Pages

26 lipca 2013

Malowanie naturalne

Przyroda ma do dyspozycji miliony kolorów, odcieni. Pędzel malarski zdecydowanie mniej, chociaż stara się nadgonić i zatrzymać godnie naturę na płótnie. Programy komputerowe chętnie przerabiają zdjęcia na efekty malarskie nakładając rożne artystyczne filtry, ale w przypadku tych zdjęć, tych roślin niewiele mogły by 'ulepszyć'. Natura widać czasem też chwyta za pędzel i tak po ludzku miesza farby.


Tak przy okazji pomidorowej, mój muszę pokazać jedyny krzak odmiany Pokusa obsypany pomidorkami, jak winogrono. 









21 lipca 2013

Gorąco

Się porobiło. Gdyby nie wiatr można byłoby paść albo się ugotować, czy rozpuścić.


W sumie z tym rozpuszczaniem, czy raczej wytapianiem tłuszczu w cieple, to wielka bujda jest, bo ileż byłoby chudych ludzi, gdyby tak dało się wytopić tłuszcz :-))) No chyba, że to, co nam wmawiają o otyłości, to też nieprawda i to nie tkanka tłuszczowa, a coś innego. ;-)
Na niebie cały dzień ledwie parę obłoczków, a nie dalej jak wczoraj, sine chmury przewalały się nad głowami. 


Przydał się arbuzowy sorbet, który utknął w zamrażalce. A utknął, bo aż taki rewelacyjny nie był. Tym razem skusiłam się na owoce z syropem wodno-cukrowym. Smak i owszem, dobry i bardzo, bardzo chłodzący, jednak o ile po 3 godzinach leżakowania w zamrażarce była jeszcze masa półpłynna, o tyle dłuższy pobyt w chłodzie spowodował, że można byłoby pojemnikiem z sorbetem zabić. Leżakowanie pudełka poza zamrażarką, przed podaniem wcale nie ułatwiło wykonania kulek. Ba ! Nie było to wcale wykonalne. Estetycznie wiec może nie porażka, co i spory problem, jak to podać. Bardzo przydały się nowe pucharki. 

 
Żeby dopełnić tematu słodkości dzisiejsze, no właśnie co... sernik na zimno ? Ciasto z galaretką ? Ot, taki miszmasz, bo połączenie spodu biszkoptowego (oczywiście z kombiwara) z wariacją galaretkową pośrodku i na górze. I właśnie ta góra owocowa stałą się przyczyną tego, że to banalne ciasto znalazło swe miejsce tutaj. Kto zgadnie, co to za owoce ? Jak widać, bardzo soczyste, bo krojąc mazało białą masę galaretkową.


 Za ciastem nowa, czasowa dekoracja tarasowego stolika. Pokaże, a co, bo nietypowa, jak na tę porę roku. :-)

Nie, nie spodziewam się śniegu, bombek na choince też nie wieszam, nie przegrzałam się do takiego stopnia. Po prostu podcinaliśmy gałęzie jodły koreańskiej i ... szkoda było pociąć od razu do palenia. Niech postoją jeszcze trochę.

A tu... kocia konkurencja do miski ! Podejrzewałam, że te ilości jedzenia, które wykładam, to na bank nie porcja dla jednego kota. No dobrze na 2-3 koty, ale jeża to ja się naprawdę nie spodziewałam. :-)))


Otworzyłam drzwi wieczorem wczoraj i mnie zatkało. Jeża wcale, spokojnie jadł. Przymknęłam drzwi (miseczki stoją prawie na wprost w odległości ok 1,5 m), poszłam po aparat i... zrobiłam zdjęcie bez lampy (nie chcąc straszyć jeża) Wyszło kompletnie do niczego, bo czas naświetlania koszmarnie długi, cóż... 'poszło' kolejne z lampą. Jeż wcale się nie przeraził błysku i jadł dalej. Podglądałam go trochę, raz się przestraszył, gdy się ruszyłam głośniej. W pierwszej chwili skulił się, po czym pobiegł w ciemność, ale jak chwile postałam nieruchomo, zaraz wrócił i jadł. Jeju, jak on chrupał :-))) Kusiło mnie bardzo zrobić kolejne, lepsze ujęcia, ale jeszcze mam resztki rozumu i one się uaktywniły. Niech się naje w spokoju.
Teraz siedzę, i piszę i się zastanawiam, czy taki jeż gustuje też w kocich suchych chrupkach. Hmmm...

Dobranoc ;-)

19 lipca 2013

Kici, kici, ... ćwir, ćwir ...

