Aż musiałam sprawdzić, jak się 'singiel/singel' pisze. Już (co za już, bo od 2006 roku !) spolszczona, zmiękczona forma 'singiel' też jest ok.
Wracając do tematu... Kolorowa czesanka się kręci. Mam już jedna porcje singielka, dokręca się druga. Chyba skręcę razem, nie będę kombinować z navajo. O ile się nie mylę, navajo kręcone z jednej nici dałoby mi przędze w kolorze bardzo zbliżonym do obecnego, 'skróciłoby' tylko odcinki danego koloru. Łączenie w 2 ply da szansę, by kolory się zmieszały. Robiłam już podobnie rok temu z zielenią i bielą.
Tutaj widać bardziej melanżowo-pasiasty efekt. Wydaje mi się, że w przypadku łączenia właśnie taki trochę 'dzikich' kolorów, całość w dzianinie wypadnie lepiej. Oczywiście mogę być też i rozczarowana efektem splotu. Ale, jak nie spróbuję, to wiedzieć nie będę.
Co do kolorów i barwienia wełny. Tym razem, jak pisałam, farbowałam tylko czystymi barwnikami. Jednak mieszałam ilości na oko, dorabiałam barwnika, co dało mi niejednolitość w kolorach porcji alpaki. Z resztą są takie fragmenty strzyży innego włosa, bardziej sztywnego, sprężystego, które ogólnie jaśniej się farbują.
Wcześniej farbowałam merynosa barwnikami tej samej firmy, jednak miały na obrazku baranka, te obecne mają motylka z tym, że teraz jest opis, że i te z motylkiem są do wełny. Wydaje mi się, że wcześniej na tych z motylkiem nie było wpisu o stosowania do wełny.
Farbowałam też zielony i żółty z tym, że łamałam kolory mieszając z innymi barwnikami, przez co nie wyszły mi takie chłodne. Do żółtego doszedł czerwony, co nasyciło ciepłem ten kolor, a i zieleń mieszałam z żółtym, co bardziej ja stonowało i nasyciło, 'wyzieleniło', rzec by można. To tyle, jeśli chodzi o barwniki, a kolor wychodzący w farbowaniu, trochę w ramach odpowiedzi na wypowiedzi z komentarzy posta poprzedniego.
Pogoda dziwna. W sumie wolę taką niż upały. Jestem jeszcze poza domem, niedługo zjazd do blokowiska. Mam rozdwojenie, w tym roku chyba bardziej je odczuwam. Z jednej strony chciałabym wrócić i mieć już wszystko uporządkowane, z drugiej wiem, że wszystko przede mną. Z jednej tutaj spokojniej, lepiej dla Filona, z drugiej szybciej się robi już ciemno, sąsiedzi jeszcze też są, mam kontakt z ludźmi, ale do września siedzieć raczej nie będę, jak bywało z mamą. Mam jeszcze tydzień tylko urlopu. W sumie nie wiem, czy dobrze, że go teraz mam, z drugiej... zmęczona też już byłam ciągła bieganiną, tzn może nie dosłownie, bo przemieszczam się samochodem, ale wiadomo, jak to było. Praca, po pracy zawsze coś do załatwienia (a to po coś do mamy domu, a to do mnie podlać kwiaty i zobaczyć, czy wsio ok, a to wet, a to sklep, a to cmentarz, czy inne 'coś tam') i pędem na działkę, bo tu przecież Filon siedzi od rana.
Moja koleżanka już dużo wcześniej pytała, czy człowiek ma taki guziczek, co go można na jakiś czas wyłączyć z bycia obecnym. A później włączyć i luz, żyć dalej. Przydałby mi się teraz bardzo, bardzo, bardzo.