Ponad rok temu zmieniłam podejście do włosów - sposób mycia, kosmetyki, etc - po pół roku było widać już zmianę. Włosy zaczęły się znowu wyginać, puszystość została opanowana, a same włosy zyskały na grubości. Widzę też poprawę w wyglądzie cery. Przejście na wodę micelarną i kremy do twarzy własnej produkcji też dają dobre efekty. Miałam porównanie, kiedy skończyły się i wróciłam na 3 tygodnie na 'państwowe'. Nie jakieś dramatyczne zmiany, ale jednak. Możliwe, że zapylenie remontowe też dało swoje, jednak z ulgą odetchnęłam, gdy udało mi się już wskoczyć w własną produkcję.
Zmiany zewnętrzne poszły w dobrym kierunku, postanowiłam trochę też wesprzeć się od środka. Wiosna to dobry czas na naukę nowych nawyków. Oby tylko utrzymały się dłużej i nie rozleniwiły wraz ze słońcem letnim. ;-))) Kupując masło kokosowe (nierafinowane tym razem) nabyłam też czystka na herbatki, ziarenka chia, jęczmień zielony sproszkowany i magnez, dokładnie sześciowodny chlorek magnezu (do moczenia cielska własnego, bo niby tą drogą magnez najlepiej się wchłania).
Czystek zaparzany wchodzi mi bez problemu (i bez dodatków smakowych), ziarenka chia z mlekiem również. Pierwsza próba byłą z owocami, ale spróbowałam bez owoców i też spokojnie da się to spożyć. Dużo przyjemniejsze dla oka, przynajmniej dla mnie, jest forma z mlekiem. Smakowo pewnie też, bo z wodą kojarzy mi się z siemieniem. :-)
Wyciągnęłam z otchłani szafy starszawego Philipsa z myślą o sokach. W ruch poszła nakładka udająca sokowirówkę i nakładka do wyciskania soku z cytrusów. Na razie udaje mi się dzień za dniem wypić jakiś mieszany soczek. Spróbowałam przemycić buraka - nie znoszę tego warzywa, ale ma niezaprzeczalne dobrodziejstwo w sobie, więc chociaż odrobinę. Szczerze mówiąc, czy mam go połowę, czy całego, zalatuje mi tak samo i równie intensywnie go wyczuwam w smaku. Kolejna próba będzie tylko z plasterkiem. :-)
Wiem, że jest moda na drogie ustrojstwa, jakimi są wyciskarki do soków. Ale za taką kasę, to ona powinna nie tylko sama się myć (jak mawia moja koleżanka M.), ale jeszcze prasować i okna umyć. :-) A, że na dodatek miejsce w domu ograniczone, więc trzeba korzystać z tego, co się ma. prawda ? Niby sok gorszy z sokowirówki, słabszy niż z wyciskarki, ale i tak lepszy taki niż żaden, czy taki udawany z kartonika.
Dziś jednak poległam na próbie spożycia wspomnianego sproszkowanego młodego jęczmienia. Jeju... może z wodą to jest lepsze, może należy wziąć odrobinę, może... .Wrzuciłam konkretną łyżkę do soku z marchwi i jabłek i ... poległam. Na dodatek sok był gęsty, wyjątkowo dużo pulpy owocowej mi wlazło, no i poległam. :)
Dobroć cała poleciała do kanalizacji. Początkowo rozwalił mnie specyficzny smak (pewnie jabłko i marchew nie pomogły, a zaszkodziły), ale dobił zapach. Podobny do spiruliny. No, ale spirulinę maziam na twarzy, jak mi się przypomni, więc zapach w takiej formie przeżywam bezboleśnie. Nie wiem, jak ludzie to piją, podziwiam.
Do całości szczęścia potrzeba mi jeszcze ruszyć tyłek, a jestem jednak z tych nie lubiących się męczyć. :-) Kiedyś (czyt. w dzieciństwie) zamarzyła mi się joga, ale nigdy nie miałam odwagi. Niedawno mignęło mi u E-wełenki, że ona ćwiczy. Chylę czoło !
A jak u Was z budzeniem się do życia ?
A jak u Was z budzeniem się do życia ?
