Pages

30 listopada 2015

Się Porobiło - cz. 136 - Czapka i komin - z potrzeby chwili.

Ostatnie wiatry dały mi tak do wiwatu, że nie chcąc brać kolejnych prochów na przewianą głowę jednak się odważyłam i uszyłam komplet z dzianiny. Prawda taka, że chodził mi po głowie już jakiś czas. Owszem, wolałabym w końcu wydziergać wymarzony komplet z wełny, ale zanim uprzędę, to sporo wody w Wiśle upłynie. Z drugiej strony, do sportowych skafandrów, w jakich głownie z psem wychodzę, sportowa czapka też nie zaszkodzi, a właśnie komplecik w takim duchu jest. 
Szybki przegląd resztek dzianiny, okazało się, że damy radę. W ruch poszły pozostałości ciemnoczerwonej dresówki i szarej z 'łapkami'.
Czapka miała być podwójna, byle cieplej i nie wiało w uszy, a skoro dwie dzianiny, to warto tak dobrać, by była dwustronna. Na moje szczęście, wpadł mi link do czapki na EtiBlogu, dzięki czemu czapka zyskała wypustkę. Trochę było z tym zamieszania, ale dałam radę. Niestety, idealnie nie udało mi się zszyć miejsca z wypustką (tzn, nie schodzą się w przeszyciu idealnie), ale na takie zwariowane szycie, wykrój na kolanie, jest nieźle.

Nie mam głowy manekina, w czapkę wepchałam 'coś' i tak wsadziłam na manekina do zdjęcia. I całość wygląda tak, jak poniżej. Oczywiście można ją układać na głowie. Żeby było śmieszniej, najfajniej wygląda a'la Smerf, czyli czubek do przodu. Cóż, to jednak to dość odważna forma, jak na panią z pieskiem, więc może ciemnym wieczorem. :)
A to jedna i druga strona.



Całość wsparta oczywiście ściegami elastycznymi, głównie overlockowym, ale też i zwykłym prostym i ozdobnym.   


Wyglądam w tym cóż... jak osoba w okularach w każdej czapce, no ale Joszko się nie wstydzi idąc ze mną, w uszy nie wieje, więc daję sobie luzzzzzzzzz. ;-)




28 listopada 2015

Sonata się kręci

Pewnie muzyk by się przekręcił czytając tytuł posta, no ale... taka prawda, że mój nowy nabytek właśnie tak się nazywa. Jednym słowem - zmechanizowałam się, w końcu !
Decyzja, że to akurat ten kołowrotek, była oczywista - składa się. Nie mogło więc być inaczej. Wygląd ma prosty klasyczny i ta prostota trochę go ratuje w moich oczach. Mnie się zdecydowanie takie bardzo klasyczne kołowrotki podobają raczej średnio (są/bywają dziwacznie upstrzone w szczebelki, czy inne takie). Wolę prosty, ale nowoczesny wygląd. Cóż, to nie kolejny mebel do domu i nie musi być w określonym stylu. Składa się w torbę-plecak, więc letni wyjazd poza miasto nie będzie rozłąką. O to chodziło. :)


Zdjęcie nieopatrznie z kawałkiem łapy Joszka, więc dla zobrazowania sytuacji, poszerzony kadr z boku. :)

Żeby był bardziej prosty w swej prostocie zdecydowałam się na surowe drewno, które potraktowałam woskiem do mebli drewnianych. Natarłam się trochę, nie przeczę. Dwukrotne wcieranie, polerki, no ale efekt mi się podoba. Odważyłam się użyć ten sam bezbarwny wosk, który wiosną wypróbowałam na drewnianych meblach. 

Przy składaniu trochę zastanawiał mnie sznurek, który trzeba było wraz z haczykami montować, bo mój 'starszeńki' kołowrotek czegoś takiego nie posiadał, a obrazkowa instrukcja może i szczegółowo pokazywała, jakich błędów nie robić, jednak właściwie wcale nie pokazała, gdzie i jak montować. Ostatecznie wyszło, jak trzeba. Naoliwiłam, nasmarowałam pedałki (wosk świeczki nie dał rady, a tak zalecano w instrukcji), wsparłam się WD40. Cóż... może nie profesjonalnie, ale bynajmniej cicho. 
Banalnym jest stwierdzenie, że przędzie się cudownie, bo przecież każdy tak pisze o swym nowym kołowrotku. Jednak szkoła, którą zafundowała mi Aldona na 'starszeńkim' kołowrotku (jeszcze raz dzięki !), to dobre podwaliny do pracy z sonatą. Siadłam i po pierwszych niewielkich problemach, co i jak ustawić, by nitka się wkręcała na szpule poleciało.... hohoh... Na początek 'lis palony' od Kariny z e-Wełenki. Singiel skręcił się w navajo i... tu mam zapytanie.


