaje mi się dzień za dniem wypić jakiś mieszany soczek. Spróbowałam przemycić buraka - nie znoszę tego warzywa, ale ma niezaprzeczalne dobrodziejstwo w sobie, więc chociaż odrobinę. Szczerze mówiąc, czy mam go połowę, czy całego, zalatuje mi tak samo i równie intensywnie go wyczuwam w smaku. Kolejna próba będzie tylko z plasterkiem. :-)


Wiem, że jest moda na drogie ustrojstwa, jakimi są wyciskarki do soków. Ale za taką kasę, to ona powinna nie tylko sama się myć (jak mawia moja koleżanka M.), ale jeszcze prasować i okna umyć. :-) A, że na dodatek miejsce w domu ograniczone, więc trzeba korzystać z tego, co się ma. prawda ? Niby sok gorszy z sokowirówki, słabszy niż z wyciskarki, ale i tak lepszy taki niż żaden, czy taki udawany z kartonika.
Dziś jednak poległam na próbie spożycia wspomnianego sproszkowanego młodego jęczmienia. Jeju... może z wodą to jest lepsze, może należy wziąć odrobinę, może... .Wrzuciłam konkretną łyżkę do soku z marchwi i jabłek i ... poległam. Na dodatek sok był gęsty, wyjątkowo dużo pulpy owocowej mi wlazło, no i poległam. :)
Dobroć cała poleciała do kanalizacji. Początkowo rozwalił mnie specyficzny smak (pewnie jabłko i marchew nie pomogły, a zaszkodziły), ale dobił zapach. Podobny do spiruliny. No, ale spirulinę maziam na twarzy, jak mi się przypomni, więc zapach w takiej formie przeżywam bezboleśnie. Nie wiem, jak ludzie to piją, podziwiam.

Do całości szczęścia potrzeba mi jeszcze ruszyć tyłek, a jestem jednak z tych nie lubiących się męczyć. :-) Kiedyś (czyt. w dzieciństwie) zamarzyła mi się joga, ale nigdy nie miałam odwagi. Niedawno mignęło mi u E-wełenki, że ona ćwiczy. Chylę czoło !
A jak u Was z budzeniem się do życia ?


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...