Czystka próbowałam, na chia się czaiłam i nic z tego nie wyszło. Soki faktycznie, kiedy dziecko była małe, to się robiło. Teraz to lenistwo i tyle. Aż wstyd się przyznać. Nie wiem, w czym sok z sokowirówki jest gorszy od tego z wyciskarki. Pewnie to promocja i tyle.
OdpowiedzUsuńA co robisz z włosami ???
Anka
Lenistwo, to kolejne moje imię. ;-)
UsuńCo do włosów, to pokochałam siemię lniane (płukanie wodą z glutkiem - siemię zagotowane z wodą na wolnym ogniu 15 minut), wcześniej olej, żółtko, drożdże, cytryna (pomarańcza), miód, etc... o i zmiana kosmetyków na bezalkoholowe i w miarę wyhamowanie z SLS (chociaż bez przesady). Zmiana też suszenia na suszarkę z dyfuzorem. Trochę trwało niż dopasowałam metody do siebie, do włosów. Nie szaleję, jak część blogowiczek z coraz to nowym kosmetykiem, nie testuję na sobie (raczej korzystam z wypróbowanych). Po prostu konsekwentnie traktuję je naturalnie.
Pozdrawiam serdecznie
Staram się pozostawać "żywa" przez cały rok, chociaż zimą przy bardzo niskich temperaturach wpadam w stan "zawieszenia" :))
OdpowiedzUsuńTakie warzywno-owocowe soki też uwielbiam i stosuję ale robię je jesienią kiedy wszelkie dobro jest w miarę tanie i najbogatsze w witaminy - teraz czynimy jeszcze sok z pomarańczy ale one już też na wykończeniu.
U mnie to nie kwestia jakiejś diety po prostu takie soki są dobre, za to wszelkie inne dobro jakie prezentujesz znam z internetu ale jakoś tylko siemię lniane do mnie przemawia - oswojona jestem od dzieciństwa.
A co do ćwiczeń to trochę mnie postraszyło, moja siostra jest po operacji kręgosłupa lędźwiowego, doprowadziła do tego lekceważąc lekki ból, który po pewnym czasie stał się nie do zniesienia - zmiany były nieodwracalne i w tej chwili ma dwa palce u stopy bez czucia i wizję następnej operacji.
Jak mnie zaczęło trochę boleć to postanowiłam, że operacja będzie w ostateczności najpierw zrobię wszystko by tego uniknąć, a że joga ma bardzo dużo ćwiczeń izometrycznych a na dodatek filozofię, która się wpasuje w moje przekonania - "należy ćwiczyć bez zbędnego przeciążania się ale nie można też być leniwym" - taki złoty środek - efekt małych kroczków - to ćwiczę i na razie jest ok:D
Przyznam, że ja muszę być do czegoś przekonana, bo staram się być konsekwentna w działaniu, nie pracuję zrywami. Staram się nie ulegać modom, ale ślepa i głucha nie jestem. Chia zdecydowanie mi lepiej pasuje, niż siemię lniane (chociaż nie ma bez niego mycia włosów !). Póki mogę, łapię niestety (albo chociaż) za łatwy koniec. :-))) Tłumaczę sobie siebie, że zawsze lepsze coś niż w ogóle nic.
UsuńMnie lędźwie zaczęły boleć od siedzenia, gdy z dnia na dzień zmieniłam tryb pracy i musiałam z tyłkiem siedzieć 8 h. Wówczas sama zainteresowałam się pilatesem (z piłką) i udało się. Jednak jestem leniuszkiem. Gdy przerwałam przez wakacje, wrócić było trudniej. Klimat jogi, otoczka 'ideologiczna' - tu czuję pociąg odkąd się zetknęłam, ale nigdy na tyle blisko, by zrozumieć właściwie.
Z podobnych względów - ćwiczyć powoli we własnym rytmie, ale ćwiczyć - podpasował mi pilates. Tylko to jest chyba prostsze od całej jogi (nie tylko ćwiczeń). Masz rację, trzeba zdrowo żyć cały czas, niczego nie lekceważyć. Życzmy sobie, by długo jeszcze było nam dane trzymać się w pionie, ale też spokojnie móc wykonać skłon i przysiad. ;-)
Pozdrawiam serdecznei