Pages

30 marca 2014

Zrobiona na zielono

Wiosna to słońce, słońce i kolor zielony. U mnie natura poszalała i zrobiła mnie na zielono. I to jak !
Zachciało mi się farbowania. Zielony kolor łazi mi gdzie z tyłu głowy prawie zawsze, ale jakoś nie mogę się zebrać. Z resztą czym teraz można naturalnie farbować na zielono ??? Wkoło trawy dopiero nieśmiało zielenieją, jeszcze liści nie ma. Posucha. W ramach jasnozielonego spełniania, kupiłam czajnik. ;-)

 

Poszło więc w sprawdzone, przy pomocy ałunu farbowanie. To efekt. 
Najpierw dyndający w porannym słońcu marcowej niedzieli, kapiący swobodnie na wietrze.

Ałun 20 %, 200 g merynosa z WoW. 

Słońce niestety dodaje żółtości. Faktyczny, prawdziwy kolor 'idzie' w zielone. Zielone trudne do określenia. Żółto-zielone, zielono-żółte ? Naprawdę nie wiem. Co spojrzę na wełnę, to śmiać mi się chce, bo tak walczyłam z sobą, by nie dosypywać miedzi i nie zmieniać naturalnego koloru (kusiło bardzo, bardzo). A i tak wyszło... w zielone. :-)))

Tutaj już wyschnięta wełna, jednak w promieniach słońca. Zdjęcie z lewej ma 'podkręcone' nienaturalnie kolory, by przybliżyć Wam właściwą barwę merynosa. Z prawej oryginalne zdjęcie.


A teraz cała prawda o tym, czym farbowałam. Farbowałam z użyciem 200 g suchej aksamitki. Tak, tak, dokładnie tej samej, co jesienią. Z czego wynika tak inny, różny od jesiennego efekt ? Przypuszczam, że aksamitka ma to w sobie, że inaczej oddaje barwniki, gdy roślina jest żywa, bądź względnie żywa. Wówczas już moczony kwiat barwi wodę na pomarańczowo. Teraz po 5 miesiącach leżakowania w wersji zasuszonej natura zamieszała. Prawdopodobnie kolor roztworu wodnego zmieniły nasionka, ta ich czarna część. Oczywiście to moja teoria, chociaż trochę jej po drodze z doświadczeniem Finextry i tymi samymi przecież aksamitkami. To nie żelazowa woda w kranach warszawskich, tylko aksamitka, jej natura.


A teraz jeszcze kilka ujęć mojej pomidorowej hodowli. Nasionka podkiełkowały prawie w 100%. Później uświadomiłam sobie, że przecież mogłam wysiać tylko połowę nasionek. Cóż. Wybrałam te mocniejsze i umieściłam w pojemniczkach zrobionych z niepotrzebnych wydruków. 40 malutkich doniczek. W każdym umieściłam podkiełkowane nasionka, czyli nasionka z długaśnym ogonkiem. Kładłam ładnie, uważając na korzeń, stąd pewnie nie kiełkują centralnie w doniczkach. Doniczki ustawiłam przy balkonie, od wschodniej strony, by dostarczyć im dużo światła, ale jeszcze nie tak ostrego, jak od strony południowej. Wszystko ładnie pięknie, wieczorem temp. 20 st C, w ciągu słonecznego dnia dzisiaj 32 st C !
Ale nie może być idealnie, postały dobę i już zaczęły się wschody roślin. A wieczorem.... runęła na nie górna roleta z okna balkonowego, wewnętrzna. Tego dnia, przed południem  została na nowo podklejona, na świeżą taśmę, bo się troszeczkę przemieściła przy myciu okien, wisiała naście godzin, była testowana wytrzymałość (podciąganie, opuszczanie), pozornie wszystko ok. Było i ... spadła. Runęła w dół, cała, rozciągnięta. Powywracało się kilka doniczek, w kilku oberwały roślinki, zostały zniszczone dokumentnie, musiałam dosadzić z pozostałych podkiełkowanych nasion (na szczęście nie wyrzuciłam nadmiaru, chociaż trudno było wyciągnąć cały korzonek z wilgotnego ręcznika papierowego, bo jednak przez dobę podrosły). Ale i tak, jak tak dalej wszystko będzie rosnąć, powinnam wydzierżawić jakieś hektary. :-)))
Nasionka do ziemi powędrowały we czwartek popołudniu,na ok 1,5 cm głębokości. W piątek już zaczynało się zielenić.


