Zawsze, kiedy podziwiam barwione przez dziewczyny wełny, chętnie chcę je widzieć w już gotowym wyrobie. Niestety, bardzo rzadko na blogach jest taka możliwość. Wielka szkoda, bo mnie często się podobają różnorakie zestawienia, które często powalają na kolana siłą koloru, jednak przędza z nich wychodzi... taka sobie. Chętnie bym sobie poszalała z barwieniem różnych czesanek, ale jestem zbyt praktyczna na takie poczynania, bo jak już przygotowuję czesankę, to chcę ją później przerobić w dzianinę. A, że nie mam pod ręką małych modeli ludzkich, toteż przędzy musi być od razu więcej. To z kolei kłóci się z sensownymi próbkami, bo co mi po parunastu metrach wełny. Nie boję się kolorów, jednak nauczona już jakimś doświadczeniem w skręcaniu przędzy, staram się, by nie wyszło coś... nijakiego, co niestety wychodzi, gdy kolorów jest zbyt wiele na małej ilości czesanki. Póki co, nie robiłam jeszcze delikatnych odcieni, ten mógł być pierwszy, na spróbowanie, bo merynos wydawał mi się niezbyt miękki i miał skończyć w długaśnych skarpetach (w końcu jeszcze nic nie jest przesądzone, hehe... ), ale malując zmieniłam zdanie. Wrzosowy wydawał mi się naprawdę nazbyt blady. Biskupi, który poszedł na tapetę, jako drugi, z kolei zbyt wściekle różowy. Granatowym obawiałam się, że zabiję ostatecznie przędzę, gdy zrobię konkretne plamy na taśmie. Cóż było robić ?! ... Pomieszać ! Ale nie jednolicie, tylko mieszać na czesance. Efekt w sumie mi się podoba, chociaż jeszcze nie tak dawno, te kolory nie były w gamie mojej garderoby. Jeszcze nie wiem, jaka przędza mi wyjdzie, czy dorobię się takich skarpet, czy może co innego... W sumie ok, że kolor jest bardziej, niż mniej jednolity.
Niedługo skończę skręcać pokazywanego 3 posty temu merynosa z czarnogłówką. Mam nić dość cienką na wrzecionie. I znowu dylemat, nie tyle, jak pofarbować, (sposób barwienia i kolorystyka), to jeszcze pytanie, czy skręcać w 2 ply. Navajo nie wchodzi w grę, bo niewiele tego, a myślę o otulaczu.
Też macie takie rozmyślania w trakcie pracy, czy siadacie z konkretnie ustalonymi projektami, zawsze i wszędzie ?
Kurcze, 3-4 razy przerywałam pisanie posta, bo Filon miał atak głupawki. :-))) Zaczepiał do wariactwa, przywlókł z sypialni kilka swoich zabawek, poszczekiwał, normalnie go nosiło. No fajnie, widać zwierzak się dobrze czuje, bo bryka, jednak mając mentalność szczeniaka i 9 lat na psim, blisko 100 kg karku, to nie tak hop. :-) Trzeba wyhamować nieco, bo szczęśliwe brykanie może się źle skończyć. Póki co, widać, że zmiana leku z cimalgex-u na trocoxil zła nie jest (to ja się najbardziej obawiałam, że podanie leku długoterminowego może być kłopotem, jak się okaże, ze na Filona tak nie działa długo, a nie będzie można podać dobowego, by nie nałożyć laków na siebie). Aptoflex też pewnie swoje robi. Fajnie, że już są dla zwierząt takie możliwości, że starość im mocno dokuczać nie musi. Nie dalej, jak wczoraj, sąsiadka widząc nas idących ze spaceru, skwitowała, 'Oj... on to już ledwo chodzi'. Kurcze... ja uważam, że akurat idzie fajnie, bo ma krok sprężysty, dobry wykrok, nie potyka się, etc... no dyszy, jak idzie, głośno dyszy ale w końcu pysk wielki ma, płuca też, ważne, że serducho dobrze pracuje. Z resztą, on zawsze tak miał. Tylnych nóg też nie podnosi do góry, jak na defiladzie, a tylko tyle, ile musi, co zawsze widać było po śladach na śniegu, zarówno on, (i Hiobe). Nie szura łapami, nie powółczy, tylko unośi w granicy minimum. Nudzi mnie już tłumaczenie, że przecież on teraz, to taki starszy pan po 70-80tce... Mam nadzieję, że nie zacznę być niemiła względem takich litościwych uwag, ale szczerze... mam na to wielką ochotę. :-)))