Wyjechałam dziś w końcu za miasto. Przez ostatnie miesiące bardzo mało miałam okazji do takich wypadów, dla samego stanu technicznego samochodu należało go po prostu przegnać nieco dalej i zdecydowanie 'ostrzej' - jak mówią znawcy tematu. Padło na pobliskie Centrum Ogrodnicze, do którego jadąc, część trasy można było pokonać autostradą. Jeden jej odcineczek za całe 3,10 PLN. O losie ! Niby wszystko ok, jednak rozwaliły mnie oznaczenia tras. Jak dotąd jeżdżąc, obywałam się bez modnych gadżetów. Wystarczyło spojrzeć na mapę, czasami podpytać tubylca i już. Dziś był ten pierwszy raz, kiedy przez głowę przeszło zapytanie, czy bez modnej nawigacji do samochodu da się spokojnie jeździć.
Pomna nazw miejsc, miejscowości, które powinny pojawić się na trasie ze zdziwieniem już na zjeździe z autostrady stwierdziłam, bo po prostu nie wiem dokąd dalej, w którą stronę. Nazwy kierunków coś mi mówiły: jedna wskazywała jednoznacznie, że się zdecydowanie cofam, druga wydawała się też mało prawdopodobna, ale skoro pierwsza jest zła, to druga musi być przecież dobra. I to niestety było błędne wnioskowanie. Dużo później okazało się, że powinnam wybrać tą z pozoru złą trasę, bo należało się właśnie cofnąć, by wskoczyć ostatecznie na właściwą, (wcześniej jedynie słuszną) drogę dojazdową. No, ale ba ! Nadłożyłam 30-35 km i nie byłoby to takie straszne (fakt, że jeszcze nigdy tak się nie pomyliłam), ale prawie na 'własnym terenie', to głupio, nie ? Co najgorsze w tym całym zamieszaniu, moja papierowa mapa i owszem, wyprowadziła mnie w końcu do celu, jednak oznaczenia dróg lokalnych, ukierunkowanie na miejscowości, a literki na mapie, to dwie różne sprawy. Dopiero później mnie oświeciło, że mogłam wykorzystać mapę w komórce, ale na trasie zdałam się na nawigację ojca i metody klasyczne. :-) Połączenie poddenerwowanego ojca z moim telefonem dotykowym nie wróżył nic dobrego. A przecież kiedyś były tylko mapy papierowe i dało się, prawda ?
Żeby jeszcze było śmieszniej, wracając chciałam pojechać inną trasą, świadomie nadłożyć drogi, by wskoczyć na dłuższy odcinek autostrady, ale dowiedziałam się od kierowców na parkingu przy Centrum Ogrodniczym, że i owszem, są 3 zjazdy / wjazdy na autostradę w okolicy, ale są zamknięte, bo nie mają obsługi na bramkach !!! A w mediach trąbili przez weekend o zakorkowaniu trasy w kierunku morza (tam właśnie miałam się tam pchać), tylko nie wspominali, co naprawdę jest tego powodem.
Przy okazji, jak to jest z naliczaniem za połączenia GPSa w telefonie ? Skoro mam wykupiony pakiet netu, to chyba nie powinno, prawda ? Później w domu, zaczęłam szperać w telefonie, bo tam przecież pełno różności obecnie i oprócz map znalazłam polecaną w necie darmową nawigację, ale coś mi piszą, że po 7 dniach płatna co miesiąc paręnaście złotych. Nie rozumiem. Czyli aplikacja darmo, a używanie płatne ? Ehhh... nie można nigdzie jasno, po polsku napisać. :-(
Zanim wróciłam do domu starą trasą tradycyjną, połaziłam po owym Centrum Ogrodniczym.
Przed sklepem jest bardzo fajna architektura ogrodowa. Fajna o tyle, że dość naturalna. Poza tym dostępna dla ludzi. Można pochodzić, zajrzeć pod krzaczek, a nie podziwiać z daleka. Trochę jednak było mi głupio biegać z aparatem po krzakach, bo na ogół tylko ludzie grzecznie kierowali się do drzwi wejściowych. Poniżej kilka ujęć. Pogoda, jak widać. Bez słońca i wcale nie tak ciepło, jak krzyczeli w prognozach.
