Pages

25 października 2014

Się Porobiło - cz.99 - jesienny komplet

Powstał prawie tydzień temu i żałuję, że wcześniej nie zrobiłam zdjęć. Dziś miałam z nimi spory problem ze względu na 'ciemności' słoneczne. Lepsze udało mi się wybrać i tak widać coś na zasadzie otulacza, ale nie do końca, bo nie jest zwężane ku górze. Dlaczego ? Z dwóch powodów. Po pierwsze, chciałam mieć coś, co można narzucić też w pracy na ramiona, np. na bluzkę, a po drugie - moja zimowa kurtka jest z kapturem i chyba lepszym rozwiązaniem będzie coś pod kapturem, a nie na kapturze. 


Zainspirowałam się wzorem z Ravelry na ... spiralny kaptur ? ;-)
Na druty poszła farbowana aksamitką przędza ręcznie kręcona z merynosa.

Brzeg tym razem nie ściągacz, ale podginany brzeg z 'ząbkiem'. Wzór podstawowy na 7 oczek, w rękawiczkach zmniejszyłam na 5 oczek. Rękawiczki dłuższe, czy raczej wyższe.


 Do kompletu jest banalna czapka. Niestety, nie udało mi się jej uwiecznić dobrze na zdjęciu. Jest kompletnie niefotogeniczna. Zdecydowanie lepiej wygląda na głowie. Prosta, jednakowo szeroka na całej długości, ściągnięta w punkt na czubku. Taka forma skarpety na głowie i tyle.


Na zdjęciach widać naturalne odcienie koloru. Bardzo mi się to podoba Oczywiście w różnym świetle kolor jest nieco inny i już sama nie wiem, jaki on jest naprawdę. :-)))

Pogoda od wczoraj znacznie gorsza. Ochłodziło się. 
Trzy dni temu było jeszcze tak:


A wczoraj wieczorem hurtem pakowałam pelargonie, komarzyce i fuksje do domu. Wniosłam też i truskawki. Wiem, pamiętam, chciałam je przewieźć na działkę i zadołować, ale ponieważ temperatura tak nagle gwałtownie spadła, a mnie się ich żal zrobiło, to i stoją w kuchni. Nie wiem, jak będzie dalej, ale wystawić je ponownie na temperaturę niższą o 20 parę stopni, to też raczej nie bardzo. Sama już nie wiem. Może nie muszą mieć zimowego spoczynku ? Ale co mogłam zrobić, skoro wyglądają tak ?






19 października 2014

Mój pierwszy ser

I mam nadzieję, że nie ostatni.
To a'la koryciński. Na ser nakręciłam się dwa lata temu, kiedy po raz pierwszy skosztowałam go na Festiwalu Smaku w Grucznie w ubiegłym roku. W tym roku gotowa byłam już go nabyć, ale powaliła mnie cena. Trochę przypadkowo natrafiłam na przepis na domowy ser w tym stylu na forum kulinarnym, jednak odstraszył mnie opis wykonania - prawie aptekarski. :-( Inną sprawą był dostęp do krowy, bo tylko z takim mlekiem jest co robić. Odpuściłam..., jak widać, tylko na chwilę.


Niedawno ryjąc w necie w zupełnie innym temacie, trafiłam na blog Ziołowy Zakątek, a tam nie tylko prosto opisane wykonanie sera a'la koryciński, ale też sporo innych informacji o domowym serowarstwie i nie tylko.

Pozostała sprawa zakupu podpuszczki (zdecydowałam się na naturalną - nawet nie wiedziałam, że są różne i w sumie nabycie nie stanowi problemu), organizacja sprzętu i mleka. Obyło się bez wizyt na wsi i problemów z przewozem białego płynu. W moim mieście od ponad 3 lat jest mlekomat. Podchodziłam do niego, jak pies do jeża, bo nie zdawałam sobie sprawy, że jest tak fajnie przemyślany. Mleko przebywa w nim w na tyle niskiej temperaturze, że nawet przewóz kilkunastu kilometrów nie spowodował zbytniego ogrzania mleka. Na dodatek możliwość zakupy butelek w mlekomacie (plastikowych, szklanych zwykłych i kolorowych) rozwiązało mi kolejny problem. Koszt mleka z mlekomatu nie jest specjalnie wysoki w porównaniu ze sklepowym, 3 złote z litr. Mleko pochodzi od konkretnego dostawcy. Jedyna niedogodność, to potrzeba monet, bo póki co, w mlekomacie nie można płacić w jakiś wymyślny sposób, tylko właśnie monetami 1 i 2 złotowymi oraz 50, 20 i 10 groszówkami. Ale z tym przecież da się żyć. Na próbę kupiłam litr mleka w ubiegłym tygodniu z przeznaczeniem na lody. Wyszły pyszne. Wczoraj pojechałam po 6 litrów i tym sposobem mam z 5 litrów blisko kilogram (dokładnie mówiąc 995 g ważonego przed włożeniem do solanki) sera. Niestety, nie udało mi się zrobić ricotty z serwatki. Tzn udało, ale ilości iście mikroskopijne, bo ledwie 2 łyżeczki :-))) 
Ale co tam, mam przecież pyszny ser. Te ciemne drobinki, to suszona bazylia - nie miałam wyczucia ile dać, dałam za mało.



