Pages

27 sierpnia 2020

Róże po raz drugi

W czerwcu, gdy kupiłam wspomnianą w poprzednim poście tajemniczą róże GNER, po 2 dniach, nie wytrzymałam i podreptałam do pobliskiego ogrodniczego, bo mi te róże nie dawały spokoju. Wybrałam drugą, pastelowa, białokremową Aspirin Rose.  Na szybko, w sklepie, wygooglałąm sobie, że to róża o drobniejszym pokroju i nadaje się do uprawy tarasowej, więc szybko zapadła decyzja, że zostaje na balkonie, w domu. 

Teraz, jak czytam o niej na stronie Floribunda.pl, to zaczynam mieć wątpliwości, co do zasadności tej decyzji.

I tak, powoli... zaczęłam pragnąć kolejnych róż. Wizja altany w różach zaczęła się urealniać, póki co, w głowie. Po remoncie tarasu, gdy już z trawnikami i małymi zmianami na rabatach się uporałam, intensywniej zaczęłam pragnąć, by róże już rosły i koniecznie kwitły. :) I to niestety sporo rozczarowanie, bo w lokalnych sklepach ogrodniczych wybór bardzo mały. W tych większych stały donice, owszem, ale to nie było to, co szukam. Wszyscy zapraszali w październiku, po róże z gołym korzeniem. Okazało się, że i w necie sprzedaż jest albo wstrzymana, albo i owszem, mogę kupić od połowy sierpnia, jednak dostawa dopiero w październiku. Bolesne to bardzo, bo z doświadczenia wiem, że akurat, jak pilnie trzeba sadzić rośliny, to pogoda się chrzani i milion innych spraw, łącznie z faktem, że się szybko w ciągu dnia ściemnia, uniemożliwiają wyjazd. 

Zaczęłam przeglądać na dwóch stronach sklepów w necie, które jeszcze ciągle oferowały zakupy doniczkowe. Ceny 2-3 krotnie wyższe niż stacjonarnie, więc tak trochę.. hmmm... Ale cóż, raz na jakiś czas trzeba sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa. Powybierałam, jak mi się wydawało, takie trochę 'nie wprost', ale trzymałam się zasady, że chcę koniecznie angielskie i raczej w tonach pastelowych.

I tak... pierwsze marzenie, o pnącej biało-różowej, czy może blado różowej - Eden Rose Kolejny wybór padł na jasnoróżową angielkę od Austina - The Mill on the Floss i nieco nostalgiczną Maxim . Biały kolor chodził za mną ciągle, stąd Iceberg - paradoksalnie inna od wcześniej posiadanej, bo z widocznym środkiem pręcików. Taka trochę bardziej 'naturalna', czy pierwotna. Kompletnym odmienna w wyrazie, ale różowa róża historyczna, damasceńska Jacques Cartier Do kompletu brakowało bladożółtej, pnącej Charlotty .   

Róże przybyły w wielkim kartonie, oddzielnie zapakowane i ustabilizowane bambusem. Upał nie wpłynął negatywnie pomimo, że dostawca nie dowiózł ich następnego dnia, jak to wynikało z trasy śledzenia.




 

Jak tak porozstawiałam doniczki na docelowe miejsca, w radością stwierdziłam, że spokojnie mogę dokupić jeszcze 3-4 sztuki. :) I jak nie wierzyć w przeznaczenie, bowiem następnego dnia podjechałam do ogrodniczego po małą krateczkę dla Charlotty i ... tam czekały jeszcze na mnie - klasyczna i elegancka Carolina Victoria, jasno brzoskwiniowy Paul Ricard i pomarańczowa Monica.

 Poniżej, w kolejności The Mill of the Floss, Jaques Cartier i Charlotta w dniu przyjazdu.

Oczywiście szukając wiadomości o różach, nie sposób pominąć znamienitego angielskiego hodowcy Davida Austina. Zapragnęłam od razu odwiedzić jego szkółkę i  ogrody z różami, które wyhodował. Ale póki co, pozostaje mi strona WWW

Przy okazji, nie zapominajmy o naszych polskojęzycznych Hodowcy róż, Roses, Rosarium 




23 sierpnia 2020

Róże po raz pierwszy

 A później będzie drugi i może trzeci ;-)

