Pages

28 września 2014

Gra w zielone

 Zielony 'chodził' za mną i 'chodził'. I właściwie dalej chodzi, jak i niebieski, czy czerwony, bo to te barwy, które w naturalny sposób trudno otrzymać i osobiście nie miałam nigdy możliwości, by chociaż spróbować naturalnie je wydobyć. Może kiedyś... Tymczasem - trochę w wyniku braku spełnienia w farbowaniach naturalnych (efekty niestety współmierne do możliwości surowcowych :-( ) i nadarzającej się okazji (pomysł farbowania pojawił się nagle i od razu został zrealizowany) - poszła w ruch farbka 'z barankiem'. Nasza polska najzwyklejsza farbka do barwienia tkanin, włóczek z tym... że przez ten obrazek 'baranka' informująca, że jest przeznaczona do wełen i wyrobów naturalnych, nie wymaga wielkich temperatur barwienia. Firma Kakadu bardziej kojarzona jest z obrazkiem 'motylka' na opakowaniach, bo tutaj ma naprawdę sporą bamę barw, ale ma też  do wełen i staram się takiej używać. 
Z racji tego, że większość działań przeprowadzam intuicyjnie, 'na oko' i tym razem sypnęłam trochę barwnika do pogrzanej wody, pomerdałam i od razu, bez ceregieli wrzuciłam w motku wcześniej wypraną w kuchennym detergencie wełenkę rodem z ... tego samego recyklingu, co skarpety z poprzedniego posta. Nie zależało mi na żywej intensywności barwienia, po prostu miała być w tonach bardziej zielonych niż żółtych, więc tego barwnika było naprawdę mało w porównaniu z zaleceniami producenta. Wełna wessała  kolor od razu i taki utrzymała do samego końca.
Oczywiście dłużej trwał proces wysychania wełenki, niż całe jej farbowanie. Siedziała w garze 30 minut, pyrkając delikatnie, bez gotowania, stygła, po czym chwilę utrwalona w occie, wypłukana i suszona. Schła na nieszczęście w dniu ciepłym, ale mglistym.


 Widać nierówność koloru. To efekt pożądany i utrzymał się na nitce pewnie dzięki temu, że poprzednie barwienie było żółto-czerwone.


Moteczek z przeznaczeniem oczywiście (!) na skarpety. :-)

W tle zdjęcia spostrzegawczy zauważy suche badyle. To niestety osteospermum. Nieszczęsne rośliny nabyłam wiosną, ale pierwszy raz natrafiłam na egzemplarze, powiem o nich tak brzydko, a co, które prawie właściwie wcale nie rosły, a i z kwitnąć jakoś szczególnie nie zamierzały i dalej idzie im opornie. Nie wiem, czy to wynik gorącego, suchego lata, czy po prostu takie się trafiły. W roku ubiegłym kwitły i rosły przepięknie do mrozów.
Prawdę mówiąc, tegoroczny balkon, a właściwie rośliny, dość szybko przeszły w fazę jesienną. Podlewanie ich co 2 dni w takie upały, jakie tu były, miało też przełożenie na mniejszą intensywność rozrostu i kwitnienia. Dobrym pomysłem okazało się być zmniejszenie ilości nasadzeń, ale też i wywiezienie części na działkę. Te w zwykłych małych doniczkach zwyczajnie by tu uschły już w lipcu. 
W piątek zlikwidowałam narożny winobluszcz. Niestety, mimo starań, przycięty mocno podczas kładzenia posadzki 4 lata temu, rósł słabo i już na początku sierpnia przebarwiał liście i gubił. Nadarzyła się okazja wymiany. Sąsiadka na działce postanowiła pozbyć się młodego bluszcza. Przygarnęłam z wielką radością, chociaż też wsparta niepokojem, bo tu mocne słońce, a bluszcze wolą cienie. Nie wiem, jak będzie. Na razie jest tak, jak tutaj widać. Zdjęcia w sobotnim porannym słońcu.


Pomidory rosły średnio. W przyszłym roku chyba już się nie zdecyduję, by je sadzić, bo jenak potrzebuą codziennego podlewania, a nie jestem w stanie tego im zapewnić.  Chyba, że coś się zmieni w tym temacie. 

Mam dwie papryki. Dostałam sadzonki nie wiedząc, jaka to papryka, zostały razem w doniczce, bo nie rosły intensywnie. Dojrzewają owoce. Jest ich kilka i dają wiele radości. Podobnie, jak truskawki, które przyholowałam z działki na balkon. Żal było zostawić na pastwę losu. Przycięłam pędy, próbuję sadzonkować. Zakładam, że ostatecznie zawiozę zadołować w ziemi w ogrodzie i mam nadzieję, że przetrzymają zimę. Owoce są naprawdę cały czas aromatyczne i te, które mają sporo słońca, smakowo niczym nie odbiegają od letnich.


