Post miał być już wczoraj i byłby, gdyby nie paskudna pogoda, mgła i szarość, które uniemożliwiały nie tylko dosychanie, ale też wykonanie sensownego zdjęcia. Dziś dużo lepiej nie jest, chociaż tak mocno nie wieje. Marzą mi się jednak zdjęcia w promieniach słońca, bo ono dodaje tego smaczku naturalnym kolorom.
I tak na początek alpacza przędza, kremowa, zaprawiona 20% ałunem w ilości 71 gram (! tak, dokładnie tyle :-) ) i kilogram buraczków, które jednak nieco odchudziłam, bo obrałam i pokroiłam na 4 części. Woda na początku była bardzo kolorowa, jednak po 10-15 minutach pyrkania, zaczęła blednąc, co mnie przeraziło. Wyłączyłam, wyciągnęłam buraczki i potraktowałam tarką. Dalej podgrzewana woda z burakami zyskała koloru. Podobało mi się. Po odcedzeniu, z wełną gar podgrzewał się dobrą godzinę.
Trochę przestygło, ale nie mogąc się doczekać, wlałam niecałą butelkę octu i tak sobie stygło. Obawiałam się momentu wylewania wywaru, że cały kolor spłynie, ale nie. W sumie wełna wiele nie oddała. Już było dobrze. :-) Ale najtrudniejsze, to czekanie na wysuszenie i okazanie się prawdy o całej wełnie. W piątek kilka chwilek leżała w promieniach słońca, nie zdążyła zrobić zdjęcia, ale ufna w prognozy pogody podawane w tv wierzyłam, że w weekend będzie pięknie no i zdjęcia też będą w prawdziwych kolorach. Ale niestety. Bez słońca są bardziej zgaszone, lekko różowate, w słońcu mają odcień ceglasty, cieplejszy.
Niestety, a może i dobrze, są miejsca jaśniejsze, pewnie przypadkowo, przez ilość płynu w garnku. Trąba jestem, bo powinnam dać więcej wody od samego początku.
Kolejny dzień, to aksamitka. Zamoczona na noc, za radą Finextry z tłumaczeń niemieckich mądrości, czekała parenaście godzin na swój występ. Miałam dwa odcienie kwiatków. Moje osobiste z działki takie bardziej pomarańczowe, jednolite i te poszły do gara. Wszystkie, więc moczyło się nieco ponad 200 gram kwiatków i one już przelewane do garnka oddały wodzie dość dużo barwnika. Podobało mi się bardzo. Wełnę miałam w 2 porcjach, 2 razy po 70 gram i raz 60 gram. Wcześniej moczyły się w siarczanie glinu (nie ałunie !), ale je wyprałam gdy, jak pisałam w poprzednim poście, dotarło do mnie, że to nie siarczan glinu i potasu (ałun). Gdy już dojechał ałun, każda z porcji pogotowała się godzinkę w 20% roztworze. I zaczęło się. Najpierw pierwszy moteczek dobrą godzinę w samym wywarze z kwiatów, później drugi w pozostałym wywarze z woreczkiem gazy z główkami kwiatów, no i trzeci, najmniejszy z dodatkiem siarczany miedzi.
I tak się suszyły, suszyły i suszyły.
W pojedynkę wyglądają ciekawie, każdy moteczek ma swój urok. Pierwszy w sumie taki... złoty.
Drugi jaśniejszy, taki brudny zółty.
I trzeci, jak łatwo się domyśleć, poszedł w stronę zieleni, czyli taka jasna oliwka.
I tu rodzinne zdjęcie trojaczków, rodzących się w kolejności od prawej.
Z efektów jestem naprawdę zadowolona, chociaż liczę, że ten drugi odcień aksamitek, ciemniejszych odda mi następnym razem więcej barwnika czerwonego.
Piękne, piękne, piękne! Aksamitki przepiękne w tercecie! A alpaka wcale mocno chwyciła - na taki właśnie kolorek się zasadzałam (o ironio!), ona nie chwyta tak samo jak owieczka, u mnie chwyta troche słabiej (chemię też). W nosie ze słońcem, masz własne słońce z aksamitek!
OdpowiedzUsuńTeż mi się podobają, wszystkie. :-) Nawet ta trochę niedorobiona alpaka. ;-)
UsuńWielkie dzięki za wskazówki !
Asiu, no bardzo obiecująco wyszło to farbowanie. Chyba poprzednie nie były tak efektowne właśnie przez ten "oszukany" ałun (tak przynajmniej wydedukowałam). Czekam na kolejne eksperymenty. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWszystko możliwe, że poprzednio winny był siarczan glinu, ale pewnie nie do końca. Bardziej zaważył fakt, że to farbowanie potraktowałam bardziej poważnie. Wcześniejsza próba, to głównie ciekawość, a co za tym idzie, brak należytego czasu na trzymanie w barwniku. Tak przynajmniej mi się wydaje.
UsuńPozdrawiam również
Śliczności te aksamitkowe kolory :) U mnie rosło 6 rodzajów aksamitek w tym roku. Ale byś wybierała w kolorach Asiu :D Sadzimy je w beczkach, w każdej inny gatunek i kolor.
OdpowiedzUsuńI wyrzuciłaś ?!?!?!
UsuńPowiedz, że jeszcze masz, co ? ;-)
Asiu, one po prostu przemarzły i zrobiły się czarne. Tydzień temu było u nas -6 stopni i tylko trawa nie przemarzła
UsuńOjej, jaka szkoda, chętnie bym przygarnęła zółte.
UsuńTe, które dostałam od przyjaciółki też były po przejściach mrozowych, ale dało się je ususzyć i mam nadzieję, że posłużą jako barwnik. :-)
a były takie cudnie żółte właśnie w dwóch beczkach :(
UsuńKrysiu, nieeeeeeeeeee ! ;-)
Usuńna drugi rok, będziesz miała różne kolory :) Ślubny dba o to aby w każdej z beczek był inny odcień aksamitek. Tylko od razu zapytam : mam je ścinać te kwiatki i suszyć ?
UsuńWoooooow !
UsuńTaaaaak, łebki kwiatowe. Nie śmiem prosić ? ;-)
załatwione :D U nas co roku są aksamitki, więc w przyszłe lato nie może być inaczej
UsuńNaprawdęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęę ?
Usuń:*
Dziękuję !!!
Piękne efekty zabawy godnej pozazdroszczenia :)
OdpowiedzUsuńTe żółcie z aksamitek bardzo mi się podobają ale ceglaste buraczki to biją wszystko, chyba zacznę gotować buraki (normalnie piekę w piekarniku).
Jak tylko będę miała chwilę to też zafarbuję coś burakami bo bardzo mi się podoba ten kolor :))
Osobiście buraków nie cierpię :-) Smak, to jeszcze pół biedy, ale drażni mnie zapach. Ale czego się nie robi ... ;-)
UsuńMnie skusiły poczynania Finextry, jej efekt buraczków, ehhh... no, ale jak to złośliwie bywa, ona osiągnęła coś, co ja chciałam, ja, to co ona. :-))))
A aksamitka, tak nieskromnie powiem - piękny efekt. ;-) W życiu nie przypuszczałam, że mają taką moc !