Kwitną do mrozów i raczej są mało wymagające. Kiedyś rosło u mnie kilkanaście sztuk, kupionych, jak większość roślin na początku 'działalności ogrodowej', 'bo ładne'. Różne były ich losy. Rabatka różana trochę przeszkadzała i jakoś bez żalu się z nią pożegnała, stawiając na inne rośliny. Nikt specjalnie nie tęsknił. Zostały 2-3 sztuki przy tarasie. Biała i czerwona i coś tam jeszcze. O białej pamiętałam, że miała etykietkę z nazwą - Fryderyk Chopin. Była naprawdę piękna. Taka klasyczna, śnieżnobiała, duże kwiaty. Czerwona, taka krwista trochę, bezimienna, pewnie miała jakąś etykietkę, ale licho wie. Biała jednego roku nie obudziła się po zimie, a ja koniecznie chciałam taką odkupić. Kupiłam jedną, oczywiście po nazwie ale, gdy zakwitła, kwiat miała zdecydowanie inny od oczekiwanego, to kupiłam kolejną. A ta kolejna... gdy zakwitła, wyglądała identycznie, jak poprzedniczka, czyli nieśnieżnobiały, a taki złamany żółcią. Oczywiście byłam wkurzona, że kolejna roślina jest źle oznaczona, zaczęłam przeglądać net i... tu wielkie zdziwienie, że każda Fryderyk Chopin, wyglądała, jak moja obecna, czyli bladożólta. Na żadnym zdjęciu nie było białego kwiatu ! Trwałam w uporze ze 2 lata, zanim dopuściłam myśl, że to moja pierwsza była źle oznaczona, a nie te kolejno kupowane. 

Poniżej, na pierwszym planie tegoroczne zdjęcie. Na pierwszym planie właśnie ów Fryderyk Chopin

 

Róże wyrosły bardzo, dlatego mocno ścięłam i takie ścięte ze 3 tygodnie 'stały', obrażone za mój akt okrucieństwa. 

Odkąd czytałam 'Szaleństwa panny Ewy', to domek, w którym zamieszkała Ewa po ucieczce, w mojej wyobraźni, otoczony był różami angielskimi i też mi się zapragnęło wówczas taki domek mieć. Życie życiem, mieszkanie  bloku, jedyna szansa biały domek na działce. :) Blado różową angielską szukałam już jakiś czas, ale tak dość statecznie, bo przy okazji innych zakupów. Oczywiście lokalnie nic angielskiego nie mogłam znaleźć, padło na net, więc kiedyś tam kupiłam różową pnącą, nie angielską, ale różową, co już było jakimś osiągnięciem, bo w koło cze różę. Okazało się, że ona pnąca i owszem, ale wcale nie bladoróżowa, a czerwona, a może w odpowiednim świetle słońca i czerwonoróżowa. 

 

W związku z remontem tarasu, też mocno ścięta w tym roku, W poprzednich latach pociągnęła w górę, i sięgała balustrady tarasu. Kwitnie obficie, ale tylko raz, więc... Szału więc nie ma.

Mam jeszcze Luxor, która ostatnio też bez szału, rożnie, bo rośnie. I jest jeszcze jedna, nieoznaczona, nabyta jeszcze przez moją mamę, która też taka bardziej nie rośnie, niż rośnie. Ponawoziłam porządnie towarzystwo, wcześniej poprzycinałam i czekam na efekty :) 

I, po tym nudnawym wstępie, można się domyśleć, że mnie w tym roku naszło na róże.

Pierwsza kupiona stacjonarnie oznaczona była tajemniczo GNER.

Szukając informacjo o niej, nawet na rodzimej stronie producenta (Floribunda), nic nie mogłam znaleźć. Dopiero długo później, przypadkowo szukając czegoś zupełnie innego, na Forum Ogrodniczym trafiłam na rozwiązanie zagadki. GNER, czyli Great North Eastern Rose. Uffff.... :)

 Myślałam, że kolejne róże kupię bez problemu, powoli, róża za różą ... i tu się zaczęły dopiero schody. 

O różanych zakupach będzie kolejny post, ale zanim do niego dojdzie, jeszcze 2 słowa o naszyjnikach, które powstały w końcu, po blisko 8 latach od wykonania samych koralików. ;-)

Same koraliki wykonałam z masy ceramicznej, pomalowane zostały farbami i lakierem.




 

 


21 sierpnia 2020

Nie zawsze może być eko.

 Bardzo chciałam zminimalizować stosowanie chemii w ogrodzie. Z mszycami udawało się, bo nie były jakoś mocno atakujące. Wiosną bywało, że atakowały młode pędy róż, ale po mechanicznym usunięciu, wszystko kończyło się zazwyczaj dobrze. Niestety, nie udało się z nawozami.

Mam bardzo słabą ziemię. Lata temu było sporo nawiezione, ale gdzieś zniknęła, w otchłani tego, co jest lokalnie, zewsząd wyłazi coś, jak popiół, który szybko traci wodę. Na początku sezonu, trzeba wiele cierpliwości, by sukcesywnie nawadniać, bo początkowo woda w ogóle nie wsiąka. Nie mam grządek warzywnych, większość to trawnik i rośliny ozdobne, więc wcześniej nie bardzo kręcił mnie kompostownik. Odkąd musi być coś takiego na działce (czasami przepisy są niby logiczne, ale czy na pewno ?), mam specjalny plastykowy pojemnik dedykowany do tego celu, trochę tam już jest, ale co dalej z tym zrobić, by można było wykorzystać, jakoś nie bardzo wiem. Wspomagam się przyspieszaczami kompostowania, ale daleko jeszcze, by z tej kupki roślinnego nieszczęścia, było coś dobrego. Ma ktoś pomysł co z tym dalej ? :)

