Kilka spraw w temacie mego farbowania naturalnego ciśnie się do tego posta. Samego farbowania będzie raczej niewiele.
W pierwszej kolejności wielkie dzięki za dyskusję w poprzednim poście, w komentarzach. Powoli i ja zmieniam swe nastawienie. Podstawowa sprawa - cel. Chcę uzyskać barwienie wełny, możliwie ładne barwy, pełne, intensywne, a nie konkretny kolor. Z ostatnich postów znajomych blogierek, jak nic widać, że natura rządzi się swymi prawami i jest niepowtarzalna. Ha ! barwy wyglądają inaczej w każdym świetle i to też mnie zachwyca. Jak pisałam już gdzieś, wcześniej wydawało mi się, że nie mam nie tylko co farbować, co i czym. W dniu dzisiejszym jest zgoła inaczej. Klęska urodzaju ! Ale po kolei.
Niezastąpiona Renata przyniosła mi kolejny worek z orzechowym dobrem. W łupinach były jeszcze orzechy, ojciec podjął się rozdzielenia owoców od łupin, wiec wielkim zdziwieniem zarówno jego, jak i moim było me pytanie po akcji rozdzielania, 'a gdzie są łupiny'. 'Jak gdzie, w śmietniku' - słyszę odpowiedź. Ok, w śmietniku, trudno... mogę wyjąć. Zanim ruszyłam do kuchni grzebać we wiadrze słyszę, że w śmietniku, ale tym już zewnętrznym, bo obrał i wyniósł wszystko do blokowiskowego kontenera. No pięknie ! W pierwszej chwili nie chciało mi się śmiać, później już tak i to bardzo z samego przerażenia ojca, bo nawet obierając do ciasta w sobotę jabłka, dwa razy się upewniał, czy na pewno wyrzucić skórkę. :-)))
Pomna słów Aldony (Finextry), nie mogłam się doczekać kiedy pojadę na działkę i pozrywam aksamitki. Przymroziło u nas już nie jeden dzień i bałam się, czy coś jeszcze da się uzyskać. Zaraz po pracy, w piątek oberwałam co do jednego aksamitkowego łebka. Wcale nie były takie śnięte mrozem. Nawet bardzo ok. Hurtem już lecąc po działce, w pień łebki wycięłam również nagietkom - w końcu są też pomarańczowe, to winno zobowiązywać. Przywiozłam też lebiodkę i liście świdośliwy.
W sobotę nastąpiło dopełnienie szczęścia. Przybyła moja przyjaciółka Ewa z dwiema reklamówkami dóbr z ojcowego ogródka - prawie 2,5 kg łupin orzechowych - wielkich prawie, jak piłka tenisowa ! Matko Boska, co ja mam z tym teraz zrobić ?! Póki co, gotuję właśnie w garze, ale na razie nie mam co w takiej ilości farbować. Da się to jakoś przechować ? Mało tego, Niezastąpiona Renata też mi przygotowała porcję łupin. Jutro dostanę ! Pomocy, jak nie zmarnować ! Jakieś sugestie ? Suszyć ? Ostatnio mi ślimaczały, nie dało się.
Druga reklamówka Ewy zawierała ponad kilogram aksamitkowych główek kwiatowych. Oberwała ojcu z jednego klomba wszystko, co się dało ! Wyobrażacie sobie ?!? Wszystko się suszy, na roboczo, na podłodze, bo kompletnie nie przygotowana byłam na taki urodzaj.
Nie ma jak niezastąpieni przyjaciele, prawda ?! ;-)
Nagietki, to te w mniejszej ilości, widoczne jeszcze w naturze sprzed kilkunastu dni na pierwszym zdjęciu. Aksamitek mam dwa odcienie. Te od Ewy są ciemniejsze od moich i zdecydowanie bardziej dostało im się od porannych mrozów.
Próby z lebiodką - doczytałam, że dawniej barwiono nią na purpurowo, a nawet i czarno, zaprawioną ałunem - porażka. U mnie ciągle żółtozielono w garze było, ale chociaż w domu pięknie pachniało. Dorzucenie ałunu wcale nie wytrąciło innego koloru. Zaczęłam podejrzewać, że coś jest bardzo nie tak. No i wydało się, że mój ałun, ałunem nie jest. Dopiero na spokojnie doczytałam, że siarczan glinu, który kupiłam, to nie siarczan glinowo-potasowy. Na bank, w opisie aukcji, było słowo ałun. Co prawda miałam wątpliwość nabywając, bo różniły się opisem wodorowości, czy czegoś takiego. Ale co tam, nie miałam kogo dopytać, aukcja się kończyła, kupiłam i mam. No i wczoraj odbyło się ponowne polowanie na ałun. Teraz czekam na przesyłkę, nie chcę farbować, więc tylko spróbowałam, jak się zachowuje alpaka, jasna, taka ecri, w kontakcie ze świdośliwą. Tylko 30 minut gotowała się na małym ogniu, w kontakcie z liśćmi. Później poleżała kolejne 30 zalana octem, wypłukana i wysuszona wygląda dość przyzwoicie, prawda ? To brązowy, jasny, ale nie w odcieniu żółtym, co gdzieś tam idzie w nutkę czerwieni, czy różu.
Dziergam z przerwami ten mój alpaczy sweter, przędza nierówna w kolorze. Im bliżej szyi, tym mniej podobają mi się zmiany odcienia i zastanawiam się, czy nie spruć całości i nie farbować.