Pages

29 maja 2014

Na przekór pogodzie

U mnie za oknem znowu ziąb. Niby maj, a na termometrze w porywach naście stopni i zimny wiatr. A kilka dni temu był ponad trzydziestostopniowy skwar. Kręcę powoli na nowym wrzecionie, ale się to ciąąąąąągnie, więc tymczasem trochę majowych kwiatów.

Rododendrony i mała azalia.


 Rozkwitają krzewuszki (wajgleje). Bardzo przyjemne i wdzięczne krzewy, które nie wymagają specjalnej troski.


Moje tęsknoty do polskich wiejskich ogrodów realizuje m.in. łubin. Rok temu posadziłam jeszcze czerwony, biały i żółty. Wcześniej też granatowo-fioletowy, ale na razie widać tylko taki, jak poniżej.


Ilekroć rozkwitają irysy (kosaćće), na myśl przychodzą obrazy impresjonistów. I corocznie powraca myśl, że pomimo, iż w ciągu roku sterczą im tylko liście, piękne, ulotne to kwiaty. Mnogość gatunków u mnie, to bezbródkowe, bródkowe i wodne.





 I piękny mak ogrodowy.


W makach (zwłaszcza tych polnych) od razu szukam Makowej Panienki. Pamiętacie ten czeski film animowany ? ;-)





25 maja 2014

Pro-natura z przymrużeniem oka.

W wątku pisałam o pomyśle na własne małe zielone listki. Pomysł wydaje się być trafiony. Po prawie miesiącu od wsypania ziemi i posiania pierwszych nasionek, pomimo skrajnie różnej pogody, przyszedł czas na pierwsze zbiory. Plony proporcjonalne do 'warzywnika', a mianowicie - pęczek rzodkiewek :-))) Bystry czytelnik tego bloga, jeszcze gotów pomyśleć, że jestem fanką tego warzywa. Nie, nie. Zwyczajnie lubię. Ale nie moja wina, że rzodkiewka jest tak wdzięczna w uprawie i szybko rośnie.



Nieśmiało zaczyna dojrzewać jagoda kamczacka. Po raz pierwszy jest nadzieja, że będzie więcej niż kilka jagód. :-)


W tym roku odważyłam się zrobić syropek z sosny. Konkretnie z młodych pędów. U siebie mam nabytą daaaawno temu sosnę kosodrzewinę, ale też i własnoręcznie wysianą z nasiona naście (!) lat temu zwykłą (a też miała być z założenia kosówką). W necie są sprzeczne informacje, co do czasu, w którym należy zbierać młode pędy. Jedni piszą, że z łuskami, inni, że zielone. Jedni każą zasypywać cukrem i czekać, inni zalewać wodą i gotować. Kiedyś robiłam z leśnej sosny, z pędów bez igiełek nalewkę. Wówczas  zasypane cukrem pędy takie jeszcze beż wyraźnych igieł, ledwo skrystalizowały cukier. Miałam więc obawy i teraz, czy w ogóle coś będzie z tego. Moje drzewka nie mają specjalnie jakoś wyraźnego etapu długiego pędu w łusce. Rosną inaczej. Właściwie z łuski wychodzi pęd z igiełkami, na zielono. Więc nie było dylematów, natura sama rozwiązała problem, czy ciąć pędy zielone, czy w brązowych łuskach. Tak praktycznie, to mi się i tak wydaję, że chyba łatwiej wycisnąć coś z zielonego pędu, który rwie się do życia, niż z twardego, 'załuskowanego', który dopiero czeka na etap wyjścia na światło dzienne. Zrobiłam z tego, co miałam. Pocięłam w kawałeczki i umieściłam w słojach naprzemiennie zasypując partię zielonego, cukrem i ubijając trochę całość tłuczkiem (do ciasta). 


