Pages

30 lipca 2014

W żabiej perspektywie


W żabiej perspektywie świat pewnie wygląda inaczej, kto wie, czy nie ciekawiej, bo żabiej.
Zawsze lepsze wydaje się to, czego akurat nie mamy, co jest niedostępne, czy zakazane. Lubię żaby, tzn nie gastronomicznie, ale jako zwierzątka i chętnie je obserwuję. Są dość spokojne, zwłaszcza, jak siedzą w wodzie, a może właśnie dlatego, że w niej siedzą ? Bywa, że taka żabka da się pogłaskać po głowie. Jak na nie patrzę, to zastanawiam się, ile z nich urodziło się w tym oczku, dla ilu z nich to po prostu środowisko życia, normalny dom. Mieszkając w blokowisku, naprawdę się nie myśli o tym, nie zauważa, jakie zwierzaki żyją blisko, na wyciągnięcie ręki. Im więcej widzę w koło, tym, pomimo upływu lat, corocznie baczniej obserwuję to, co w koło żyje. Zdjęcia dodatkowo motywują, bo w spokoju można dostrzec to, co ulotne, czego oko nie zanotuje. Internet daje odpowiedzi, ale też skłania do dalszych poszukiwań.
Jak wszystko w naturze, kolory żab są nieuchwytne, nieuchwytne w sensie dokładnego określenia barwy, jej intensywności, bo sporo zależy od światła słonecznego.
Poniżej ta sama żaba, w dwóch odsłonach słońca. Różnica nie wynika tylko z balansu bieli, bo jednak zielne, to zielone na zdjęciu. Zwróćcie uwagę, jakie ma długie palce tylnych nóg. :)


Od żaby do owcy daleko, no może ta zmieniająca się barwa w świetle, podlega tym samym naturalnym prawidłom, co kolor owczego runa, który też ma różne swe odmiany w rózżym świetle. Tu przypomina mi się dowcip, jak student na egzamin z biologii nauczył się tylko o dżdżownicy, to to był ulubiony temat egzaminatora. Zdziwiony, że profesor wyjątkowo zapytał o słonia, inteligentnie wybrnął mówiąc, że... słoń ma trąbę, trąba podobna jest do dżdżownicy, a dżdżownica, to... i poleciał z tym, co miał do powiedzenia o dżdżownicy. :-) Tak więc i ja trochę o ostatnich owczych dylematach, w nadziei, że może ktoś coś podpowie.
Skuszona perspektywą barwnych eksperymentów z roślinny barwieniem (a idzie mi dość opornie) oprzytomniałam, że tak właściwie, to przydała by mi się wełna do tych prób. Jeśli w końcu coś się uda, to szkoda mi czekać do następnego roku. Możliwości obecnie mam takie, że mogę sobie obrobić runo od początku, tzn wyprać, wysuszyć, podczesać (może nie tak idealnie, jak większość z Was, bo nie mam 'drumka'). Głównie chodzi o to oczyszczenie i pranie, tu inaczej, naturalniej ;-) bez blokowiskowych ograniczeń, że trzeba uważać, bo kapie do sąsiada. Nakręciły mnie zdjęcia na blogach, pięknego, suszonego runa i... błądzę myślami. Pomna faktu, jak wygląda polskie runo od losowej owcy - na szczęście zasyfionego totalnie nigdy nie miałam, ale też przędąc obecnie 'boskie' w dotyku taśmy czesanek z WoW zastanawiam się, czy w ogóle jest się nad czym myśleć. Nie wiem w jaką stronę zmierza polskie owczarstwo. W sobotę, w jakimś porannym programie, była wstawka o wypasie owiec na wałach w centralnej części kraju (chodziło bardziej o 'eksperyment naukowy', czy to zda egzamin) i rozwaliła mnie 'inteligentna' pani redaktor, która dwukrotnie musiała podkreślić, że istotne jest, że wzrosło spożycie baraniny o 400 gram na osobę rocznie (tak, nie pomyliłam się !), bo to rokuje rozwojowi tej gałęzi, a nie wełna z owcy, bo to już przeżytek, przeszłość, że przecież teraz nikt już nie jest zainteresowany przerabianiem, bo przecież nikt nie robi żadnych swetrów, etc... Poza zwykłym ludzkim wkurzeniem na niekompetentną babę, bo w moim subiektywnym odczuciu, mówiła dość lekceważąco o wyrobie własnym z wełny, wraca pytanie o ... te nasze barany i owce. Udało mi się znaleźć kilka ogłoszeń o sprzedaży runa, ale mowa jest wielkich ilościach (np 200 kg), bez szczegółów jakie owce, czyli można podejrzewać, że jakość runa nie idzie w kierunku tym, na czym prządce zależy, a producent chce się hurtem pozbyć problemu. Jasne, zawsze można dopytać, co za owce, czy wyśle  małą paczuszkę, etc.. W necie trudno znaleźć owcze hodowle, przynajmniej ja nie potrafię, co innego trafić w alpaki. A przecież są gdzieś ludzie, którzy mają śliczne owieczki i za niewielką kasę oddali by kłaki ze strzyży. Gdzie i jak ich szukać ? Patrzyłam na eBay-u. Wielu nie wysyła za granicę (niemieckie, angielskie), ale trafić można. Wysyłka jest odczuwalnym kosztem, ale i z WoW też się płaci.
Mam co prawda jeszcze trochę do przędzenia, ale to właśnie owe 'śliczne taśmy' i lada chwila nie będę miała kłaków, żadnych. ;-( Obecnie na większe (jak na moje potrzeby) zakupy na WoW mogę pozwolić sobie później. Myślę już dziś, bo przecież nie mogę zostać tylko z wełną w motkach. :-) Jest sens zgłębiać temat samej strzyży, czy wyluzować i czekać, na jakąś okazję, realnie uwzględniając, że na moim terenie, to szybciej kosmita spadnie, niż znajdę owcę.

