Miało być trochę wełny - nie było. :-)
'Trochę', okazuje się być naprawdę pojęciem bliżej nieokreślonej wielkości. Miałam otrzymać trochę wełny z polskich owieczek niewiadomego pochodzenia. Trochę, bo to wełenka, lekko podgryzającą, (jasna bardziej, ciemna mniej). Na jasnej zależało mi szczególnie,bo do farbowania, więc pewnie skarpety, chociaż - kto to wie. W piątek odebrałam 2 (słownie: dwie) paczki z wełną od Joli. I jeśli to jest trochę... to kilogram jest niczym! :-)))
Pierwszą paczkę przywiozłam od razu na działkę, oczyściłam, wyprałam cześć jasnej wełenki, ładnie schła, ale że to popołudnie sierpniowe, doschła już przez noc w pomieszczeniu. Wczoraj prawie cały dzień, przebierałam, prałam, suszyłam i układałam. Naprzemiennie, bo w stosunkowo małych porcjach, by się wełna nie plątała. Jasna została obrobiona w całości, ciemna w połowie wyprana. Już też doschła w pomieszczeniu.
Ku mej radości, strzyża bardzo profesjonalna, długie, stosunkowo czyste kawałki. Aż chciało się przebierać. Odpad praktycznie niewielki.
Jasny włos naprawdę długi, ciemny krótszy.
Zdjęcia z części dnia pracy.
Na zdjęciu tylko część pierwszej partii. Ponieważ zaczęło wiać mocniej, a wełna już prawie cała wysuszona, więc dość lotna, musiałam się przenieść z sortowaniem do wewnątrz. Później jeszcze prałam część ciemnej. Dosychała też już wewnątrz. Do obróbki reszta ciemnej z tej porcji i cała druga paczka.
Miałam mieć urlop, posiedzieć i powygrzewać się w słoneczku, popracować na rabatach. Byłby też czas do obróbki tego dobra. Niestety nie mam urlopu, realia pracy w firmie, gdzie nie wszyscy szanują pracę innych (jedni mogą iść na 3 tygodnie urlopu i luz, drudzy muszą mieć wolne, bo dzieci idą do szkoły, a są też tacy, bez których firma się wali - jaaaasne.
A na razie, życzę Wam miłej, słonecznej niedzieli.