Powstał jako recykling z pojemnika na chleb. Nie moja robota, ale mój intensywny doping. :-) Pomalowany konkretnym płynem do mebli ogrodowych i tarasów, więc spokojnie powinien znieść trudny naszej zimy. Może nie jest doskonały, ale naprawdę zbyt późno się obudziłam z tematem na jakieś szalone konstrukcje. Okazało się, że zbudować to jedno, a zamocować to drugie. Mam poręcz-rurę no i d... . Temat uratowały skrzynki na kwiaty. Jednak trochę się obawiam, czy nie ucierpią od pazurów. Z drugiej strony, sępów się nie spodziewam, więc stres raczej nieracjonalny.
Nabyłam, na start worek gotowca dla ptaków dziko żyjących, na zimę oraz zwykły słonecznik niełuskany. Miałam też trochę ususzonych ziaren dyni. Nie wiem kiedy przyleciał pierwszy ptak, bo znudziło mi się po godzinie podglądanie. Byłam trochę rozczarowana, jak dzieciak, że się nie rzuciły na żarcie od razu, ale... gdzieś po 1,5-2 h zauważyłam, że ubyło nasionek za karmnikiem - to kawałek deseczki utrzymującej karmnik w poziomie (wymuszona konstrukcja, by całość nie wpadła do skrzynki). Podglądałam z okna kuchennego robiąc obiad. No i przybył. Jeden ptak, nie wiem jaki, nieco większy od wróbla, szaro-brązowy. Mam go na zdjęciu, ale niewyraźnie wyszło. Zdecydowanie bardziej spokojny niż sikorki, które z czasem urzędowały, jak nakręcone. Jedna z początku, to nawet wyganiała dwie inne. Jak już udało się podejść bliżej, zrobiłam trochę zdjęć, większość nieostra, bo te ptaki strasznie ruchliwe, a szaro za oknem, jak to w listopadzie. Doświetlenia z kolei tez nie do zastosowania, bo raz, że wystraszy ptaki, a dwa, że błysk rozejdzie się po szybie i guzik wyjdzie ze zdjęcia. To kilka poobiednich ujęć.
Ptaki w pierwszej kolejności wyżarły dynię i słonecznik. Coś, co wygląda na żyto, albo jakieś inne zboże z tej mieszanki w większości pozostało. Nie było też amatorów tłuszczyku, który na próbę nieco później dostawiłam na podstawku. Ciekawe, jak będzie w kolejne dni. Czas pokaże.
Skoro już o jedzonku mowa, to i dla siebie poczyniłam małe co nieco. Upiekłam sobie chleb po długiej przerwie, na zakwasie, tzw polski i tartę waniliową, co prawda z cukrem wanilinowym, nie oryginalną laską.
I to by było dziś na tyle. :-)
Ptaki w pierwszej kolejności wyżarły dynię i słonecznik. Coś, co wygląda na żyto, albo jakieś inne zboże z tej mieszanki w większości pozostało. Nie było też amatorów tłuszczyku, który na próbę nieco później dostawiłam na podstawku. Ciekawe, jak będzie w kolejne dni. Czas pokaże.
Skoro już o jedzonku mowa, to i dla siebie poczyniłam małe co nieco. Upiekłam sobie chleb po długiej przerwie, na zakwasie, tzw polski i tartę waniliową, co prawda z cukrem wanilinowym, nie oryginalną laską.
I to by było dziś na tyle. :-)