Pages

26 lutego 2018

I ciągnąc dalej tę jedwabną nić...

...rozkokoniłam kolejne 100 kokonów przerabiając na chusteczki i pofarbowałam.
Z założenia nitka miała się zdwoić z tą ciemnoniebieską i ją rozjaśnić. 
Początek był zachęcający. Kokoniki opanowałam przez sobotę. Wszystko szło sprawniej (im więcej sody do wody przy moczeniu kokonów, tym szybciej 'skorupka' mięknie), jednak niech nie kusi wrzucanie więcej niż kilku sztuk na raz, bo się bardzo chętnie łączą i to problem się robi.
Chusteczki wyschły i już w niedzielę potraktowałam je delikatnie turkusem.


 Szczerze mówiąc, bardzo, bardzo podobał mi się efekt. Nitka też wyszła fajna. Tu niestety nie mam zdjęcia, bo chcąc szybko zobaczyć efekt, rzuciłam się na dwojenie i ... poległam. Nitki kompletnie do siebie nie pasowały i, jak pisała mi Finextra, lepiej było nie kombinować i zostawić w niebieskościach. Chcąc uratować cokolwiek, zaczęłam rozwijać to dwojenie. Masakra, ale w dużej mierze dałam radę. Jasna nitka w skojarzeniu z ciemniejszą zrobiła się dla oka prawie biała, a sama z siebie byłą błękitna. Powędrowała na chwilę do wody z barwnikiem (niebieskim, rozwodnionym) i się z nim trwale zaprzyjaźniła.
Po zdublowaniu wyszła zgrabna niteczka.


 Jest tego niewiele. Tylko 303 metry z 38 g jedwabiu. Kokonów w sumie było 2 razy po 100 sztuk, z tym, że niektóre, zwłaszcza te pierwsze, zniszczyłam rozwijając. Co można z tego zrobić ?
Nie wiem, ale podoba mi się ten jedwab. :)










22 lutego 2018

Się Porobiło - cz. 214 - Duuuża sprawa

Właściwie duża psia poducha.
Tak, wiem, w różnych sklepach jest dużo różnych psich legowisk. Niby od koloru do wyboru. Niby... bo z dużymi wcale nie jest tak wesoło. Nie dlatego, że ich nie ma, bo można nawet fajne znaleźć, problem w tym, że te, które względnie mi się podobają, niestety nie są rozbieralne. Brak możliwości zdjęcia zewnętrznej warstwy, poszewki i oddzielnego jej wyprania, to dla mnie porażka. Nie trafia do mnie za bardzo, że legowiska są z tkanin brudoodpornych i to jest ok. 


Koniec końców, po wielu tygodniach zastanawiania się, jak uszyć, z czego, co włożyć, nadarzyła się okazja, by stacjonarnie kupić w promocji kiermaszowej (w outlecie tkanin), coś miłego i ładnego. Bardzo mi się podobają 2-3 wzory tkanin w typowo psie wzorki i gdyby nie fakt, że to wodoodporne poliestry, których nie mogę pomacać (kupiłam dwa inne z innym przeznaczeniem i nie jestem przekonana, że to jest miłe i miękkie, jak zapewnia sprzedawca), odstraszał skutecznie przed zakupem, tym bardziej, że jak je zobaczyłam kosztowały mniej, niż teraz.
Natrafiłam w necie na fajne legowisko, z bokami (takie 'korytko' i wymienną poduchą), wszystko na zamki, rozbierane do zera i się napaliłam. Jak znajdę linka, wkleję ku pamięci i radości może jeszcze kogoś. Jednakże, jak zaczęłam wyliczać ile czego powinnam mieć, (przy czym nigdzie dobrze nie mogłam określić ile potrzebuję kulki sylikonowej) i wyszło mi sporo ponad 250 zł, to poległam na planach. Co innego mieć pewność, a nie gdybanie.
Skończyło się więc na legowisku - dużej poduszce. To taka wersja testowa, żeby zobaczyć, jak się wszystko sprawuje i czy kulka za tydzień nie będzie naleśnikiem.


