Pages

18 listopada 2012

Stołówka otwarta

Dziś była inauguracja karmnika.


Powstał jako recykling z pojemnika na chleb. Nie moja robota, ale mój intensywny doping. :-) Pomalowany konkretnym płynem do mebli ogrodowych i tarasów, więc spokojnie powinien znieść trudny naszej zimy. Może nie jest doskonały, ale naprawdę zbyt późno się obudziłam z tematem na jakieś szalone konstrukcje. Okazało się, że zbudować to jedno, a zamocować to drugie. Mam poręcz-rurę no i d... . Temat uratowały skrzynki na kwiaty. Jednak trochę się obawiam, czy nie ucierpią od pazurów. Z drugiej strony, sępów się nie spodziewam, więc stres raczej nieracjonalny.
Nabyłam, na start worek gotowca dla ptaków dziko żyjących, na zimę oraz zwykły słonecznik niełuskany. Miałam też trochę ususzonych ziaren dyni. Nie wiem kiedy przyleciał pierwszy ptak, bo znudziło mi się po godzinie podglądanie. Byłam trochę rozczarowana, jak dzieciak, że się nie rzuciły na żarcie od razu, ale... gdzieś po 1,5-2 h zauważyłam, że ubyło nasionek za karmnikiem - to kawałek deseczki utrzymującej karmnik w poziomie (wymuszona konstrukcja, by całość nie wpadła do skrzynki). Podglądałam z okna kuchennego robiąc obiad. No i przybył. Jeden ptak, nie wiem jaki, nieco większy od wróbla, szaro-brązowy. Mam go na zdjęciu, ale niewyraźnie wyszło. Zdecydowanie bardziej spokojny niż sikorki, które z czasem urzędowały, jak nakręcone. Jedna z początku, to nawet wyganiała dwie inne. Jak już udało się podejść bliżej, zrobiłam trochę zdjęć, większość nieostra, bo te ptaki strasznie ruchliwe, a szaro za oknem, jak to w listopadzie. Doświetlenia z kolei tez nie do zastosowania, bo raz, że wystraszy ptaki, a dwa, że błysk rozejdzie się po szybie i guzik wyjdzie ze zdjęcia. To kilka poobiednich ujęć.


 Ptaki w pierwszej kolejności wyżarły dynię i słonecznik. Coś, co wygląda na żyto, albo jakieś inne zboże z tej mieszanki w większości pozostało. Nie było też amatorów tłuszczyku, który na próbę nieco później dostawiłam na podstawku.  Ciekawe, jak będzie w kolejne dni. Czas pokaże.


Skoro już o jedzonku mowa, to i dla siebie poczyniłam małe co nieco. Upiekłam sobie chleb po długiej przerwie, na zakwasie, tzw polski i tartę waniliową, co prawda z cukrem wanilinowym, nie oryginalną laską.

I to by było dziś na tyle. :-)

14 listopada 2012

Koci kubeczek

Właściwie to mój, ale koci, bo z kotem. Kubeczek projektu Susan Wheeler dotarł dziś do mnie w ramach prezentu-niespodzianki. Bardzo mile mnie zaskoczył, a rozkoszny Pan Kot z kubeczka skradł moje serce. Sami popatrzcie, czy mogło być inaczej. ;-) Zdjęcia listopadowe, wieczorne, wiec jakość wiadoma.

Śliczny, prawda ? ;-)

A..., kubeczek na podróż został m.in zabezpieczony folia bąbelkową i watą taką oderwaną z pasma. Oczywiście dla mnie w pierwszej chwili to była czesanka. :-))))))
Do  kompletu przyjechały też słodkości.


A wszystko z powodu banalnego, fioletowego otulacza z merynosków, który doskonale prezentuje się na pięknym, czarnym Lucjanie.Zdjęcie dzięki uprzejmości Moniki. :-)








7 listopada 2012

Się Porobiło cz. 57 - 'Gliniana' owieczka i reszta



To, o czym będzie dzisiaj powstało już jakiś czas temu. Jak to u mnie, zwyczajnie się porobiło.
Znowu glinka ceramiczna. Najpierw oczywiście lepienie, później suszenie, malowanie, lakierowanie i stworzenie ostateczne w całość. 



Najprościej to się jednak przykleja zapięcie do broszki. Co by nie mówił, klej trzyma dobrze w mojej poprzednią broszce więc stosuję go dalej. Nieco trudniej przyłączało mi się elementy metalowe przy kolczykach, bo dziurka akurat w tych elementach jest bardzo blisko brzegu, łatwo uszkodzić. Metalowe kółeczko ma swoją sprężystość i trzeba uważać. Kolczyki powstały do już istniejącego wisiorka ceramicznego nabytego gdzieś w galerii. Kwiatowa stylizacja jest naprawdę mała, a glinka w takich duperelkach jednak robi się mniej plastyczna. Nawilżenie z kolei utrudniało zwijanie w formę różopodobną. Ostatecznie wyszło, jak wyszło i nowa ich właścicielka jest zadowolona, a to najważniejsze. 
Teraz okolicznościowe zdjęcia. Słońce na nich zdradza, że faktycznie zrobiono jest kilkanaście dni temu.


Nieco inaczej sprawa się miała z owieczką, bowiem przyłączenie naturalnej strzyży (resztki niemożliwe do skręcenia w przędzę z podarunku Alicji) do glinki, wcale nie było takie proste, jak myślałam. Klej się ostatecznie sprawdził, jednak podfilcowanie czesanki sprawiło, że niestety naturalne falowanie włosa zanikło. Szkoda. Pewnie w większej formie dało by się go zachować, więc może jeszcze kiedyś. ;-)


A później... później było kombinowanie, jak zabezpieczyć owieczkę, bo przed nią była daleka podróż. Owieczka zamieszkała więc w pudełeczku po kosmetyku i opatulona dodatkowo w folię bąbelkową ruszyła w świat.  Z tego, co wiem, owieczka wraz z broszką i wisiorkiem, w całości dotarły do celu. :-) Zupełnie, jak dawniej, w opakowaniu zastępczym.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...