Oczywiście zasadniczym problemem były nie tyle składniki, co formy. Jak to bywa - gdy się chce kupić wysyłkowo wszystko w jednym miejscu, to oczywiście się nie uda. Tak też było i przy ostatnich zakupach składników kosmetyków. Ostatecznie udało się kupić formy o średnicy 6 cm i jest to chyba za dużo. Zaczęłam rozglądać się za mniejszymi. Oczywiście, znowu w trakcie kompletowania koszyka (a równocześnie kupowałam w dwóch miejscach), zniknął mi jeden z głównych składników kuli - mianowicie soda. Nagle przestała być dostępna. Na szczęście można ją kupić w sklepie spożywczym, wiec nie było paniki nie, tylko zdziwienie. Przed świętami, w trakcie zakupów w netowej księgarni, też nagle przestały być dostępne jednocześnie wszystkie ksiązki z tematu, który mnie interesował. I pewnie trudno będzie uwierzyć, że gdy poszłam do sklepu, nagle okazało się, że sody zwyczajnie nie ma !
Powinnam się przyzwyczaić, bo to prawie norma, że jak chcę kupić coś, co normalnie zalega na regałach, w chwili, gdy ja potrzebuję, nagle dziwnie znika. :)
Nigdy nie widziałam w naturze, jak taka prawidłowa kula się zachowuje w wodzie. Ma musować, szumieć i oddawać swe składniki wodzie i tym samym działać dobrze na skórę.Tyle wiem z netu.
Podstawowe składniki i proporcje, to wodorowęglan sodu (soda oczyszczona) z kwaskiem cytrynowym w proporcji 2:1, czyli np. 200 g sody i 100 g kwasku. Do tego olej zawsze w formie płynnej i coś, co nada trochę zapachu, czy koloru oraz woda w spryskiwaczu, by ułatwić sobie pracę.
W moich kulach jest rozpuszczona część masła shea, olejek z pestek migdałów i głównie olej ryżowy. Zapach zawdzięcza głównie piernikowej przyprawie korzennej, a kolor tworzy kakao. Dorzuciłam też trochę skrobi kukurydzianej, bo ma to utrzymywać kule w wodzie, czy na wodzie. Taka 6 cm kula waży aż 185 g i już domyślam się, że na nią tej skrobi pewnie dałam za mało, ale małe powinny pływać.
Wszystko należy połączyć tak, by miało konsystencje mokrego piasku i mocno upchać w formach. Oleju dodajemy w porcjach, by nie przegiąć. Wody też bardzo mało, by się nie pieniło i najlepiej używać wodę w spryskiwaczu.
Swoja porcje papki upchałam do dwóch form, reszta poszła w silikonowe formy czekoladkowe. Do dziś nie wiem, kiedy należy kule wyciągać z form. Spotkałam się z dwiema różnymi wersjami, jedna mówi, że po 15 minutach wyjąć, druga, że następnego dnia. Spanikowałam, więc wyjęłam gdzieś po 30 minutach, bo pomimo ściśnięcia form, obie się rozeszły, rozszczelniły. Wyjmowanie nie poszło jakoś specjalnie łatwo. Z pierwszą się męczyłam, od razu odpadł taki cypek od formy, który prawdopodobnie miał ułatwić wyjmowanie. Na drugiej formie pojawiła się rysa, takie pęknięcie, ale forma, póki co, w całości. Kule ogólnie są fajne, ale nie podoba mi się łączenie połówek. Trochę się rozlazło przy schnięciu, ale możliwe, że to moja wina, bo stały długo na parapecie nad kaloryferem.
Małe wyglądają, jak czekoladki. Te powinny się lepiej unosić, bo są małe i lekkie. Tylko z kolei takich na jedną kąpiel powinno być kilka, kilkanaście na raz, by był jakiś fajny efekt. W sumie, nie bardzo wierzę, by były to kule czyniące cuda, ale sympatyczny bajer do wanny pewnie jest. ;-)
Za oknem mam zimę. Mrozi konkretnie, jest bardzo wilgotno, ale nie ma słońca. Zrobiłam dziś kilka zdjęć szarego ubranka, które poczyniłam przez dwa leniwe wieczory, ale są beznadziejne, poruszone, nieostre, czego nie zauważyłam robiąc. Tak więc do dzierganego tematu powrócę w następnym poście.
Na razie trochę mrozu i gorące życzenia, dobrego roku, twórczego roku !