Pages

31 sierpnia 2014

Sobotnie pranie

Miało być pochmurno - nie było.
Miało być trochę wełny - nie było. :-)
'Trochę', okazuje się być naprawdę pojęciem bliżej nieokreślonej wielkości. Miałam otrzymać trochę wełny z polskich owieczek niewiadomego pochodzenia. Trochę, bo to wełenka, lekko podgryzającą, (jasna bardziej, ciemna mniej). Na jasnej zależało mi szczególnie,bo do farbowania, więc pewnie skarpety, chociaż - kto to wie. W piątek odebrałam 2 (słownie: dwie) paczki z wełną od Joli. I jeśli to jest trochę... to kilogram jest niczym! :-)))
Pierwszą paczkę przywiozłam od razu na działkę, oczyściłam, wyprałam cześć jasnej wełenki, ładnie schła, ale że to popołudnie sierpniowe, doschła już przez noc w pomieszczeniu. Wczoraj prawie cały dzień, przebierałam, prałam, suszyłam i układałam. Naprzemiennie, bo w stosunkowo małych porcjach, by się wełna nie plątała. Jasna została obrobiona w całości, ciemna w połowie wyprana. Już też doschła w pomieszczeniu. 
Ku mej radości, strzyża bardzo profesjonalna, długie, stosunkowo czyste kawałki. Aż chciało się przebierać. Odpad praktycznie niewielki.
Jasny włos naprawdę długi, ciemny krótszy. 
Zdjęcia z części dnia pracy. 


Na zdjęciu tylko część pierwszej partii. Ponieważ zaczęło wiać mocniej, a wełna już prawie cała wysuszona, więc dość lotna, musiałam się przenieść z sortowaniem do wewnątrz. Później jeszcze prałam część ciemnej. Dosychała też już wewnątrz. Do obróbki reszta ciemnej z tej porcji i cała druga paczka. 

Miałam mieć urlop, posiedzieć i powygrzewać się w słoneczku, popracować na rabatach. Byłby też czas do obróbki tego dobra. Niestety nie mam urlopu, realia pracy w firmie, gdzie nie wszyscy szanują pracę innych (jedni mogą iść na 3 tygodnie urlopu i luz, drudzy muszą mieć wolne, bo dzieci idą do szkoły, a są też tacy, bez których firma się wali - jaaaasne.

A na razie, życzę Wam miłej, słonecznej niedzieli.









26 sierpnia 2014

Świecie nad Wisłą

Wracając z Gruczna postanowiłam w końcu odwiedzić zamek w Świeciu. Wieżę, właściwie basztę zamku wielokrotnie widywałam w przelocie, a raczej w przejeździe autobusowym. W latach studenckich znane mi bardzo były nocne śpiewania na baszcie właśnie w Świeciu, ale to jeszcze nie były tak zorganizowane, jak teraz, koncerty. Ba... z tego, co mi wiadomo, od niedawna całość została zrekonstruowana.
Miejsce nieco z dala od centrum miasta. W samym centrum brak śladów średniowiecza i charakterystycznych dla regionu budowli. Niska zabudowa rynku, chociaż jest na bazie kwadratu i z każdego rogu rozchodzą się po 2 uliczki pod kątem prostym, to efekt zabudowy kolejnych epok. Obecnie na etapie reanimacji tego, co zniszczyły lata powojenne, widać już zmiany, nowych, lepszych czasów. 
Wracając do zamku.
Poczytałam, że można wejść na wieżę i że z niej jest fajny widok na okolicę, na Dolinę Wisły. Ucieszyłam się bardzo i tak kombinowałam z wyjazdem z Gruczna, by dojechać w godzinach otwarcia. 
Dojechać się udało, ale bliższe zwiedzanie baszty/wieży, jak i dziedzińca okazało się być niemożliwe, bo... trafiłam na koncert 'metalowy', którego gwiazdą miał być zespół Acid Drinkers.
No fajnie... ja i heavy metal. Ja - blondynka w czerwonych spodniach i malinowym sweterku i długowłose chłopy w czerniach plus panowie ochroniarze. :-)))
Podreptałam więc w koło, w kierunku Wdy, małej rzeczki wpadającej do Wisły, która płynie z drugiej strony zamku. Pstryknęłam kilka zdjęć i podjechałam do wspomnianego ryneczku. 

Do wejścia prowadziła kamienna droga, jednak wjazd kołowy blokowała wielka kamienna głowa, trochę ubabrana, mam nadzieję, że chwilowo i nie ma to związku z barwami koncertu. Jak się później okazało, nie ostatnia to kamienna głowa. Ale, po kolei...


Mam nadzieję, że jak kolejny raz pojadę, to już żadnej sceny nie będzie. :-)
Chyba, że w szranki stawać będzie rycerstwo lokalne, to co innego !

A teraz już rynek miejski, z ciekawą, nowoczesną fontanną złożoną w zasadzie z dwóch fontann - takich korytek i chyba (tego pewna nie jestem), płynie w nich wspomniana Wda. Taki wniosek wyciągnęłam z napisu, grawerze na jednej z fontann.


I ponowie kamienne głowy. Spacerując, zaskoczyły mnie pojawiając się na niektórych budynkach. Sama budynki nijak nie były charakterystyczne chyba, że właśnie przez te głowy. Poniżej dwie z betonowego mury wkoło jednej z kamienic. ie fotografowałam wszystkich, bo i tak wzbudziłam zainteresowanie nielicznych snujących się po mieście ludzi. W ogóle miasto wyjątkowo puste. Zakładam optymistycznie, że część pojechała na festiwal, a cześć poszła na koncert. :-) Ale taka niestety jest często sobota niekoniecznie tylko w małym mieście...