Czy ją za mocno skręcałam, czy nawet nie przekręciłam nadto, bo mam nitkę (taką na druty 2,5-3), ale niespecjalnie miękką. I owszem, nie gryzie jakoś specjalnie, ale równocześnie dziergając merynosa z nylonem, odczuwam sporą różnicę dotykową. Jest taka trochę w stronę wełen rustykalnych, w moim odczuciu. Na razie mam skręcone 50 g. Powinnam starać się luźniej zwijać, czy to cecha tej wełny i trzeba się pogodzić ?


Do kołowrotka dorastałam długo. Nie tylko finansowo, ale mentalnie. Mam nadzieję, że jednak wątpliwości, czy będzie wykorzystany, odejdą w niepamięć. 
Przy okazji ? Czy są jakieś ergonomiczne zalecenia w sprawie pozycji przy przędzeniu ? Możecie coś doradzić, albo przed czymś przestrzec ?



22 listopada 2015

Navajo na wrzecionie.

Skoro można na kołowrotku, można i na wrzecionie. Problemem jednak może być koordynacja palców i nitek, bo niestety, zostają do dyspozycji palce jednej ręki, druga nieodzownie przecież musi kręcić wrzecionem. Próbowałam już wcześniej na czarnej wełnie, nie było widać dokładnie skrętu, ale tutaj, na naturalnym kolorze wełny widać doskonale. Oczywiście są niedociągnięcia i chyba miejscami przekręciłam nitkę. Może nie będzie to aż tak kłopotliwe w wyrobie, bo wełna przeznaczona na skarpetki.


Nitka powstała z mieszanki merynosa i nylonu, jak wcześniej w postach pisałam, w proporcji 3:1, czyli 75% merynosa i 25%. Jak postrzegam tę mieszankę ? Sama dokładnie nie wiem. O pierwszych wrażeniach, że jest nieco bardziej lśniąca od merynosa już wspominałam. Przędło się fajnie, w miarę równo, chociaż mam miejsca, gdzie skręt jest nieco luźniejszy, a starałam się, by był dość mocny, bo chyba tak merynos wygląda lepiej. Powyżej zdjęcie z lampą, a poniżej w naturalnym świetle.


Na wrzeciono wskoczyło 2 razy po 35 g. Otrzymałam ostatecznie 127 i 122 metry, więc można powiedzieć, że nitkę mam w miarę równą. 

Obie porcje zostały zabarwione. Barwiłam tradycyjnymi naszymi barwnikami ('z barankiem') do wełny tym razem sypiąc bezpośrednio z paczuszki na wilgotną nitkę. Zawinęłam w folię spożywczą (tutaj niestety nie obyło się bez walki z nią samą, bo zaczęła się sama z sobą zwijać i za nic nie można było jej rozprostować) i powędrowała do gara, gdzie gotując się na parze posiedziała ze 2 godziny.


Trochę się przeraziłam, bo pomimo, że to folia 'spożywcza', jakoś chyba nie bardzo odporna na temperaturę, (ta próbowała z niej zrobić twardy kokon) i obawiałam się, że też oklei mi nitkę i całość będzie do wywalenia. Ale spokojnie, nitce to nie zaszkodziło. Wyjęłam ją z foli wyglądającą tak samo, jak przed zawinięciem. Barwnik na wełnie był dokładnie w tym samym miejscu, co początkowo. Dopiero płukanie pod bieżącą wodą spowodowało jego rozprowadzenie. W sumie zapomniałam z wrażenia, że trzeba utrwalić. Po przepłukaniu, wełna trafiła na kąpiel octową do garnka, ale prawdę mówiąc, ocet nie miał co robić. Barwnik doskonale wchłonął się w wełnę i płucząc już nic kolorowego nie spływało. Ciekawe, jak ta pstrokacizna będzie wyglądała w dzianinie. Strach się bać. ;-)


A to, dla kolorystycznego kontrastu, moje psie maleństwo z cielęcym, niewinnym spojrzeniem (chwilę temu podprowadził mi fotografowany motek :) ). Joszko sześć dni temu skończył całe 6 m-cy ! Poważny wiek, prawda ? Maluszek waży prawie 55 kg (wczoraj waga lekarska wskazała 54,52 kg).






15 listopada 2015

Się Porobiło - cz. 135 - Wcale nie mała, ale czarna.

Udało mi się kupić fajną dzianinę. Licho wie, jak będzie w noszeniu i po praniu, ale pomysł wart spróbowania. Dzianina bawełniana z 5% udziałem elastanu, coś w stronę dresówki, ale takiej nie tylko sportowej. Chciałam sukienkę jesienno-zimową. Ponieważ mi czerń nie do końca służy, nie mogę mieć całej sukienki czarnej, stąd powstało coś bez rękawów, by albo ubrać coś na górę, bądź pod spód, oczywiście w kolorze, by nie wyglądać, jak blado-czarna  postać z "Dziadów", bo jakoś w czerni nie kojarzę się jednak z czarno-barwnym halloween-em.
"Burdę" nr 10 (2015r) niedawno kupiłam ze względu właśnie na sukienkę nr 111A i na podstawie tego modelu właśnie powstała moja wcale nie mała, ale czarna. 



