Podobnie, jak rok temu, wybrałam się do Gruczna. Jest to miejscowość położona w Dolinie Wisły, gdzie od lat na pagórkowatym wzgórzu odbywa się dwudniowy Festiwal zdrowej lokalnej żywności i promocja regionu.
W tym roku pojechałam w dzień pierwszy i tak nie do końca jestem przekonana, czy to był dobry pomysł zważywszy na późniejsze tłumy ludzi. Mam wrażenie, że rok temu, gdy byłam drugiego dnia festiwalu, jakoś było mniej tłoczno. Ale i tak nie ma co narzekać, bo wzgórze, na którym odbywa się festiwal jest bardzo przestronne i pomimo tłumów, można złapać oddech.
Miejsce jest klimatyczne, jak widać z mapki obok, ma na stałe ustalone obszary tematyczne i nawet wystawcy zajmują często te same stoliki od lat. To ułatwia znajdywanie osób, u których nabyło się coś poprzednio.
Na początek kilka zdjęć miejsc, przedmiotów charakteryzujących miejsce tak, aby dało się uchwycić klimat. To Pomorze, więc charakterystyczna jest zabudowa, tzw. mur pruski.
Niestety, ceny wyrobów wzrosły w stosunku do roku ubiegłego. Zainteresowanie wzbudzało wszystko, zwłaszcza degustacje, ale dało się zaobserwować, że nabywców mniej. A szkoda. :( Nie myślę o tym, by sprzedawcy dokładali do interesu, ale dając ceny zaporowe, uniemożliwiają zakup. O cenach jedzenia trudno mi się obiektywnie wypowiadać (ceny serów kozich i owczych 100-140 zł za kg, mnie zwalają z nóg), o tyle śmiało powiem, że niedbale wykonana filcowa broszka za 25 zł to przegięcie.
Ale o rękodziele będzie następny post, skupmy się więc na jedzeniu.
Owoce i warzywa prawie, jak w dożynki. W tle, z prawej strony stoisko z kwiatami cebulowymi - skusiłam się na krokusy, bo wiosną mi ich brakowało. :-)
A teraz już coś dla ciała. Wędliny kusiły zapachem, dodatkowo z wędzarni unosiły się dymy, co drażniło nosy. :-) Miody różne, różniste - smakowałam koniczynowy (dla mnie za słodki), nawłociowy (bardzo delikatny) o jeszcze z rośliny, której nazwy nie pamiętam, nigdy nie słyszałam, a mówiono, że rośnie na polach. Upsss....
Były też stoiska z jedzeniem z Litwy, Grecji, Turcji, Austrii, Węgier.
Nalewek, win, piwa, soków zatrzęsienie. Chyba najbardziej charakterystyczna - benedyktynka.
Przyjemnością był nie tylko poczęstunek, ale też przyglądanie się przygotowywaniu posiłków.
Deser z jabłek w glazurze z karmelu (cukier, miód) z dodatkiem miodu pitnego i... mięty podany z andrutami. Mniaaam. Tu etapy tworzenia z miłym komentarzem. :-)
I w życiu bym nie powiedziała, że ujmie mnie smakiem, gotowany ziemniak z... olejem rzepakowym i czosnkiem. Nawet olej dziewiczy (bez czosnku) wyglądał lepiej od oliwy, bez porównania z olejem sklepowym. Oczywiście dodatek soli wzmagał doznania smakowe. Niektórzy dopełniali cebulką.
I na koniec tego wpisu, sympatyczna jak zawsze Agnieszka Perepeczko, podpisująca swą nową książkę. Przyznam się, że nie wiedziałam o kolejnej.
Looks like a wonderful day out! It is similar Thanksgiving in Germany. I like this time - harvest - so many colours, tastes and smells.
OdpowiedzUsuńAll the best for you, Birgit
Yes, it was great!
UsuńIn our post-harvest from the fields is also a festival in which thanks to the crops, harvest festival is called.
I cordially greet and also clea many nice days. :)
Asia
Bardzo dobra fotorelacja. Dziękuję. Mam wrażenie, że tam byłam. :) z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Szkoda, że takich imprez jest jeszcze mało i jak piszesz - te ceny. :(
OdpowiedzUsuńO książce nie słyszałam. A może być fajna.
Pozdrawiam
Anka
Dziękuję. :-)
UsuńZawsze robię dużo zdjęć, a później trudno mi się zdecydować, by ograniczyć ich ilość, publikując na blogu, by nie zanudzać. Chociaż sama uwielbiam przeglądać zdjęcia na blogach. :-)
Książki też jestem ciekawa, ale mając dwie inne pani Agnieszki, jakoś nie specjalnie jej pożądam. :-)
Pozdrawiam
Asia
No, daleko...
OdpowiedzUsuńZ Warszawy tak. No niestety. Ale pewnie w koło macie też niejedną taką imprezę, chociaż sama nie mam dużej orientacji i przeważnie dowiaduję się po, że coś w okolicy było godnego uwagi.
UsuńPozdrawiam
OdpowiedzUsuńŚwietny blog,bardzo się cieszę,że go znalazłam!Ciekawie Pani pisze,a i zdjęcia też są super:}Odkrycia dokonałam ,poszukując informacji o Festiwalu właśnie,a raczej tego ,co piszą o nim ludzie ,którzy tam byli.Sama odwiedzam Gruczno w czasie tej imprezy,byłam po raz 5-ty,mieszkam w okolicach Chełmna ,więc mam blisko i tak z przyzwyczajenia jeżdżę,bo jest to bardzo fajna sprawa ten Festiwal Smaku.Jednak tak ,jak Pani pisze,ceny zniechęcają do zakupów,sama raczej symbolicznie coś nabywam.Pamiętam mój pierwszy tam pobyt.Byłam zachwycona [i nadal jestem!} samym miejscem,bo nie byłam tam przedtem,było o wiele mniej ludzi ,ceny jakby inne bo nabyłam cały kosz specjałów i spędziłam tam cały dzień ,bo nie mogłam się przestać zachwycać:}Reklama robi swoje,tłum z roku na rok coraz większy za degustację trzeba często płacić ,zresztą się nie dziwię ,producent danego wyrobu nic by nie zarobił ,a towar ,odwiedzający skonsumowaliby za darmo.Bo produkty ,te spożywcze, są oryginalne,przeapetyczne,ładnie zapakowane,smaczne!
Jeszcze coś mnie zawsze tam zadziwia-świetna pogoda,chociaż w niedzielę trochę się popsuła,ale od lat aura zawsze jest niezawodna w dniach Festiwalu.Gratuluję Pani bloga,a tym bardziej będę zaglądać ,bo też trochę dziergam na drutach ,tak jak i Pani{no,może mniej wprawnie!} bo jest tu coś i do poczytania do pooglądania i do nauczenia...Pozdrawiam serdecznie Danka.
Witaj !
UsuńDziękuję za miłe słowa. :) Jeśli mogę, to zaraz na początku 'znajomości' proponuję ułatwić komunikację i zrezygnować z 'pani'. Cieszę się, że trafiłaś na bloga, ale też z Twojej opinii z wizyt w Grucznie. Kto wie, może na kolejnym festiwalu spotkamy się przy lodach koronowskich ? ;-)
Pozdrawiam równie serdecznie
Asia.
No to jesteśmy umówione :] a lodów w tym roku nie próbowałam ,kolejka straszna była! Dodać jeszcze chciałam, jako włóczkoholiczka, ,że cudne wełenki przędziesz...piękne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Danka