Kilka lat temu kupiłam preparat, który aplikowany po rozpuszczeniu, miał ulepszyć strukturę gleby, ale nijak efektów nie widziałam. Podobnie było z nawozem kurzym. Miał dobre opinie, robiłam wszystko, co trzeba... ale o ile, działał fajnie na pelargonie na domowym balkonie, to z trawnikiem kompletnie mi nie wyszło. A roku na rok gorzej. W tym roku, to wiosną mnie praktycznie powitała żałość, a nie trawniki. Mam trzy różne i tak też różnie każdy wyglądał. Wertykulacja, areacja przeprowadzane w poprzednich sezonach regularnie, a bida z nędzą. Postawiłam na odnowienie, nie na totalne zakładanie od nowa. Wspomagając się ziemią ze sklepów ogrodniczych, nasionami do regeneracji, na słoneczne miejsca (postawiłam na niezagęszczającą) i nawozami mineralnymi, wystartowałam. zatrudniając sztuczne kruki do pomocy. No niestety, poprzednie lata, dosiewanie trawnika zmieniało się w stołówkę. Trochę można ptakom podarować, ale nie wszystko :)

Tak było w lipcu, a teraz... :)

Jeszcze dziś, sypnęłam przeciwko mchom, bo to jedno chętnie rośnie, pomimo słonecznych trawników. Czeka już nawóz jesienny. Kurzy poszedł w odstawkę. Trudno... Nie dało się :( Mam nadzieję, że trawa się na tyle wzmocni, że wiosną wystartuje, a nie uschnie. 


Cieszą kwiaty. Jeszcze nie jest tak fajnie, jakbym chciała, ale powoli, powoli. Marzą mi się wieloletnie, bezproblemowe, bo niestety, nie wierzę w wysiewanie wiosną. Z roku na rok gorzej z kupnymi. Jedynie w miarę pewne, to są te, które same się wsiewają, z roku na rok.


15 sierpnia 2020

Na polskim RODOS

Corocznie w sezonie pakuję się na własne RODOS, czyli dla przypomnienia Rodzinne Ogrody Działkowe Otoczone Siatką. Ten rok dziwny przez pandemię. Pierwszy raz w tym roku na działce byłam chyba na przełomie kwietnia i mają, a późniejsza zmienna pogoda też nie ułatwiała pracy. Poschłą większość trawnika z lewej strony ścieżki głównej, prawa strona też potrzebowała reanimacji, bo o ile trawa w dużo lepszym stanie, ale też bez rewelacji, o tyle jesienne wykopki wiśni i czereśni spowodowały lekką zmianę organizacji rabat i trawnika. Jednym słowem, nadszedł czas zmian i intensywnej pracy.

Ile razy nosiłam się, by napisać post... sama już nie wiem. Od przyjazdu, pomimo, że i maszyna jest ze mną, nawet nie ruszyłam. Widocznie tak musi być, sprawy toczą się własnymi torami, Niewykluczone, że maszyna ma swoje wakacje ;-) Tymczasem chciałam trochę działkowo, ku pamięci swej własnej, bo fajnie zmiany odnotowywać. 

Teraz już jest całkiem przyzwoicie, trawniki prawie opanowane, zielone, oczko wodne też odświeżone (niestety,  musi być osłona z siatki wkoło, bo koty się czają...), kwiaty nowe ponasadzane. Oczywiście są rzeczy jeszcze do zrobienia, ale powoli... jeszcze trochę cierpliwości.


Dodatkowo górny taras wymagał interwencji i to poważnej. Podciekało w dół gdzieś pod płytkami i pomimo, że po 8 latach użytkowania wyglądały bez zarzutów, trzeba było je odkuć i zabrać się za zrobienie ponownie ! tej podłogi. Taras jest powierzchnią odkrytą, bardzo narażoną zimą zwłaszcza na działanie śniegu, słońca, wody i mrozu. Swoją drogą, to ciekawe, że kiedy zimy były naprawdę srogie, po -20 C, jedynie płytki pękały, nic nie ciekło. A teraz... cudowne mrozoodporne płytki, a jakieś do niczego kleje i fugi, co przepuszczają wodę. Nie ogarniam...


Taras zyskał więc powierzchnie z nowoczesnych tworzyw, dedykowanym właśnie odkrytym tarasom. Pod tą całą cudownością ma dodatkowo warstwę zwykłej powierzchni basenowej. Czyli teraz ma podwójne zabezpieczenie przed wodą. Oby wytrwało lata !

 Na koniec powróciły odnowione lampy. 

Zmiany roślinne pojawią się w następnych postach. ;-)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...