Po nocy, czyli po nastu godzinach wyraźnie w słojach widać było już przeźroczysty sok, który trudniej jednak było uchwycić na zdjęciu. Proporcje nakazują mniej więcej 1:1, czyli na kilogram sosny kilogram cukru. Słoiki mają stać w cieple, mogą na słońcu ok 2-3 tygodni. Zakręconymi należy potrząsać, co jakiś czas. Później trzeba odsączyć płyn i przelać do ciemnych butelek. Trzymać raczej w lodówce. Można dodać spirytusu. Syropek jest wykrztuśny, przeciwkaszlowy.

Wracając z działki, podjechałam na drugą stronę jeziora. Jezioro ma  - podając z Wikipedią - 177,7 ha, na obrzeżach sporo lasu, trochę jest zagospodarowane plażami i inną wypoczynkową zabudową, typu działki. Moja mieści się gdzieś za drzewami, które widać w tle.



Ludzie w wodzie, to nie członkowie klubu morsów. :-))) Było dość ciepłe popołudnie (po wczorajszym ukropie i sporej burzy). Zaskoczył mnie widok tulu plażowiczów i amatorów majowej kąpieli.  Kaczek też było więcej. Chodzą gdzie chcą i robią, co chcą. Ludzie dla nich, to donosiciele dobrego jedzenia. :-)

I już na koniec, jedno pytanie do Was. Kto zamieszkał w moim oczku ? Na oko 8-10 cm długości, 4 palczaste łapki. Pomiziany palcem, uciekł płynąc w dół. Drugie zdjęcie w powiększeniu.Traszka jakaś ?


Pozdrawiam leniwie, wszak jeszcze niedziela. ;-)





17 maja 2014

Się Porobiło - cz. 93 - Zaległy sweter i nowe wrzeciono

Post mieszany, w zasadzie 3 w 1. Ale chyba hurcikiem lepiej pisać, niż co 2-3 dni na jeden temat.

Sweter powstał dość szybko. Siedział w głowie od dawna, a przelanie tego na druty nie było już trudne, po tym, jak przebrnęłam przez wzór warkocza. Kolejny z serii recyklingowej, po kapturzastym

Oczywiście włóczki wyszło naprawdę mało, więc chyba kiedyś nadejdzie czas na kolejny (mam nadzieję, że już ostatni !) wyrób z tejże.

Tak po krótce, to tradycyjnie sweterek dziergany jest z dołu do góry na drutach z żyłką. Rękawki dodziergane reglanem do całości. Spuściłam kilka oczek przy wzorze warkoczowym, przy jego końcówce, co dało efekt podkreślający sylwetkę. Całość na ludziu wygląda fajnie, niestety, musicie mi uwierzyć na słowo. Chciałam sobie machnąć zdjęcia, ale jakoś nie wyszło. Na podłodze też średnio wygląda, ale trudno. Liczę na waszą wyobraźnie. ;-)


Wczoraj spotkałam się z Alicją z Tkackich historii. Było mi bardzo miło spędzić popołudnie przy kawie i deserku, pogadać o wełenkach i przede wszystkim pooglądać, podotykać te piękne tkaniny, które własnoręcznie wykonuje Ala. Uwierzcie, na zdjęciach nie widać, jak ta nitka jest cienka ! A jaka mięciutka tkanina, ehhhh...
Alicja zaskoczyła mnie niesamowicie, bo obdarowała mnie leciusieńkim wrzecionem rodem z Walii. Do dziś nie wierzę, że je mam ! Pierwsze chwile z nim i czarnym finishem przypomniały mi moje wrzecionowe początki, bo pomimo, że sporo już kilometrów wykręciłam wrzecionem od Kromskich, to potrwało kilka minut zanim wskoczyłam w rytm tego delikatnego drewnienka.




To jedyne zdjęcia, które udało mi się zrobić w czasie chwilowego słoneczka. Dziś już było cieplej niż wczoraj, ale jeszcze mało fajnie. Za to wczoraj, zdradliwy, wredny, zimny wiatr bardzo zaszkodził moim sadzonkom pomidorów. Wystawiłam je drugi raz na balkon, w ramach hartowania i ... nie dość, że wiatr je powyginał (już się powoli po dobie podnoszą), to kilka wyraźnie jest 'zmrożonych', nie wiem, czy odżyją. Kilka szlag trafił od razu. Przykro patrzeć. :-( Nie pomyślałam, że tak to się skończy. Na szczęście tata przyszedł, jak byłam w pracy i wstawił do domu, bo po moim powrocie wszystko poszło by na kompost. :-(
Ogórki nowe już podkiełkowałam, poprzednie po kontakcie (też w ramach hartowania, 1go maja) szlag trafił. Pech, jak nic. Wredna pogoda, bo słońce i za chwile mroźny wiatr.