I, żeby zakończyć tak, jak rozpoczęłam, płazem - ropucha szara - tak ją rozszyfrowałam w googlach. Nie żaba, a ropucha. Nie potrafi skakać, a chodzi, łapka za łapką, nóżka za nóżką. Wcale nie pokracznie. Udało mi się 'złapać' mniejszą (albo młodsza, albo samiec), ale też widuję prawie dwukrotnie większą. Duża ma stałą marszrutę, nie wiem skąd idzie, ale zmierza pod kamienie kaskady, przy oczku. Włazi na pewną wysokość, po czym skacze, czy zsuwa się w przestrzeń pomiędzy kamieniami a funkią.

Mniejsza też szła podobną trasą, ale też miała przystanek na małe spa w oczku. Nic, tylko zazdrościć wyluzowania. :-) Zwróćcie uwagę, jak trzyma się liścia prawą przednią łapką.






26 lipca 2014

Farbowanie naturalne 2014 - świdośliwa


 
O świdośliwie pisałam już kilka razy na blogu. Można oczywiście poszperać wrzucając w wyszukiwarkę 'świdośliwa'. :-)
Rok temu farbując w jej liściach ( u dołu posta) już sobie założyłam próbę moczenia w owocach. Ale nic nie może iść gładko i bezproblemowo. :-) Wiosna zawitała szybko, krzew zakwitł mniej więcej miesiąc szybciej i tym samym, dojrzewanie owoców było też wcześniej. Skorzystały na tym ptaki, bo obżarły prawie cały, mnie udało się uzbierać raptem 67 gram ! :-)

Owoce po rozgnieceniu wyglądały obiecująco, ale już dolanie wody dość mocno rozcieńczyło sok. Oddzieliłam owocową papkę w kawałek firanki (skleroza jest też matką wynalazków !) i wrzuciłam czesankę uprzednio zabejcowaną sodą. 


Gdyby wełna zechciała wessać tak, jak ręcznik papierowy, świat byłby piękny ! Ale wiadomo, nie chciała. Pyrkało w garze, co wycisnęłam próbnie wełnę, oddawała sok. Co mi zostało... próbować, a to z sokiem cytryny, a to z ałunem. Brałam na łyżkę wywar i sypałam, roztwór albo ciemniał (po ałunie), albo różowiał (po cytrynie), jednak w garze, po chwili wszystko wracało do pierwotnego wyglądu. Nie wiem już jaki odczyn był w garze, czy bardziej w stronę zasady, czy w kwas. Podejrzewam, że emocjonalnie bardzo obojętny. :-) Ostatecznie, po zdjęciu z ognia, wrzuciłam do gara ok łyżeczki siarczanu miedzi. Dzięki Bogu, gar miałam już na tarasie. Buchnęło ! Wszystko się spieniło, prawie wylazło z gara. A nie było gorące. Zzieleniało ! Garnek wyglądał, jak buzujące bagno gdzieś w ciemnych otchłaniach lasu. Mieszałam w ciemno w garze. Piana powoli się uspokajała. Obawiałam się wlać ocet. Sypnęłam sodę. Jak ostygło, zaczęłam płukać. Chyba dobrą godzinę, milion razy przelewałam wodę przez runo. Ciągle farbowało, co było dla mnie na tyle niezrozumiałe, bo wełna odciśnięta po pierwszym płukaniu, do ostatniego nie zmieniła koloru ! Ponieważ na tarasie było już prawie ciemno, zostawiłam wełnę odciśniętą w misce. Niestety, następnego dnia buchnęło słońce, wysuszyło (jak byłam w pracy) całą wełnę. Uczucia miałam mieszane. Fajnie, bo kolorek nie najgorszy, niefajnie, bo mam prawie sfilcowane dredy, a nie porcje wełny.