 Niespotykane do tego roku zjawisko, to koty na działce. Oczywiście one były, są i będą na terenie działek zawsze, jednak ze względu na psy, koty omijały działkę w sezonie dużym kołem. A jeśli już zaglądały, to przelotem, czy nocą. W tym roku jest inaczej. 
Mówią, żeby nie karmić kotów w sezonie, że się przyzwyczają, że później, po sezonie będzie problem. Cóż, na szczęście kilka działek dalej jest znajoma, która codziennie od lat karmi i zimą koty, więc... nie tylko karmię regularnie (wcześniej też dostawały, ale na uboczu, by nie narażać na kontakt z psami), ale i obserwuję, zagaduję, zaczepiam i wołam kici, kici... Są różne, biały w łatki, czarny, szary pręgusek i taki czarno-rudy. Takie przynajmniej widuję, bo na pewno jest ich więcej, chociaż nie ma na szczęście jakiejś zatrważającej ich ilości, jak to bywa nadziałkach.

Zdjęcia poruszone, bo koty dzikie i płochliwe dość, a ten pręgusek (przypuszczalnie kotka, bo jednego dnia, albo miała ruję, albo co innego, bo już tak zawodziła i koty za nią łaziły), wyjątkowo ruchliwa, chociaż łasa na pieszczoty i nawet z obróżką przeciwpchelną.

Czarny jest tu chyba najczęściej. Przynajmniej tak mi się rzuca w oczy. Powoli przyzwyczajamy się do swoich obecności. Podejrzewam, że jednak nie tylko on opróżnia miseczki, no chyba, że koty są w stanie tyle na raz zjeść i nie eksplodować. :-)
Dziś była śmieszna, ale bardzo sympatyczna sytuacja. Kotek pojawił się prawie zaraz po postawieniu misek, ale ponieważ na tarasie dolnym przebywał mój tato, cierpliwie czekał i 'pilnował' wzrokiem jedzenia. Nie wypłoszył się, gdy wystartowałam z aparatem.

Później podglądałam z okna taras i sytuację z aparatem w rękach. Aparat dopominał się  dłuższego czasu naświetlania albo doświetlenia, a to przecież przez szybę, w załomie okna, z ręki (bez statywu) niemożliwe, więc poniżej to, co udało się złapać.

Było picie i jedzenie na zmianę. Już nie takie pośpieszne, jak na początku. Zostawiłam na chwilkę podglądanie kotka, a gdy wróciłam, na wprost mnie, na tarasie stał on sam i wgapiał się w szybę. Jakież było moje zdziwienie ! Patrzył na mnie i się oblizywał wielokrotnie. Po czym chwilę postał i poszedł sobie spokojnie.

Przyszedł podziękować za żarełko ? ;-)

A teraz kolejne dwie zagadki ornitologiczne. Co to za ptaszki ? Tzn pytam, bo kompletnie nie wiem. Liczę na rozpoznanie, a ciekawość mnie zżera okrutnie. 
Pierwsze są ciut mniejsze od wróbelka. Przypominają sikorki, ale ich brzuszki są zdecydowanie mniej jaskrawe. Raczej bywają w grupach po kilka sztuk. Dość głośne, piskliwe i gadatliwe. Nie przypominam sobie, aby taki jazgot czyniły zimą sikorki w karmniku.



A takie, jak niżej były dwa, jednak zanim ruszyłam po aparat i wróciłam, to jeden odleciał, a i drugi zbierał się od odlotu startując z dachu sąsiada. Jeśli mnie pamięć nie myli, widywałam wcześniej już takie tutaj.

 Ubolewam bardzo, że większość zdjęć, jakie mogę tutaj robić ptakom jest z tarasu, a to jest akurat pod światło. Przekłamanie kolorystyczne murowane, gdy nie użyje się doświetlenia. Nie mam też na tyle dobrego sprzętu i wprawy, aby z ręki, bez poruszenia, przy zbliżeniach robić ostre zdjęcia. Najczęściej jeszcze dodatkowo drżą ręce i oddech przyspieszony po pośpiesznych ruchach po aparat. :-)

Tak, pamiętam, obiecałam, że będzie o pomidorach, a tymczasem i koty i ptaki.
Następnym razem. ;-)

11 lipca 2013

Sorbet i przędza.

Zrobiłam pierwszy raz w życiu coś, co w moim odczuciu sorbetem jednak jest. Poczytałam w  necie - piszą, że w sorbetach jest woda - sama nie dałam ani kropelki. Dlaczego ? ;-) Bo pomna smaku zapamiętanego z dzieciństwa, tej wody właśnie się obawiałam.
Pomysł łaził mi od kilku dni po głowie. Sorbet - w sumie nic szczególnego. Dla mnie jednak tak, ponieważ do wczoraj wiedziałam, że sorbetów nie znoszę. W pamięć smaku wryło mi się coś, co z nazwy miało być sorbetem, a co mi zdecydowanie nie odpowiadało. I pewnie pozostałoby tak, gdyby nie ananas, który dopominał się już o spożycie, a nie bardzo była okazja do grillowania (na takowe był nabyty). Za bardzo nie pasował mi na lody (wszak lody uwielbiam) i może to błąd, ostatecznie nie żałuję. Cieszę się nie tylko z udanej próby wykonania, ale i z efektu smakowego. Wcześniej, sorbet to były zamrożone drobiny wody (bardziej, czy mniej gładkie), taki  zwykły lód wodny o smaku owocu, lekko słodki. Właściwie taka zamrożona woda, nijaka w smaku, bo ani owocowa, ani słodka. A teraz.... :-)
Obrałam ananasa, pokroiłam, wrzuciłam do takiego większego blendera (pojemnika z częścią tnącą i pokrywką), do tego cukru na oko, tzn do blendera ;-) wraz z sokiem z połowy cytryny. Blenderowało się dość długo. Później do maszyny do lodów i dalej, do zamrażarki.