To zdjęcie w sobotę rano.


A to z kolei dzisiaj, w pełnym słońcu.


W sumie mam 40 doniczek. Po 20 dla każdego gatunku pomidorów. Siałam po 2 nasionka żółtych i po 3 czerwonych. Czerwone pomidory lepiej kiełkowały. Jednak teraz, gdyby nie podpis i wiedza, po ile nasionek gdzie jest, trudno byłoby odróżnić. Dobowo oczywiście doniczki są obracane, bo roślinki wyginają się ku słońcu.
Do ziemi powędrowały też wszystkie nasiona bawełny. 4 ruszyły tak, jak pomidory i we czwartek już siedziały w doniczkach, w sobotę dołączyły 2 kolejne i dzisiaj, niedawno 2 ostatnie. Jak na razie 100% nasionek ruszyło. Z poprzedniej paczki tylko 10% (1 na 10). 
Niech rosną. ;-)






23 marca 2014

Sezon wiosenny już otwarty.

Od 3 dni mamy wiosnę. Tak, w tym roku ogłosili wcześniej i z tego, co pamiętam w 2040 którymś ma przyjść nawet 19 marca, bo coś tam się w kosmosie przestawia ( nie pamiętam co) i tak już będzie. Oby tylko sama wiosna została poinformowana tak dobrze, jak w tym roku. :-)

 
W piątek było naprawdę ciepło i słonecznie, chociaż wietrznie, wczoraj jeszcze ciepło, słońce wychylało się tylko na 'chwileczki', a jak się wieczorem rozpadało, to tak kapie z nieba z mniejszą, czy większą częstotliwością. Pada cały czas. Wczoraj udało się ogarnąć balkon po zimie, nawet pierwsze pranie wisiało i wyschło ! 
Wcześniejsze słońce już tak zadziałało, że nie wytrzymałam i ruszyłam rano z przyjaciółką na ryneczek, Rynek, czyli targowisko na sąsiednim osiedlu, celem nabycia chociaż kilka sadzonek bratków. Jeju, jakie one mają teraz kolory ! Głowa boli, a jak jeszcze stoją w takich kolorowych skupiskach, to człowiek normalnie durnieje. Aż trudno zdecydować się na kolor, bo każdy kwiatek śmieje się inaczej. :-)

Nie chciałam nasadzać w skrzynkach na poręczach, bo tam będą pelargonie. A dobre bratki potrafią kwitnąć ido czerwca-lipca. Zdecydowałam się na nasadzenia w 3 donicach i tym samym, mam mały kącik wiosenny.


Nie mogąc się oprzeć kolorowym, kupiłam jeszcze kilka z myślą o donicy na działce. To niektóre z nich. Jak robiłam zdjęcia, wiało chwilami tak, że większość zdjęć niestety poruszona.


Nakręcona wiosną, odważyłam się powysiewać kolejne roślinki na sadzonki. Niestety, u mnie przeżywalność siewek (jeśli już łaskawie wykiełkują) jest dość niska. Chcę tym razem bardzo uważać na wilgotność, bo prawdopodobnie to główna przyczyna. I tak mam wykiełkowane już cynie czerwone, chociaż widziałam dziś w necie tabelkę, z której wynika, że cynii nie powinno się wysiewać do skrzynek. Co będzie, to będzie, trudno. Stało się. Wykiełkowały też aż 4 nasionka kwiatka o mało ładnej nazwie- niedźwiedzia łapa (oficjalna nazwa i nie mam pojęcia, kto tak przywalił nazwą roślinie) a w pojemniku obok gazania nie raczyła jeszcze ruszyć z miejsca. Taka postawa na ogół zniechęca, ale nie mnie w tym roku. Mam jakieś dziwne parcie na życie. Mam swoją teorię, skąd to wszystko, ale pominę milczeniem.W związku z takim 'szalonym' wschodem moich nasionek, poszłam dalej. Postanowiłam kupić kolejne nasionka (znowu via net) i tym razem wcześniej podkiełkować, czyli umieścić w pojemniku, na wilgotnym podłożu (zmoczony ręcznik papierowy), przykryć tak, by wewnątrz zachować stałą wilgotność i temperaturę. I pewnie bym zapomniała, ale z pomocą przyszła mi gazetka (ta sama, która pchnęła mnie do wykonania długaśnej kamizelki z kapturem - zaczynam rozważać przedłużenie prenumeraty ;-) ), a w niej artykuł o wysiewie domowym pomidorów. A ja w pracy odebrałam przesyłkę nasionkową z pomidorami !