Wersja z 5 litrów dla mnie optymalna, bo nie mam ani garnków, ani sita na tyle wielkiego, by pomieścił więcej mleka i sera.
Próbowałam zaraz po wyjęciu z solanki. Pewnie jutro zyska trochę jeszcze na smaku. Ale i tak mi bardzo odpowiada.
Dzięki za przepis i dzięki za mlekomaty ! ;-)

Edytuję: Ser zmienia smak. Staje się bardziej 'konkretny' i wyrazisty. Początkowe wrażenie i postanowienie, żeby w następną solankę wsypać więcej soli z każdym dniem weryfikuję i już o tym pomyśle nawet nie myślę. ;-)







11 października 2014

I co dalej ?

W końcu ukręciłam. Uffff.... Miał być sierpień z BLF, z przeciągnęło się do wczoraj. Ale uczciwie mówiąc, gdzieś w połowie zrobiłam sobie dużą przerwę odkładając wrzeciona daleko.
Miałam 300 gram w 3 naturalnym odcieniach, po 100 g białej (jest raczej mocno śmietankowa), jasno beżowa i ciemniejsza. 


Single kręciłam kolorami i już wówczas, przy zmianie koloru na kolejny odczuwałam w palcach minimalną różnicę w grubości włókien. Zaczęłam od beżowych odcieni. Grubszą wełną wydała mi się być ciemniejsza w odcieniu. Jako ostatnia skręcana była biała. Ta jest najdelikatniejsza, najcieńsza. Ponieważ starałam się utrzymywać tę samą grubość nici, białej wyszło najmniej, a proporcjonalnie więcej beżowych.

biała = 171,5+183+179,8+187,7=722
j.bezowa = 174,4+190,3+169,6+232=766,3
c.beżowa=209,5+181,7+215,8+202,2=809,2

I tak łącznie mam 2 297,5 w 2ply, czyli ukręciłam tym razem 4 595 m ! W sumie dużo to i zarazem niewiele, jak przełożę sobie na odległości np ulic.


Jaka to grubość przędzy najlepiej pokazują zdjęcia. Niestety, na drugim porównanie ze szpilką nie wyszło najlepiej, ale coś tam, pomimo kiepskiej ostrości, da się zobrazować.


Mam w głowie pomysł na dzianinę, ale nie wiem, czy taka cienizna zda w nim egzamin. Póki co ciepło. Jak robiłam zdjęcia przedpołudniem, na stole leżał domowy termometr, (bo niestety ostatnio myjąc okna, odkleiłam od szyby ostatni  z klasycznych, przyklejanych do szyb i wstyd się przyznać, nie posiadam innego), no i powalał wskazaniami słupka rtęci.

  

Cieszy taki widok, oby możliwie długo było ciepło. Nie dalej jak w poniedziałek przed siódmą już spychałam 'coś' z przedniej szyby samochodu. Na szczęście nie skrobałam, ale zepchnąć wycieraczkami się tego nie dało. 
Tymczasem wracam do dziergania 'z aksamitek'. :)








4 października 2014

Farbowanie naturalne 2014 - mahonia

Mahonia, dość popularna roślina, ale średnio lubiana. Sama lata temu miałam na działce (po poprzednich właścicielach), ale zlikwidowałam, bo wówczas mi bardzo przeszkadzała ostrość jej liści. Urodziwa też nie jest i nawet teraz wiedząc, że można ją wykorzystywać barwiersko, nie wiem, czy chciałabym ją uprawiać zważywszy na ilości surowca, jaki trzeba posiadać do barwienia. Sąsiedzi też postanowili zlikwidować niewielki krzew, który mieli u siebie. Zdążyłam jeszcze załapać się na owoce. Niestety, pewnie ze szkodą dla koloru, owoce nie były mocno dojrzałe, a takie, jak widać na zdjęciu. Po prostu zrobiły się niebieskie. Nie od razu farbowałam, owoce dostałam pod koniec sierpnia, zamroziłam. Nie było tego wiele - 160 g, ale i tak się cieszyłam, że mogę wypróbować. 
Barwiłam w garze, w kąpieli wodnej, gotując ponad godzinę wcześniej rozgniecione owoce. A, wełenka była wcześniej zaprawiona ałunem. 

Birgit w swoim blogu pisze o znaczeniu temperatury w farbowaniu. Moje efekty kolorystyczne wcisnęły się gdzieś pomiędzy jej wyniki. 
Na razie pokazuję strzyżę, bo nie wiem, czy spożytkuję ją do przędzenia, czy raczej do filcowania. Sama strzyża jest trochę podgryzająca, stąd moje wahanie.
Kolor wełenki jest, jak to w barwieniu naturalnym, bardzo różny w zależności od warunków atmosferycznych. Pierwsze zdjęcie (górne), podczas wysychania, w dniu niezbyt słonecznym, dwa kolejne poniżej, w dzisiejszym słońcu. 


A tak na marginesie, to dopiero dzisiaj w Wikipedii, gdy podpinałam link dostrzegłam wpis o farbierstwie, ale z notkę nie o owocach, ale o kwiatach. Spotkałyście się z wykorzystaniem kwiatu ?


2 października 2014

Się Porobiło - cz. 98 - Zielone skarpety

Nie mogłam. No musiaaaałam odłożyć aksamitkowy udzierg i wrzucić na 4 druciki zieloną wełenkę z ostatniego posta. Skarpety identyczne z ognistymi. Wełna ta sama (tylko przefarbowana), troszeczkę nierówna, więc znowu ścieg gładki (prawa strona oczka prawe, lewa lewe), 48 oczek, druty hmm...  dwójeczki. 
No i są. W świetle popołudniowym wyglądają tak. Ostatni kadr doświetlony lekko sztucznym światłem.






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...