W ramach rekompensaty od natury, dziś wyrwałam pierwsze balkonowe rzodkiewki. Śliczne, prawda ? ;-)


Dumna jestem. :-)
Wracam do wrzecionka. Na razie !





13 maja 2014

Małe osobliwości



Maj się skończył zanim się zaczął. U mnie mniej więcej, ok godziny 14stej 1go maja. Zaczęło wiać lodowatym zimnem. Później były nocne przymrozki. Sławetni 'zimni ogrodnicy i Zośka' przybyli tym razem szybciej. I już prawie była nadzieja, że wszystko wraca do majowej normy, a tu... znowu ochłodzenie, deszcze, nawet mała burza w piątek. Co prawda wieczorami kaloryfery już się nie włączają, ale szału nie ma.

 

Wystawione owego pierwszego maja sadzoneczki ogórków na balkon, chyba trafił szlag. Liście zrobiły się suche i raczej rośliny nie dobiją. :-( Dostała w nos też bawełna. Ale w jej przypadku, bardziej zaszkodziło zbyt ostre słońce i szyby (och ten mój paskudny parapet przy południowym oknie), które grzało ostro w ostatnich dniach kwietnia. Już teraz wyglądają lepiej. Chociaż nie wszystkie sadzonki mają się jednakowo dobrze.
Doniczki zostały przestawione i już kilka dni pobytu od strony wschodniej plus paskudna pogoda za oknem, dało dobre rezultaty. W tle na zdjęciu obok widać co prawda bezlistną roślinkę, ale może będzie żyła. Na razie jest, jak jest. Trudno, stało się.




Sadzonki pomidorów w miarę ładnie  prezentują się w promieniach  sobotniego (chwilowego) słońca.  Ale są zróżnicowane wzrostem. Widać też różnicę pomiędzy gatunkami. Czerwony Szejk jest wyższy, ma większe odległości między węzłami liści. Żółty Yellow Perrshaped jest delikatniejszy. 


Post nazwałam 'małe osobliwości' i póki co, wspomniałam tylko o pogodzie, więc teraz o ... .

narzędziach do pielęgnacji roślin. W sumie co w nich osobliwego ? Rodzaj ? - Nie ! Kształt ? - Nie ! Rozmiar !!! :-))) Są dla krasnoludków ? :-)))


Kosztowały całe 3,99, nabyłam w miejscowym Praktikerze. Zrobione z dość twardego tworzywa, więc powinny się sprawdzić w skrzynkach balkonowych. :-)

A teraz największa osobliwość tego posta, jednakże najtrudniejsza do przedstawienia.


W rogu okna, w bladożółtej osłonce, za firanką rośnie sobie epiphyllum oxypetalum. Dokładnie ten sam, co w postach tu i tutaj. Piękny to on nie był i nie jest - ale te jego kwiaty ! - więc stoi, gdzie stoi. I tak sobie zaczął wypuszczać pęd. A pęd rósł, rósł i .. rośnie dalej. Oparty w fałdkę firany, niepostrzeżenie urósł do... 131 cm ! Wczoraj dokładnie tyle miał. Śmieję się, że trzeba będzie wiercić dziurę w suficie. :-)


Tu wywleczony do zdjęcia. Niestety, musiał być oparty, bo ciężkie liście przeważają i się przewracał. Nie wiem, co planuje.  Ale mógłby pomyśleć o kwitnieniu. ;-)

A tak w ogóle, to skończyłam sweterek z wykorzystaniem wcześniej pokazanego warkocza. Ale nie mam na razie zdjęć na ludziu.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...