I tak mam dwa gatunki małych, pięknych, urokliwych pomidorków. Nazwy czytelne z opakowań. Obydwie odmiany nadają się do pojemników.


Kupiłam też ponownie nasionka bawełny. Pierwsza próba kompletnie nieudana, bo na 10 nasionek z opakowania, wzeszło jedno i poza wzrostem na wysokość ok 2 cm, nawet nie wychyliło listków pierwotnych z nasionka. Wyglądało, jak nasionko na nóżce. I nic. Dalej nic. Postało, zaschło. :-(
Uparłam się na inną firmę, dla zasady (nie wiem jakiej :-) ) i udało się. W opakowaniu było zaledwie 8 nasionek i zmieniając metodę postępowania z nasionami, umieściłam je też do podkiełkowania, w pojemniczku po kupnej surówce.


Trzymam mocno kciuki, by się udało, by ładnie rosły pomimo pogody za oknem i niech się nie zrażają, że obok kwitnie jeszcze.... hmmm... grudnik. :-)



Trzymajcie się ciepło, na wiosnę !





21 marca 2014

Na słodko i na słono

Godne polecenia, naprawdę.
Drożdżówka z twarogiem (nie wiem czemu niektórzy mówią z serem, w moim regionie zdecydowanie odróżnia się ser od twarogu). Co prawda na dolnym zdjęciu twaróg wygląda trochę zakalcowato, ale w następnych kawałkach było go więcej i wyglądał już lepiej. Wiadomo, że nie było szansy zrobić kolejnych zdjęć, bo drożdżowy zawijaniec znikał piorunem.


Składniki na ciasto:
1/4 szklanki ciepłej wody
1/2 szklanki ciepłego mleka
2 1/4 łyżeczki suchych drożdży (dałam 5 dag z kostki)
3 szklanki maki
1/4 szklanki cukru
4 łyżki miękkiego masła
1 jajko
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
skorka otarta z 1 cytryny
szczypta soli

Nadzienie (wszystkie składniki połączyć ze sobą):
250g twarogu
1/2 szklanki cukru
3 łyżki maki
1 jajko
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

Wykonanie ciasta:
W oryginale Bajaderka podaje, że drożdże zmieszać z wodą i poczekać, aż utworzą się bąbelki i połączyć z resztą składników. A, że nie doczytałam, zrobiłam typowy rozczyn i też wyszło. Przykryć i odczekać, aż podwoi objętość przez około godzinę. Później podzielić ma dwa ciasta i każdą porcję rozwałkować na prostokąt. I teraz ponacinać taki prostokąt z każdego boku w kierunku środka. Nacięcia powinny stanowić około 1/3 długości dłuższego boku. Nadzienie układamy w środowej części. Zakładamy powstałe z nacięć paski w kierunku środka. Ułożyć oba zawijańce na dużej blasze z piekarnika (papierem można delikatnie je oddzielić od siebie) i piec w temp ok 175 C ok 30-35 minut. Osobiście drożdżowe piekę z termoobiegiem. By miało ładny kolor, smaruję żółtkiem rozmąconym z mlekiem. Można posypać grubym cukrem kryształem, albo później polukrować.

I dla odmiany szynka gotowana, do pieczywa.
Jak pisałam wcześniej, poszukiwałam sposobu, by z kawałka szynki (łopatki, etc) wykonać w domu coś na chleb zamiast sklepowej wędliny. Początkowo używałam piekarnika, od dobrego miesiąca juz tylko mięso gotuję w wodzie. W nie tylko moim odczuciu, jest bardzo dobre i bliskie szynce nabywanej w sklepach, jednak zdecydowanie zdrowsze.


