Kontynuując bieliźniarski wątek - od czego w ogóle myślenie o bieliźnie się zaczęło - dłuższa podkoszulka na wąskich ramiączkach wzorowana na najzwyklejszych, sklepowych. Nacisk położony nie tylko na długość, co na to, by ramiączka w miarę możliwości pokrywały się z ramiączkami stanika. Nie wiem dlaczego te sklepowe, prawie wszystkie, jakie mi się trafiły, były z przodu takie podkroje tkaniny, że ramiączka przechodziły bardziej przez linię obojczyka , a nie ramion.
Nie mając od czego odrysować właściwie na tkaninie, robiłam nieco na wyczucie tak, by w razie czego odciąć, niż płakać, że brakuje tkaniny. Faktycznie, po zszyciu boków przód wymagał malutkiej korekty, ale ostatecznie podkoszulka leży, jak trzeba.
Szczerze mówiąc, to nie wiedziałam i nadal nie wiem, na ile mogę zdać się na dzianinę, jej rozciągliwość, by cała podkoszulka nie była za szeroka w pasie, a jednocześnie mieścił się biust i biodra. Nie wiem, czy jest na to jakiś złoty środek. :)
Przód wykończony koronką elastyczną. Innej nie miałam, kiedyś nawet bym takiej nie kupiła. Człowiek się zmienia. :)
A zmieni się pewnie konkretnie, jak pochłonie usmażone dziś pączki. :-) Ku własnej pamięci, a może i Waszej radości, zapisuję przepis, bo ciągle go po necie szukam. Bardzo dawno temu, a pamiętam zdarzenie - w gazecie bodajże 'Poradnik domowy', pojawił się przepis Bożeny Dykiel na pączki. To były pierwsze, które zrobiłam samodzielnie i wyszły mi od razu. Po latach trafiłam na niego na CinCinie, też był zachwalany.
Składniki
1 kg mąki
10 dag drożdży
10-15 dag cukru
ok. 1/2 litra mleka
6 żółtek
1 całe jajo
5-6 łyżek oliwy lub 10dag rozpuszczonego masła
1/2 laski wanilii lub 1 op. cukru waniliowego
1 kieliszek spirytusu
sok i skórka z 1 cytryny
konfitury lub powidła do nadziewania
1kg tłuszczu do smażenia
Sposób przygotowania
Mąkę przesiewamy. Z drożdży, łyżki cukru, łyżki mąki i odrobiny
ciepłego mleka robimy rozczyn i zostawiamy w ciepłym miejscu do
wyrośnięcia.
Ucieramy jajo i żółtka z cukrem, dodajemy mąkę, wyrośnięty rozczyn,
wanilię, sok i skórkę z cytryny, resztę mleka, szczyptę soli i spirytus.
Wyrabiamy tak długo, aż ciasto stanie się gładkie i lśniące, a na
powierzchni będą się tworzyć pęcherzyki i będzie odstawać od ręki (lub
drewnianej pałki). Wlewamy tłuszcz i jeszcze chwilę wyrabiamy. Ciasto
nie może być zbyt gęste.
Formujemy kulę i ostawiamy w ciepłym miejscu na 10-15 min. Gdy tylko
zacznie rosnąć, natychmiast wyrabiamy. nabieramy łyżką porcje ciasta,
formujemy w rękach małe krążki, na środku układamy nadzienie, dokładnie
zlepiamy, nadajemy kształt kuli i układamy na stolnicy oprószonej mąką.
Pączki nakrywamy ściereczką i pozostawiamy do wyrośnięcia. Smażymy w gorącym tłuszczu. Pączki powinny w nim
pływać.
Gdy się zrumienią, odwracamy i smażymy z drugiej strony.
I teraz kilka rad, wyszukanych w necie, które pozwolą wykonać pączki naprawdę fajne.
Zaczynamy obrabiać ciasto, gdy tylko zaczyna wyrastać, nie czekamy na podwojenie objętości. Leżące na stolnicy pączki lekko spłaszczyć. Czekamy, aż teraz wyrosną, ale wcale nie muszą podwoić objętości, mają przecież trochę podrosnąć w tłuszczu. Właśnie ten gwałtowny wzrost ciasta podczas smażenia jest przyczyną żółtego paska, tak poszukiwanego na pączkach. Smażymy w temperaturze ok 175-180 st C. Przydaje się termometr, ale nie ma potrzeby ciągle sprawdzać, jak gorąco w garze, bo jak już mamy temperaturę odpowiednią, to skręcić gaz, bo pączki mają się powoli smażyć, wysmażyć w środku, nie palić.
Doczytałam też, że jeśli chcemy pączki z lukrem, to powinniśmy je moczyć, smarować, czy mazać gdy są jeszcze ciepłe. Tutaj uwaga, bo ciepły pączek rozrzedza lukier. Do posypania cukrem pudrem powinny dobrze wystygnąć.
Ciasto przygotowałam z połowy porcji. Wyszło dokładnie 30 pączków raczej mniejszych niż sklepowe. Do wykrawania krążków używałam szklanki. I tyle.