I zaczęło się... Nierówna walka grzebieniem z dredami. Sporo czasu mi to zajęło i pochłonęło dużo odpadu.
Przędzenie też nie było marzeniem, bo nie do końca dobrze wyczesane kłaki przy skręcie ukazywały drobiny sfilcowanej wełny.


Ostatecznie mam  178 m w 25 gramach.
Zdjęcia poniżej są w pierwszej kolejności przy trochę zachmurzonym niebie, kolejne już w popołudniowym słońcu.


Czy to jest zielonoszary, czy szarozielony, nie wiem. W samej czesance wyglądał bardziej w stronę bardzo, bardzo rozwodnionej zieleni z odcieniem turkusu. Ale tak to już jest z naturalnym barwieniem. Trudno określić odcień, bo on się w świetle zmienia.

Skoro już mowa o farbowaniu, to niniejszym przyznaję się do kolejnej porażki z trzykrotką. 2 tygodnie w soku i ... guzik. Chociaż można dostrzec drobiny różu, to jednak bardzo, bardzo mikre.


Kusi mnie jeszcze trzecia możliwość. Muszę spróbować. Mimo wszystko. 

I na koniec jeszcze kolejne rybki. Dokupiłam siódemkę, głównie pomarańczowe, bądź z domieszką białego. Jak szaleć, to szaleć - mam teraz szczęśliwą trzynastkę złotych rybek. :-)









24 lipca 2014

Fauna ogrodowa

Czasami trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Toteż kupiłam sobie kilka 'złotych rybek', by w końcu marzenia się spełniały.  :-)
Tak naprawdę, to karaś ozdobny, potocznie właśnie zwany 'złotą rybką'. Mam 3 pomarańczowe i 3 przeźroczyste w czarne i czerwone plamki. Te drugie mają oficjalną nazwę - shubunkin.

Już kiedyś, na początku założenia oczka, miałam w nim ryby. Dokładnie też 6 karasi ozdobnych, ale też i całą masę rzecznego plebsu. Niestety, pomocny sąsiad (który sam zobowiązał się, bo bywał codziennie na działkach, do robienia przerębla zimą), porąbał mi nie tylko nieckę oczka, ale też i te ozdobne ryby. Przeżywał tylko plebs.
Teraz znowu zachciało mi się rybek. 
Będzie trzeba jeszcze pomyśleć o siatce przeciwko kotom, ale mam nadzieję, że to już później, że na razie nie będzie potrzebna. Na zimę myślę kupić tabletki napowietrzające. Piszą w necie, że się sprawdzają.
Rybki przywiozłam w grubym worku - jechały na przednim siedzeniu. Stopniowo przyzwyczajały się do nowych okoliczności.


Są bardzo, baaardzo ruchliwe, albo się gonią, albo pływają zrywami, trudno im w oczku zrobić zdjęcie. Może, jak się oswoją i nauczą podpływać do pokarmu, będzie łatwiej.


Oczko, to nie tylko woda dla ryb. To też wodopój dla ptaków. Po przebudowie, górna niecka kaskady stała się poidełkiem, jednak większe ptaki mają trochę problem z lądowaniem, bo wszystko jest pod wielkim świerkiem syberyjskim i najpierw lądują na pergoli, a dopiero później sfruwają niżej. Oczywiście są bardzo płochliwe. Zdjęcie zdobione z daleka, powiększone - gołąbek zlał się z tłem, ale coś tam można zobaczyć.


 Z oczka piją też koty. Postawienie miseczki z wodą, nie zmienia tego zwyczaju. Trudno, chociaż teraz nie bardzo podoba mi się bliski kontakt kota z oczkiem i rybkami.