Poducha jakoś specjalnie fotogeniczna nie jest. Wygląda wręcz smętnie. Pomimo, że tkanina fajne, coś jak gruby sztruks, welur, ale bardziej sztruks. Prawdopodobnie rozmiarówka mniejsza wyglądałaby zgrabniej. ;-) My mamy zaokrąglony prostokąt o wymiarach 150 cm na 110 cm i wysokości 14 cm. W środku poducha z białej bawełny, a w niej 4 kg kulki sylikonowej.


Do tego 2 metry zamka. I przyznam, że jestem dumna z siebie, jak ładnie i równo udało mi się wszystko wszyć i zszyć. :)


No i pan pies wpasowany kolorystycznie w górną warstwę. Oczywiście jasna góra wróży rychłe pranie, więc dość szybko pralka i życie zweryfikuje sensowność tego zakupu. W sumie i tak wyszło mi ponad 120 zł, nie licząc kosztów szycia i czasu.



Śmiać mi się chce, bo jak Joszko się przemieszcza po poduszce, to przewala się cała zawartość środka. On podnosi wysoko łapy, jakby faktycznie udeptywał chmurkę. Oczywiście nie ma znaczenia, że coś się zagnie, podegnie, etc...


I chyba mu się spodobała ta poducha, a jest 3 razy grubsza niż moja kołdra, bo jak tylko dostał, położył się i zasnął. 

 







15 lutego 2018

Jedwabnie - ciąg dalszy

W końcu się odważyłam. Zabarwiłam jedwab, jedwabne chusteczki uprzednio rozplecione z chińskich kokonów. 
Szczerze - niepotrzebnie miałam obawy. Ani chusteczki się nie połączyły przy zbiorowym barwieniu, ani nic się nie innego złego nie stało. Obawiałam się, że zabarwią się nierównomiernie i słabo, tzn tak pastelowo, (jak na większości linków, które widziałam w necie), więc nie żałowałam barwnika. Jak się okazało, było go nadto, ale wszystko ładnie się wypłukało.
Jedyne, czego przestrzegałam, to temperatury, bo o niej wszędzie znajdowałam ostrzeżenia (na ile zrozumiałam obcy język), czyli maksymalnie 75-80 st C. Nie bawiłam się z piekarnikiem, czy mikrofalówką, a takie barwienia jedwabiu tylko znajdowałam. Jak nie mam bezpośredniej kontroli nad barwieniem, to czuję się niepewnie. Więc poleciałam 'klasycznie', woda z octem do gara (właściwie to takiej brytfanno-patelni, bo chciałam zmieścić rozłożone wszystkie chusteczki), do tego chusteczki, płynny barwnik na nie i lekkie grzanie, gdy temp była ok 75-80 st C, moc gazu skręcona, popyrkało trochę, zostawiłam do ostygnięcia. Wypłukane i wysuszone. I tyle.


 Zdjęcia robione niestety z lampą, bo niestety, pogoda kiepska, stąd ten połysk. 
Uwaga zasadnicza to tego typu pracy - dokładnie porozdzielać niteczki kokona, by nie było takich kupek drobnych jedwabnych 'kłaczków', bo to późnij w przerabianiu chusteczki na nitkę, jest dość kłopotliwe.
 Patrząc na ilości, maliznę, jaka wyszła z tych 50 kokoników, trzeba dorobić nitki, by zdwoić i chyba rozjaśnić całość.







11 lutego 2018

Się Porobiło - cz. 213 - Podkoszulka

Kontynuując bieliźniarski wątek - od czego w ogóle myślenie o bieliźnie się zaczęło - dłuższa podkoszulka na wąskich ramiączkach wzorowana na najzwyklejszych, sklepowych. Nacisk położony nie tylko na długość, co na to, by ramiączka w miarę możliwości pokrywały się z ramiączkami stanika. Nie wiem dlaczego te sklepowe, prawie wszystkie, jakie mi się trafiły, były z przodu takie podkroje tkaniny, że ramiączka przechodziły bardziej przez linię obojczyka , a nie ramion. 
Nie mając od czego odrysować właściwie na tkaninie, robiłam nieco na wyczucie tak, by w razie czego odciąć, niż płakać, że brakuje tkaniny. Faktycznie, po zszyciu boków przód wymagał malutkiej korekty, ale ostatecznie podkoszulka leży, jak trzeba. 