 Przejeżdżając, wstąpcie chociaż na krótki spacer. :-)

Edytuję, bo doszukałam się informacji o kamiennych głowach tu i tu. A dla zainteresowanych zamkiem odsyłam na stronę Zamki Polskie.







25 sierpnia 2014

Festiwal Smaku - Gruczno 2014 - cz.2

Jak obiecałam w poprzedniej części opowieści z Festiwalu - tym razem tylko o rękodziele. 
Nie mam zdjęć ze wszystkich stoisk, bo przyznam szczerze, o ile raczej bez oporów robię zdjęcia stoiskom z jedzeniem, o tyle już z rękodziełem mam zahamowania. Zwłaszcza z malarstwem, dziewiarstwem, biżuterią,... właściwie z tym, czym sama się zajmuję. Z drugiej strony, zapytać, czy można zrobić zdjęcie - hmm... też dziwnie - nikt nie pyta, wszędzie kręcą się ludzie z aparatami, komórkami i tabletami. A wystawianie się, branie udział w takim wydarzeniu jest przecież związane z publikacją własnych dzieł. 
Tak więc pomimo dylematów, jestem w stanie co nie co Wam pokazać.
W tym roku ominęłam stoisko pani z wyrobami z 'wełny', bo niestety kolorystyka dalej zwala mnie z nóg, podobnie, jak jakość wykonania i w ogóle. 
I w tym roku podobnie, jak w ubiegłym, byłam pod wrażeniem barwienia bluzki pani malującej obrazki - ten sam rodzaj plam po wycieraniu pędzla ! :-)












23 sierpnia 2014

Festiwal Smaku - Gruczno 2014 - cz.1


Podobnie, jak rok temu, wybrałam się do Gruczna. Jest to miejscowość położona w Dolinie Wisły, gdzie od lat na pagórkowatym wzgórzu odbywa się dwudniowy Festiwal zdrowej lokalnej żywności i promocja regionu.
W tym roku pojechałam w dzień pierwszy i tak nie do końca jestem przekonana, czy to był dobry pomysł zważywszy na późniejsze tłumy ludzi. Mam wrażenie, że rok temu, gdy byłam drugiego dnia festiwalu, jakoś było mniej tłoczno. Ale i tak nie ma co narzekać, bo wzgórze, na którym odbywa się festiwal jest bardzo przestronne i pomimo tłumów, można złapać oddech. 

Miejsce jest klimatyczne, jak widać z mapki obok, ma na stałe ustalone obszary tematyczne i nawet wystawcy zajmują często te same stoliki od lat.  To ułatwia znajdywanie osób, u których nabyło się coś poprzednio. 
Na początek kilka zdjęć miejsc, przedmiotów charakteryzujących miejsce tak, aby dało się uchwycić klimat. To Pomorze, więc charakterystyczna jest zabudowa, tzw. mur pruski.


Niestety, ceny wyrobów wzrosły w stosunku do roku ubiegłego. Zainteresowanie wzbudzało wszystko, zwłaszcza degustacje, ale dało się zaobserwować, że nabywców mniej. A szkoda. :( Nie myślę o tym, by sprzedawcy dokładali do interesu, ale dając ceny zaporowe, uniemożliwiają zakup. O cenach jedzenia trudno mi się obiektywnie wypowiadać (ceny serów kozich i owczych 100-140 zł za kg, mnie zwalają z nóg), o tyle śmiało powiem, że niedbale wykonana filcowa broszka za 25 zł to przegięcie. 
Ale o rękodziele będzie następny post, skupmy się więc na jedzeniu. 
Owoce i warzywa prawie, jak w dożynki. W tle, z prawej strony stoisko z kwiatami cebulowymi - skusiłam się na krokusy, bo wiosną mi ich brakowało. :-)


A teraz już coś dla ciała. Wędliny kusiły zapachem, dodatkowo z wędzarni unosiły się dymy, co drażniło nosy. :-) Miody różne, różniste  - smakowałam koniczynowy (dla mnie za słodki), nawłociowy (bardzo delikatny) o jeszcze z rośliny, której nazwy nie pamiętam, nigdy nie słyszałam, a mówiono, że rośnie na polach. Upsss....
Były też stoiska z jedzeniem z Litwy, Grecji, Turcji, Austrii, Węgier.


Nalewek, win, piwa, soków zatrzęsienie. Chyba najbardziej charakterystyczna - benedyktynka.


 Przyjemnością był nie tylko poczęstunek, ale też przyglądanie się przygotowywaniu posiłków.


Deser z jabłek w glazurze z karmelu (cukier, miód) z dodatkiem miodu pitnego i... mięty podany z andrutami. Mniaaam. Tu etapy tworzenia z miłym komentarzem. :-)


I w życiu bym nie powiedziała, że ujmie mnie smakiem, gotowany ziemniak z... olejem rzepakowym i czosnkiem. Nawet olej dziewiczy (bez czosnku) wyglądał lepiej od oliwy, bez porównania z olejem sklepowym. Oczywiście dodatek soli wzmagał doznania smakowe. Niektórzy dopełniali cebulką.


I na koniec tego wpisu, sympatyczna jak zawsze Agnieszka Perepeczko, podpisująca swą nową książkę. Przyznam się, że nie wiedziałam o kolejnej.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...