Kot w tym roku jest bardziej towarzyski, chociaż dotknąć się nie daje. Ubolewam nad tym, szczególnie teraz, kiedy ma kleszcza, a ja nie mam możliwości odczepienia bydlęcia. :-( Mało tego, nie mam też jak zakropić mu środka przeciwko, na kark, bo wyciągnięcie ręki powoduję odsunięcie się i wycofanie kota.
Kot bywa, że przychodzi towarzysko, nie tylko do michy. To zdjęcie z dzisiaj.


A napewno, zupełnie bezinteresownie przylatują motylki. Chociaż... zaraz... w końcu one coś z tych kwiatków zabierają, więc... jednak interesowne to zwierzaki, ale co tam, bywają przecież takie ładne. :-)
Dziś złapał się w kadr siedząc na kwiatostanie lebiodki.























22 lipca 2014

Warzywnie

Rośnie. Gorąco i podlewać trzeba non stop. Bez wody wszystko pada. Na szczęście u nas nie ma z tym problemu. Doceniam fakt i... podlewam.

Warzywnik się zmienia. Mniej więcej miesiąc temu było tam tak, a dzisiaj popołudniu jest tak.


Patrząc po ogórkach, służy im podwiązanie. Z radością, ale też trochę z niepokojem patrzę na długości pędów. Mam nadzieję, że chwycą się szczebelków płota, bo jak nie, to będzie problem, do czego podwiązać sznureczki.


A to pomidory. Pierwsze to czereśniowe, kolejne to z mej hodowli , a te wybarwiające się, to niestety kupione z ogrodniczego. Miały być dwa różne gatunki, ale patrząc po kształcie owoców, chyba jednak są takie same. :-(


Ze słońca korzystają też lampki solarne. Jakoś na balkonie w domu, to im się nie chciało świecić, a tutaj proszę. :-) Zdjęcia niestety z ręki, więc ostrość pozostawia trochę do życzenia.











18 lipca 2014

Farbowanie naturalne 2014 - Trzykrotka druga próba cz.1

Jak obiecałam, podjęłam kolejną próbę z trzykrotką ogrodową.  Ślad od jej soku, jaki został na ręczniku papierowym jest taki piękny. :) Tym razem barwienie solarne, więc czas pokaże, jaki będzie ostateczny wynik. 
Zaczęłam, jak wspomniałam, w zeszłą sobotę od zerwania wszystkich kwiatków w kolorze niebiesko-fioletowym. Odcienie kwiatów różnią się, ale nie na tyle, by aparat przy słabym świetle (dzień był ponury i deszczowy) dobrze sobie radził z odcieniami niebieskości i fioletów (znany 'problem' w aparatach). Na szczęście w dniu słonecznym już 'widzi' dobrze, jak oko ludzkie. Na kolejnych zdjęciach widać  różnicę w barwie kwiatów. 

Zaczęło się od zbiórki surowca w deszczowy, zimny dzień.


Ponieważ kompletnie się nie spodziewałam, widząc krople deszczu na szybach od rana, że kwiaty rozkwitną, nie miałam nawet przygotowanej wełny. W końcu nie było potrzebnego, do barwienia solarnego, słońca.
Następnego dnia rano, słońce jednak wstało i zmieniło zawartość słoika w coś takiego, co pokazują dwa kolejne zdjęcia. Na dnie słoika pojawił się jednak piękny 'soczek' w kolorze denaturatowym, ale ciemnym.


Ponieważ trzykrotka pootwierała kolejne kwiatki, zebrałam je, co do jednego i wrzuciłam do słoja.


Znowu był prawie pełen słoik dobra w kolorze pięknym. :-) Do tego poszło 5 g wełenki identycznie, jak poprzednio moczonej w ałunie (ok 20 %). Do słoja wlałam całą zawartość garnka, więc i wełnę i roztwór ałunu, a że Vladka pisała o łyżeczce ałunu (przynajmniej tak zrozumiałam), to do środka sypnęłam jeszcze trochę tego białego proszku.

Gdyby chociaż wełna zechciała przyjąć cokolwiek lepiej niż poprzednio, byłabym zadowolona, niechby jakiś odcień różu, niebieskości, czy czegoś takiego pozostał na  wełnie, a nie najzwyklejszego brudu, jak to było poprzednio.

Po 5 dniach słoik wygląda tak. W środku jakoś specjalnie zapachu nie ma, w pierwszej dobie wionęło delikatnie naturalnie, w stronę kiśnięcia, ale już jest neutralnie i ... ciepło.
Kolor wełny jakoś specjalnie się nie zmienia. Ile to ma stać ? Jest nadzieja, że czas zmienia, intensyfikuje wybarwienie ?






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...