Nie wiem, czy sorbet byłby lepszy, gdybym użyła miodu zamiast cukru, bo to spotyka się w opisach netowych przepisów, czy może lepiej, gdyby był z syropem zrobionym z wody i cukrem. Nie wiem, ale podejrzewam, że brak wyczucia z wodą, mógłby raz, że zamrozić całość na kamień, dwa - że mogłabym osiągnąć to, co pamiętam z dzieciństwa, zamrożoną owocową wodę, nieco lepszą niż ze sklepu, ale jednak. Nie wiem też, czy brak tej wody nie wpłynął pozytywnie na 'aksamitność' samej masy sorbetowej, bo bardzo przypominała masę na lody z mleka i śmietanki. Z  przeciętnej wielkości ananasa otrzymałam 4 typowe kulki z łyżki do lodów. Jedno wiem - dobre było. :-)


Ananas był bardzo dojrzały. Pióropusz nie nadawał się do posadzenia, jednak obierając owoc, udało mi się znaleźć kilka ziaren. Oczywiście już w głowie kiełkował pomysł - wysiać ! Ciekawe, czy coś z nich wyrośnie. ;-)


I druga część tematu, - robótkowa - to ciąg dalszy przekształcania alpaczej strzyży w przędzę. Po skręceniu w 2 ply mam 180 m. Na jednym nawoju zostało mi dość dużo pojedynczej nici. Kurcze, nie nauczę się odmierzać porcji do singli, żeby chociaż porównywalnie było. Robię to na wyczucie, a to okazuje się bardzo zawodne. Póki co, nie mam tutaj tak czułej wagi i dalej lecę single na oko. Próbowałam się poprawić,  ale łazienkowa waga, a taką tylko tu posiadam, nie odczuła zmiany ważonej porcji i czy stawiałam michę z porcją wyczesanej alpaki, czy pustą efekt ważenia był taki sam. :-)

A to otrzymany moteczek. Dwa pierwsze zdjęcia w popołudniowym słońcu, trzeci już bez słońca, ale to bardziej realne odcienie. Docelowo ma to być sweterek. Tylko kiedy... ;-)


Chciałam jeszcze coś o pomidorach, bo mam problem, ale już dość późno, więc raczej będzie to tematem następnego posta. 



6 lipca 2013

Co w trawie piszczy.

Dzisiaj będzie dosłownie. 
Z poziomu trawy. Chociaż niekoniecznie, ale jednak głównie. :-)
Wkleję po prostu zdjęcia - po co pisać, skoro nikt nie czyta, czasami zaglądnie (patrząc na statystyki odwiedzin). 
Pani żaba. Skąd przypuszczenie, że pani ? Bo cierpliwie czekała aż skończę sesję i słuchała, bo do niej mówiłam. A przecież chłop by tak się nie zachował, prawda ? Żaba odmiany mi nieznanej, ale lądowej. Trzeba by poszukać, poszperać


A to już pewnie pan. Pan zaskroniec. W pierwszej chwili myślałam, że mam zwidy jakieś, bo coś mi śmignęło po liściach lilii w oczku. Pobiegłam po aparat i czekałam, czekałam i czekałam. Pływało toto gdzieś pod powierzchnią, wysuwało ponad wodę łeb, ale tak szybko chowało, że nie zdążyłam nawet wyostrzyć kadru. Tym bardziej, że warunki oświetlenia też trudne, a i natłok roślin przed obiektywem tumanił autofokus. To, co się udało złapać w kadr, poniżej.
No i doczytałam, że na Litwie uważano, że gdy zaskroniec pojawi się w okolicach domu, wróży mu powodzenie. I to mi się bardzo podoba, tego się trzymam !


Była fauna, to i trochę flory.

I, na koniec, coś w temacie wełnianym, ale też, z poziomu trawnika. Na wrzeciono poszło wyczesywane runo alpacze, o którym było poprzednio. Idzie mi w sumie szybko, ale z powodu małej ilości czasu poświęcanej na przędzenie, nici niewiele przybywa. Wiem, że zbiorowo dziewczyny prządki kręcą Tour de Fleece, ale jakoś mi tak... To drugi już nawój na wrzecionie. Ostatecznie skręcę oba w 2 ply.










Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...