Ha ! W końcu spróbowałam.
I w zasadzie bez problemu poszło - navajo na wrzecionie. Zmobilizowała mnie cienka nitka, singiel, który zrobiłam. Tak na marginesie, łatwiej mi się robi cienizny. Tutaj widać, jak sobie schła, tzn jej niewielka część. Wełenka w skręcie jest trochę ostra i jak dla mnie, widzę ją jedynie w skarpetach. Stąd potrójny skręt i navajo. Próbka niewielka. Ale chyba przerobię mimo wszystko większość runa, bo skarpet nigdy za wiele, prawda ? Co dla mnie dziwne, to jak trochę potrzymam moteczek w dłoniach, to jakoś mniej gryzie. :-)
Miziam nim stopy i ... w zasadzie jest ok, to mobilizuje do działania.
Co mnie zastanawia w tym moim navajo ? Że bardzo je przekręciłam. Tak bardzo, że zwinięte w motek skręcało się i sprężynowało, jak zwój gumek. Przewinęłam w kłębek, luzując metr za metrem, po czym znowu zwinęłam w motek i dopiero robiłam zdjęcie. Nie wiem, czy to moje 'przedobrzenie' w temacie, czy po prostu trzeba uważać, bo wrzeciono tak już ma. Nie wiem. A, oczywiście na wrzecionie pętelki nici są zdecydowanie krótsze niż na kołowrotku. Przynajmniej te moje. Na tym czarnym przykładzie nie bardzo widać skręt nitki, ale jestem zadowolona.
Zadowolona też jestem z kremu, który sobie ukręciłam kilka dni temu. Nie tyle zaskoczyła mnie prostota wykonania, co fakt, że mi służy. Oczywiście poszłam na łatwiznę stosując gotową recepturę opartą na emulgatorze (z pestek moreli), który zapewnił mi właściwą konsystencję zaraz po wymieszaniu. Ponieważ o właściwościach olejów wiem tylko tyle, co wyczytam (a każdy opisany tak, że 'och' i 'ah' - pewnie potrzebuję :-) ), zdecydowałam, że na próbę wystartuję z dwoma olejami - jeden poleci do kremu dziennego, drugi na noc.
Olej z pestek brzoskwini powędrował wiec do kremu na dzień, a nocą ma mnie upiększać olej z pestek granatu. Oba ładnie nawilżają, szybko się wchłaniają, skóra jest elastyczna i miła w dotyku.
Słoiczki mają po 30 ml. Gdyby kogoś ciekawił koszt takiej miksturki, to za same tylko składniki trzeba liczyć (kalkulowane na bazie cen, za które kupowałam w necie, bez kosztów przesyłki i opakowania) 7-9 zł. Pracy przy tym może z kilkanaście minut, bez czasu oczekiwania na schłodzenie. Obiektywnie, należałoby jeszcze doliczyć chwilę grzania na gazie i zakup termometru. No, ale termometr wcale nie musi być tylko do tego i nie tylko na raz. :-) Oczywiście nabywając składniki, nie można kupić aż tak małych ilości, by było dokładnie na jeden kosmetyk, więc zabawa się dopiero zaczyna. :-)
No proszę, pierwsze podejście i kremy wyszły Ci super:) Jestem pełna podziwu. Za chwilę rodzinę zaczniesz obdarowywać naturalnymi kosmetykami:)
OdpowiedzUsuńPośrednio dzięki Tobie, bo czytając o Twych dokonaniach, realnie podeszłam do tematu i odważyłam się kupić, co trzeba. :)
UsuńMobilizujesz! :) Fajnie, że wyszło!
OdpowiedzUsuńTak, fajnie. Też się cieszę. Szkoda, że nie można od razu zrobić 1o różnych rzeczy i od razu wiedzieć, czy są ok dla skóry, ciała, włosów, etc. :)
Usuń