Pięknie też przebarwiają się liście rośliny. Nigdy wcześniej nie przyglądałam się temu zjawisku. Od barwnych liści przecież są inne rośliny. ;-) 
Właśnie w tv prognozują słońce i wysokie (jak na tę porę roku) temperatury, ciekawe, jak je wykorzystają truskawki.

Zaczęłam dziergać farbowaną wiosną wełnę przy pomocy aksamitki. W popołudniowym słońcu września, w skojarzeniu z barwieniem farbką (wyżej) kolor wełenki wygląda na bardzo oliwkowy, ale taki w sumie nie jest. 








 

20 września 2014

Się Porobiło - cz. 97 - Ogniste skarpety

Kolejny recykling. 
Tym razem bardziej trafiony w wyrobie, bo niestety wełenka (prawdopodobnie z owcy krzyżówki merynosa z czarnogłówką) 'żarła' mnie w sweterku. :-( W dotyku wszystko ok z odczuwalnością miękkości, ale już w środku, w sweterku niekoniecznie. Jak się robiło ciepło, to dyskomfort był taki, że gotowa byłam zdjęć sweter z siebie nie bacząc na okoliczności, w których się znajduję. :-) Teraz jest super! Sprawdza się w skarpetkach. Reszta motka też przypuszczalnie w nich skończy.

Wełenka uprzędzona była bardzo cienko, wówczas to był mój pierwszy 'cienki' sukces na wrzecionie od Kromskich. Teraz, postanowiłam jeszcze spleść ją w 2ply, by skarpetki były mocniejsze. Kolory w skarpetkach dziwnie się układały pomimo, że w motkach przeważał żółty, pofarbowane były dość równo, każda skarpetka wygląda nieco inaczej. Niestety, dziś dostrzegam wszelkie niedokręcenia, nierówności wełenki i one właśnie wpłynęły na wybór ściegu dżerseju.
Poniżej zdjęcia w świetle słonecznym, kominkowym i z lampą błyskową. Zmykam pakować się, dziś wracam do blokowiska. Dobrze, że chociaż słońce dziś pięknie świeci. Od poniedziałku zapowiadają obniżenie temperatur i jesienną pogodę z deszczami i wiatrem. Się zacznie, buuuu... tylko patrzeć, kiedy będę rano skrobać szyby samochodu.






17 września 2014

W roli głównej - ropucha

Post częściowo w odpowiedzi Krystynie o siatkę zabezpieczającą nad oczkiem wodnym (komentarz pod ostatnim postem). 

Jak pisałam wcześniej, obecnie wisi nad oczkiem tymczasowa, zielona siatka. Specjalnie, z uwagi na duże zainteresowanie oczkiem wszystkich możliwych zwierząt, by jednocześnie zabezpieczyć ryby przed kotami, które niestety, za jakiś czas nie będą tak dożywiane, jak przez lato, postanowiłam (pomimo wątpliwej estetyki), rozwiesić siatkę (w sklepach ogrodniczych nazywają je siatkami przeciw kretom). Siatka wisi tak, by umożliwić dostęp do wody tym, którzy bez niej nie żyć nie mogą, a odizolować koty.
Stąd zakup prętów gwintowanych, nakrętek i podkładek. Metrowy pręt, podzielony na został na 3 krótsze, zaostrzony na szlifierce, by łatwiej wbijać w ziemię. Na pręt nakręcona jest  nakrętka, na nią podkładka, na to siatka, na siatkę ponownie podkładka i na nią nakrętka. Uffff... :-) I wisi.
Koty ją omijają, chociaż mają szansę przy brzegu, przy roślinach wcisnąć jęzorek i pochlipać wodę. Dla żab, ropuch, itp., bez problemu (potwierdzają to zdjęcia niżej). Nawet małe ptaki, wchodzą pod siatkę i korzystają z wody. Chociaż ptaki głównie używają wody w górnej niecce kaskady. Dziś wieczorem nawet kąpał się tam rudzik ! :-)

Ropuchy, jak dotąd najczęściej wyruszały do oczka wieczorem. Ta zdecydowała się na kąpiel już w niedzielne popołudnie i właśnie przemierzała trawnik. Idealnie, bez GPSa, kierując się prosto do wody.


Nie zraziły ją sztuczności, ani pręty, ani siatka.


Wąż ogrodniczy też nie stanowił problemu, ale akurat tę instalację zwierzaki znają od lat.


Poniżej ropucha już zażywa kąpieli, jest co prawda za kratami, ale tym samym jest szczególnie bezpieczna. ;-)


I na koniec, dla spokojności - jak mawiali w komedii 'Kochaj, albo rzuć' cieknąca woda po kaskadzie i kwitnący ponownie, posadzony wiosną powojnik - tu - hehe i wówczas życie oczka wodnego opisywałam wraz z powojnikami w tym poście.