We wstępnej obróbce mięsa niewiele zmieniłam. Robię typowo - zalewa z wody z solą peklową, czosnkiem, zielem angielskim, liściem laurowym, pieprzem, cukrem, papryczką chili, jałowcem i leżakuje 7 dni w lodówce (2 razy dziennie zamieniam mięso stronami w misce, by zalewa dotarła wszędzie).  Później przepisy mówią by wyjąć, osuszyć i wrzucić do woreczka (rękawa do pieczenia). Jednak mnie się trochę wizualnie nie podoba zewnętrze, zwłaszcza jeśli do woreczka niedokładnie związanego wpłynie trochę wody z gotowania) i by 'skórka' szyneczki była ładniejsza i bardziej apetyczna, nacieram ją przez wrzuceniem do woreczka słodką papryka zmieszaną z majerankiem. Zawiązany pakunek ląduje w garze z wodą zimną. Przykrywam garnek, ale tak nieszczelnie i pozostawiam do pyrkania. Woda nie powinna bulgotać, im mniejszy 'ogień', tym lepiej. Czas gotowania jest sprawą indywidualną. Trzeba dobrać do siebie, jak i zioła do smaku, mnie najlepiej odpowiada gotować godzinę taki kawałek 70-80 dag. Kilogramowy już trzymam ok godziny i 20 minut. Pozwalam poleżeć szynce w woreczku w arze na tyle, by móc wyjąć i się nie poparzyć. W woreczku gromadzi się całkiem niezła porcja 'płynu' z mięsa. Można ją jakoś wykorzystać (do sosu). Mięso już ciepłe owijam w folię aluminiową, stygnie i później trafia do lodówki.
Początkowo kupując mięso, marudziłam, by kawałki były odpowiednio wysokie, ale zmądrzałam, bo im w przekroju ma mniejsza wysokość, tym łatwiej dociera zalewa w środek, nie trzeba nastrzykiwać i wydziwiać. Lepszy kształt można nadać mięsu przez związanie sznurkiem do żywności. 
I tyle.

Więcej pisania, niż roboty.

Smacznego ;-)



18 marca 2014

Się Porobiło - cz. 90 - Pan Królik Tilda


To Pan Królik.

Niedługo minie druga rocznica, odkąd wydrukowałam kartki ze wzorami tildowego królika. Nieźle, co ? :) Wzór ogólnie dostępny w necie, nawet nie wiem, skąd go mam. 
Jednak na tyle pochłonęła mnie wełna, druty, czy filcowanie, że szycie zeszło na odległy plan. 
Prawdę mówiąc, nie wszystkie postaci tildowe mi się podobają, ale długołape zwierzaki zawsze były w moim stylu, robiłam ich całe mnóstwo lata temu na szydełku, więc z decyzją co pierwsze się urodzi, nie było problemu. Zbieżność ze zbliżającymi się świętami jest przypadkowa.

Królik, a może zając powstawał etapami - wykrój sobota wieczór, szycie niedzielne przedpołudnie - czyli zdecydowanie krócej niż leżakowanie wykroju. Najłatwiej było wyciąć i pozszywać. Dłużej trwało przewlekanie elementów na prawą stronę, wykończanie zwierzaka i ... szycie tych pantalonków w kratkę. Spostrzegawczy zauważy, że ma nawet mankiety na nogawkach. ;-) 

Swoją drogą, ciekawe, jak szyjące przewlekają jeszcze mniejsze elementy na prawą stronę. Moja tkanina na korpus i łapy, to coś z delikatnym meszkiem, nie znam się, nie wiem co to, ale stawiała opór podczas odwracania stron. Z podszewki pewnie poszłoby piorunem, no ale królik z podszewki, to się nie godzi. Szperając w zachomikowanych  tkaninach, zaczęłam oczywiście żałować, że nie zbieram systematycznie, nie gromadzę 'na wszelki wypadek' jakiś wzorzystych, bardziej pstrokatych. Ubolewania wyprostował rozsądek przypominając o metrażu na którym żyję. Suma sumarum, zając wygląda tak.