Szczerze mówiąc, to nie wiedziałam i nadal nie wiem, na ile mogę zdać się na dzianinę, jej rozciągliwość, by cała podkoszulka nie była za szeroka w pasie, a jednocześnie mieścił się biust i biodra. Nie wiem, czy jest na to jakiś złoty środek. :)


Przód wykończony koronką elastyczną. Innej nie miałam, kiedyś nawet bym takiej nie kupiła. Człowiek się zmienia. :)


A zmieni się pewnie konkretnie, jak pochłonie usmażone dziś pączki. :-) Ku własnej pamięci, a może i Waszej radości, zapisuję przepis, bo ciągle go po necie szukam. Bardzo dawno temu, a pamiętam zdarzenie - w gazecie bodajże 'Poradnik domowy', pojawił się przepis Bożeny Dykiel na pączki. To były pierwsze, które zrobiłam samodzielnie i wyszły mi od razu. Po latach trafiłam na niego na CinCinie, też był zachwalany. 

Składniki
1 kg mąki
10 dag drożdży
10-15 dag cukru
ok. 1/2 litra mleka
6 żółtek
1 całe jajo
5-6 łyżek oliwy lub 10dag rozpuszczonego masła
1/2 laski wanilii lub 1 op. cukru waniliowego
1 kieliszek spirytusu
sok i skórka z 1 cytryny
konfitury lub powidła do nadziewania
1kg tłuszczu do smażenia

Sposób przygotowania
Mąkę przesiewamy. Z drożdży, łyżki cukru, łyżki mąki i odrobiny ciepłego mleka robimy rozczyn i zostawiamy w ciepłym miejscu do wyrośnięcia.
Ucieramy jajo i żółtka z cukrem, dodajemy mąkę, wyrośnięty rozczyn, wanilię, sok i skórkę z cytryny, resztę mleka, szczyptę soli i spirytus. Wyrabiamy tak długo, aż ciasto stanie się gładkie i lśniące, a na powierzchni będą się tworzyć pęcherzyki i będzie odstawać od ręki (lub drewnianej pałki). Wlewamy tłuszcz i jeszcze chwilę wyrabiamy. Ciasto nie może być zbyt gęste.
Formujemy kulę i ostawiamy w ciepłym miejscu na 10-15 min. Gdy tylko zacznie rosnąć, natychmiast wyrabiamy. nabieramy łyżką porcje ciasta, formujemy w rękach małe krążki, na środku układamy nadzienie, dokładnie zlepiamy, nadajemy kształt kuli i układamy na stolnicy oprószonej mąką.

Pączki nakrywamy ściereczką i pozostawiamy do wyrośnięcia. Smażymy w gorącym tłuszczu. Pączki powinny w nim pływać.
Gdy się zrumienią, odwracamy i smażymy z drugiej strony. 

I teraz kilka rad, wyszukanych w necie, które pozwolą wykonać pączki naprawdę fajne.
Zaczynamy obrabiać ciasto, gdy tylko zaczyna wyrastać, nie czekamy na podwojenie objętości. Leżące na stolnicy pączki lekko spłaszczyć. Czekamy, aż teraz wyrosną, ale wcale nie muszą podwoić objętości, mają przecież trochę podrosnąć w tłuszczu. Właśnie ten gwałtowny wzrost ciasta podczas smażenia jest przyczyną żółtego paska, tak poszukiwanego na pączkach. Smażymy w temperaturze ok 175-180 st C. Przydaje się termometr, ale nie ma potrzeby ciągle sprawdzać, jak gorąco w garze, bo jak już mamy temperaturę odpowiednią, to skręcić gaz, bo pączki mają się powoli smażyć, wysmażyć w środku, nie palić.  
Doczytałam też, że jeśli chcemy pączki z lukrem, to powinniśmy je moczyć, smarować, czy mazać gdy są jeszcze ciepłe. Tutaj uwaga, bo ciepły pączek rozrzedza lukier. Do posypania cukrem pudrem powinny dobrze wystygnąć. 



Ciasto przygotowałam z połowy porcji. Wyszło dokładnie 30 pączków raczej mniejszych niż sklepowe. Do wykrawania krążków używałam szklanki. I tyle.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...