Co zmieniłam ? Zdecydowanie dekolt z tyłu. Raz, że nie ta tkanina, dwa ... chciałam sukienkę codzienną. No i długość. Mam przed kolano.


Jak to w "Burdzie", z jednego modelu często powstają różne ubrania, tak i tutaj, zaprezentowano dwie sukienki i poza tkaniną, różniły je (na zdjęciach) zaszewki, jednak w opisie wykonania mowa tylko o tych z drugiej sukienki i ostatecznie na takie się zdecydowałam. Są to pionowe przeszycia, które nie tyle dopasowują ubranie do ludzia, co zbierają tkaninę pod biustem dając. Czy to się sprawdzi ? Licho wie. Dzianina może zacząć żyć swoim życiem. 

Mam wrażenie, że jednak sukienka leży na mnie lepiej niż na manekinie. Mam jednak więcej w biuście i biodrach, więc 'pęknięcia', które tworzą pionowe zaszewki inaczej wyglądają. 
Zdjęcia na dodatek w kiepskim świetle, a czarny kolor sam z siebie nie jest łatwy do fotografowania.Zdjęcie tyłu, najgorsze, każde było poruszone, ale na tym widać coś widać.
I co istotne, jak to w Burdzie, nie ma co szaleć rozmiarowo z wykrojem. Jeśli jesteś 38, bierz 38. Sama wycięłam 40 i sporo ścinałam.

Przywiozłam też zapomniane z działki wrzeciona. Już wiem, jak mogło dojść do takiego przeoczenia przy pakowaniu i powrocie do domu, więc przeprosiłam wrzeciona szczerze. :) Na zdjęciu, 20 gram merynosa z nylonem, w proporcji 75% +25%. Kręci się bardzo fajnie. Na oko już widać, że nylon baaaaaardzo delikatnie, nie wyzywająco, dodaje.. no właśnie... połysk nie jest tutaj dobrym słowem, ale brakuje mi innego. Dodaje wizualnie coś a'la połysk, a dotykowo sprawia, że nie czuje się... hmmm.. tej 'merynosowej waty'. Pewnie nie tylko w skarpetach wypada lepiej niż 'papkowaty' merynos. Ciekawią mnie dalsze wrażenia z nitki skręconej, farbowanej. no i z dziergania.

A na koniec, ku pamięci, słodki wpis o jedzeniu. Kochana i niezawodna Krysia zapytana o prostą, wilgotną babkę podsunęła mi przepis na babkę cytrynową, którą zamieniłam na pomarańczową, wykonałam (nie doczytawszy) prostacko, bo wrzuciłam wszystkie składniki (poza białkami) do michy. I tak wyszła pyszna i wilgotna. A jak pachnie ! Rzuciliśmy się zaraz po polaniu lukrem nie czekając nawet na to, by zastygł. Z ledwością udało się uchwycić na zdjęciu jeden z ostatnich kawałków. 

Od dłuższego czasy też chodziły za mną ciasteczka z płatków owsianych. Nabyłam jakieś eko, dość drobne i właściwie zrobiłam tylko z wiórkami kokosowymi i wanilią korzystając z wypróbowanego przepisu. Pychota !




5 listopada 2015

Jesień - czas na wełnę.

A małą przygodą (moje gapiostwo), udało się w końcu zamówić czesankę do przędzenia. Nie chciałam zbytnio ryzykować zakupami na czuja, prosiłam o radę Karinkę i z jej E-wełenkowego sklepiku zakupiłam  kilka torebeczek czesanki, by czymś zająć ręce w jesienno-zimowe popołudnia. Przy okazji, bardzo dziękuję za wyłapanie mej pomyłki i jej 'naprawienie' w sposób szczególnie miły. ;-)


Kurier szybciutko dostarczył pudełeczko z woreczkami i ekologiczną firmową torbą. Wyjątkowo mi się podoba, bo... ma owieczkę. ;-)


Wiem tylko, że merynos z nylonem skończy w skarpetkach, ale w jakich ? Natomiast kompletnie nie wiem, co zrobię z mieszanki polwartu i jedwabem, corriendale, 'lisa polarnego', chubota, czy jagniąt nowozelandzkich, ale póki co mam je, miziam (zamiast Joszka :) ) i się bardzo cieszę. Wszystkie mięciutkie, z większym, ale nie wielkim, czy mniejszym połyskiem. Super! Polecam sklepik i towar. Wszystko ślicznie opisane, częściowo ręcznie, tak z duszą.

Jeszcze tylko 'coś' i będzie, jak trzeba. ;-)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...