Na koniec pochwalę się drewnianymi owieczkami, które dostałam w prezencie. Śliczne, prawda ? :-)





16 marca 2014

Się Porobiło - cz. 89. Odrobina czerwieni

Namęczyłam się trochę. A wzór banalny, tyle, że pisany, opisywany słownie. Po polsku wybrałam oczywiście, żeby się jeszcze nie dobić. Szal banalny, forma baktusa, z ażurowym brzegiem. Wzór żywcem ze strony Garnstudio.pl oooo, ten


Zasugerowałam się, że baktus rytmicznie najpierw przyrasta, a później chudnie. Ale się zdziwiłam, gdy tak się nie stało. Było prucie, bo niestety druga połowa drastycznie szybko chudła. To dobre zjawisko na wiosnę, ale nie w przypadku szala. Środkowe przejście,  ten 'ogonek' podoba mi się tak sobie. Trochę drażni, że pomimo, iż oczka w tym miejscu są na całej długości wzoru w tej samej ilości, przeciwny ażurowi brzeg nie jest idealnie prosty i szal wymagać będzie blokowania. A sądziłam, że się bez tego obejdzie.
Zobaczę jeszcze, jak się spisze praktycznie.
A, pomimo, że zdjęcia nie oddają koloru, wierzcie mi, że jest bardziej wiśniowy niż brązowy. Wiosenna szaruga za oknem, to i zdjęcia takie sobie.

Dla poprawienia nastroju, biszkoptowa rolada z bitą śmietaną i odrobiną nawet słodkich truskawek. Wiem, truskawki przyjechały z daleka i pewnie chemia trzymała je przy życiu, ale cóż. Ta odmiana, patrząc po kształcie i wielkości, jest akurat z tych 'twardych' i 'suchych' i szczerze powiem, że wolę takie, niż cześć lokalnych, które kilka godzin po zerwaniu przypominają czerwone ślimaki.


O, a w tle środkowego zdjęcia jeden z dwóch pięknych kubeczków z serii Veronii, który otrzymałam w prezencie. Właściwie, to pochwalę się nimi następnym razem, a co. :-)




10 marca 2014

Jest biedronka, jest wiosna



Tak, ona nie może się mylić. W końcu ma informacje z najlepszego źródła. Jest biedronka, jest i wiosna ! 



Ostatnie dni były ciepłe, jak na marzec, jednak z tym słońcem, to tak dość zmiennie i o ile wczoraj było nawet ciepło, o tyle dziś wiał zimny wiatr. Mimo to, wybrałam się na przeszpiegi na działkę.

Ogólnie... wszystko zaczyna rosnąć. Najlepiej chwasty, bo od nich jest naprawdę zielono pomimo wszechobecnych zeschniętych ubiegłorocznych roślin.


Na szczęście nie ma jakiś większych strat, chociaż spodziewałam się widzieć krokusy, a tu ani jednego :-( Ważne, że altana stoi, nic nie odpadło, nic nie zginęło. A... w dolnym pokoju zimnica. Termometr wskazywał 6 st C. Co innego górne piętro.

Jak przystało na wiosnę, są pierwsze kwiaty. :-) Stokrotki i pierwiosnki już zaczynają cieszyć oko.


 Tulipany, hiacynty i żonkile już też widoczne.


A ten widok cieszy mnie szczególnie - to mają być malwy, czarne. Liczę na ich kwiaty do farbowania. Obiecująco wyglądają też... no właśnie, chyba margerytki. :-)


 Typowy symbol wiosny, bardzo przycięty latem.


To, że bez lilak ma szybko pąki wiadomym jest, ale mnie bardzo zaskoczyła jagoda kamczacka. Akurat był duży cień ina zdjęciu nie bardzo widać, jednak ma nie tylko małe listki, ale i coś, jakby zawiązki pączków kwiatowych. Czyżby ?


Ożywa też woda. W oczku wodnym pojawiają się glony, ale ogólnie woda jest przejrzysta, da się zaglądnąć i dostrzec młode liście lilii wodnej. Patrząc, jak niebo odbija się w wodzie, od razu pomyślałam o ostatnich kolorach w farbowankach Tysi. ;-)


Urokliwie wyglądają też resztki jesieni.


Trawnikom do zieleni daleko. Potrzeba nie tylko słońca i wody, ale porządnego wyczesania grabiami i wertykulacji, czyli poprzecinania darni i napowietrzenia. 

 

W tv mówili, że zapytany o zimę prognostyk pogody zapewnił, że przyjdzie w tym roku, w grudniu. I tego się trzymam ! Wiosny więc nam życzę, w całym życiu, nie tylko za oknem. :-)




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...