W sklepie nic mnie nie powaliło. No może ceny, bo nawet nawozy litrowe do kwiatów kwitnących droższe o kilka złotych niż u mnie. Cóż, życie. ;-) Ogólnie trafiłam na taki martwy okres, kiedy to już nie ma wiosenno-letnich towarów, a jeszcze nie ma jesiennych. Najbardziej ucieszyłam się... z knotów bawełnianych do lamp naftowych.Te były na szczęście za śmieszną cenę ale za to było tylko jedno opakowanie. :-) No szał, prawda ? ;-) Naprawdę, nic mnie nie skręciło, nic nie podekscytowało na tyle, bym tęsknie do tego wzdychała. Nietypowe. Nasionek na wieszaczkach z pozoru pełno, ale nie było tego, co ewentualnie bym chciała. Aaaaaa...., popatrzyłam, właściwie podpatrywałam trochę kształtowane iglaki, by coś z tego przenieść do siebie. No i tyle. ;-)
I, by dotrzymać słowa, żeby ten post był już bardziej twórczy niż poprzedni, mały zwiastun tego, co się ostatnio działo i dzieje w temacie. Mianowicie - koraliki.
Ha, koraliki :-))))
OdpowiedzUsuńPrzez Ostaszewo pociągiem do Kornatowa, a potem najczęściej z buta do Lisewa - ech, dzieciństwo mi stanęło przed oczami ;-)
Wooow...
UsuńTo Ty tutejsza, że tak powiem ? ;-)
Tak, koraliki, trochę przez, albo dzięki Tobie. :P
Takim strumykiem w ogrodzie to bym nie pogardziła :) Od zawsze chciałam mieć ogród z wodą. Muszę się obejśc byle jakim oczkiem, gdzie nie ma ani fontanki ani ryb. Ryby zjadły koty sąsiadów a fontankę wyciągnął Skuter bo mu przeszkadzała w kapieli :D
OdpowiedzUsuńWidzę Asiu nową pasję :) To te koraliki robi się szydełkiem ? Do głowy by mi nie przyszło
A ja właśnie szukam pomysłu na małą wodną aranżację, bo moja musi być poprawiona. Tutaj spodobał mi się pomysł wypływania wody. Bardzo. :-)
UsuńU mnie ryb teraz też nie ma, bo niestety zimą miałam z nimi kłopot. Robiliśmy przeręble i takie tam, nawet sąsiad intensywnie pomagał, rąbał równo, razem z oczkiem :-))) - do dziś mam łatane miejsce. U mnie psy nie wchodziły do oczka, a a pompa, by była fontanna musiała stać na podwyższeniu z dna, więc tym bardziej, jak psy były młode uważało się, by któreś nie wlazło. Na dodatek na dnie stoją donice. Bardzo łatwo o jakieś dramatyczne ortopedyczne sytuacje.
Koraliki zawsze lubiłam. Od dziecka. Takie trochę indiańskie klimaty mnie ciągnęły. Fajnie, że teraz na topie, chociaż ja co lato owijam się metrowcami ;-) Tak, te wężyki się robi albo na szydełku, albo obszywając igłą na grubszej lince. Takie widywałam sposoby.
u mnie fonatanna też stała na podwyższeniu. Ale Skuter skakał i ją zębami wyciągał na brzeg. Kąpiel w oczku to już norma u niego. Zawsze przed południem i czasami po południu wskakuje do oczka. Tylko jedno wielkie plum słychać :D
UsuńMy mieliśmy pomysł i furę kamieni (kamienie jeszcze są) na duże oczko z jakąś kaskadą. Chcieliśmy zrobić za budynkami, w tym moim dzikim zakątku. Niestety, ale tam sama glina i do tego po dwóch ruchach łopatą zaczyna się dołek napełniać wodą podziemną. No i doopa z przedstawienia, kaskady nie będzie i oczka też nie