Ehhh.... mimo tego, co na zdjęciach, kalendarz odlicza czas. Idzie jesień, trzeba będzie wrócić do blokowiska. Niestety... . 
To prawdopodobnie ostatni post pisany tutaj.








14 września 2014

Wrześniowy poranek

Nie każdy wrzesień jest tak ciepły i piękny, jak tegoroczny, ale w przeszłości też bywały ciepłe. Pamiętam rok, kiedy do domu zjechałam dopiero 2go października. Ranki są ciepłe podobnie, jak wieczory. Stosunkowo mało jest dni, w których płonie ogień na kominku. Słońce wstaje późno, ale ważne, że dogrzewa w ciągu dnia jeszcze konkretnie. Wczoraj na górnym tarasie, w słońcu, było w południe... 38st C !
Słońce grzeje, ale jest dość nisko. Stosunkowo szybko zmienia położenie. Kładą się duże cienie.
Niżej zdjęcia z porannej soboty.
Oczko wodne już przykryte siatką. Na razie tymczasową, bo docelowa będzie czarna i założona dopiero, gdy na brzegach oczka nie będzie wysokich roślin, na które teraz trzeba było wyciąć miejsce w tej tymczasowej siatce. Będzie też wisiała niżej, bo jak pokazała praktyka, żaby i ropuchy zmieszczą się i tak, gdy będzie ona jakieś 5 cm niżej.
Widoczne niżej winogrono, nie jest rewelacyjne, widać zmiany spowodowane mączniakiem, z którym walczyłam biologicznie - sodą i siarką. Po tej ostatniej są jeszcze ślady, ale nieszkodliwe dla zdrowia, które wystarczy przed jedzeniem spłukać wodą. Prawdopodobnie opryskiwanie rośliny trzeba będzie jeszcze wykonać raz, jak i przez cały następny rok, profilaktycznie. Nowe przyrosty nie mają już śladów grzyba, ale profilaktyka będzie bardzo istotna.











11 września 2014

Farbowanie naturalne 2014 - aksamitka



Czyli po prostu nieprzewidywalność. :-)
Jej łacińska nazwa to Tagetes.
W tym roku pomna zadowalających efektów z jesiennego farbowania postanowiłam nazbierać dużo, dużo kwiatków. Nakupowałam różne niskie i miniaturowe, głównie pomarańczowe. Wzeszło bardzo mało, średnio też kwitną. Mogłyby dużo lepiej, ale nie jest. Z resztą, jak z innymi roślinami, które miały stać się surowcem barwierskim w tym sezonie.

Po próbach jesiennych, które wypadały różnie, tzn od odcieni ciemniejszego pomarańczowego tutaj przez odcienie stymulowane nie prawdziwym ałunem, ale siarczanem glinu i później siarczanem żelaza, do prawie żywo zielonego (na ałunie) z tych samych kwiatów, ale dłużej suszonych - tutaj.  Wówczas myślałam, że pomarańczowy odcień wełna zyskuje z kwiatów względnie świeżych. Wydawało mi się, że im dłużej schną, tym kolor czarny, jaki mają nasionka wpływa na barwnik i tym samym barwienie przechodzi w zielony. Stąd pomysł testu ze świeżo zerwanymi kwiatkami.


Kwiatów niestety nie było dużo. Nie zważyłam, ale na oko, na pewno nie czterokrotnie więcej, jak zalecają.
Zalałam wodą, na dodatek deszczówką, co tym bardziej powinno zmiękczyć wodę. Postały 90 minut. Wrzuciłam wełenkę i pyrkało przez kolejne 90 minut. W garnku wełna gotowała się wraz z kwiatami. Od samego początku przędza zyskała kolor zielonkawo-pomarańczowy, taki w stronę oliwki. Czas nie wpływał nijak na kolor. 

Jedyna nadzieja była w sodzie, bo zachęcona wpisem w necie, że soda intensyfikuje kolory, a z nachyłków 'wyciąga' czerwony (doświadczalnie potwierdzone)  wsypałam też sody do aksamitek. Miało co najmniej dobę stać i się zmieniać. U mnie stało dwie doby i nic. No jeśli cokolwiek, to bardzo, bardzo niewiele.
Moja teoria, że farbując świeżymi kwiatami uzyskam pomarańczowy z odcieniami idącymi w czerwień nie potwierdziła się. Póki co, bo dla pełnego potwierdzenia, bądź zaprzeczenia, powinnam użyć więcej kwiatów. Dalej nie wiem, jak to jest z sodą.
A, no jeszcze jest możliwość, że moja deszczówka jest jakaś trefna. 

Tak wygląda efekt farbowania. Ostatnie ujęcie jest, jak widać, 'bez' światła słonecznego. Wcześniejsze w popołudniowym.






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...