Właściwie, to miałam się chwalić
postępami w solarnym farbowaniu. Ale niestety, nic z tego nie wyszło.
Nawet nie próbowałam. Pogoda się pogorszyła, upalne słońce zniknęło. Dziś już trochę zza chmur wygląda, ale jest
zimno, wietrznie. Od 3 dni zdecydowanie gorsza pogoda, ochłodzenie, deszczyk. Same
płatki piwonii swoim zachowaniem też nie zachęcały nawet do dalszego
suszenia, bo zaczęły się robić brązowo brunatne. Piękna różowa barwa znikała i to, co zostawało, po prostu robiło się brzydkie. To potwierdza jedynie pierwotne
przypuszczenia, że piwonia nie oddaje tego, co widzimy, a zupełnie inne
jakieś składniki barwiące wychodzą na plan pierwszy. Jedyną radością był zapach. Ten trwał cały czas. I jak się wchodziło do mieszkania z zewnątrz, to... błogi relaks, tak to działało. ;-) Cóż. Spróbuję czym innym się pobawić w późniejszym terminie.
Twórczo,
to mnie naprawdę teraz nosi. Co jakiś czas mam taki okres, że bardzo
bym coś chciała (jednocześnie mnie ciągnie w różne strony, bo i to, i to i tamto) - wszystko na raz, ale nic
precyzyjnie nie czuję i suma sumarum, nie wiem, co robić, w co wsadzić ręce.
Zabrałam
się więc za posadzenie (jeju, w opisywanym przypadku, to mocna naprawdę
słowo :-))) ) podkiełkowanych nasionek poziomek. To kontynuacja
naturalistycznych moich ciągot. Nie mam regularnego miejsca nawet na
malutkie poletko, ale pomysły u chęci posiadania, to ja mam. Ostatnio
moje ciągoty do tego, co 'bio' i 'naturalne', są odwrotnie
proporcjonalne do możliwości. Na szczęście jeszcze mam rozum ! I on powstrzymuje, działa realnie.
Wracając do poziomek. Zakupiłam odmianę, która po prostu była w sprzedaży.
Dałam
sobie czas, nie wysiewałam do gruntu, poczekałam, aż obrobię siewki
stojące w domu i ... wrzuciłam do pudełeczka, na wilgotny ręcznik
papierowy, pod folię do podkiełkowania. Czekałam i czekałam. Dobre 3
tygodnie, ale doczytałam wcześniej, że tak ma być. Wysiewając nasionka
mikroskopijnej czułam, że ... spokojnie starczy mi ziemi na działce. Ze wszystkich, podkiełkowało raptem tyle.
Z tego wszystkiego udało
się wybrać dokładnie 20 sztuk, które miały listki i korzonek. Szał, prawda ? Całe 20 sztuk ! :) Przenosiłam
najmniejszym z posiadanych szydełek do tacki z wilgotną ziemią,
spryskałam i przykryłam ponownie folią z dziurkami - taką od
mikrofalówki. Zostawiłam na parapecie wschodnim wraz z zapytaniem - 'czy
to w ogóle urośnie ?'
Kontynuując temat zdrowotności, zainspirowana nieco wątkiem u Tysi
o zastosowaniu siemienia lnianego pomimo, że sporo na blogach różnych
informacji, (co dobre, lepsze i najlepsze, do twarzy, ciała i włosów),
postanowiłam wtrącić swoje 3 grosze w nadziei, że może się w
komentarzach rozwinie się jakaś dyskusja, ale też i ku własnej pamięci,
bo co, jak co, ale blog jest w sumie dobrym notatnikiem.
Trochę
trwało nim w końcu odważyłam się zakupić coś, co jest podstawą domowego
kosmetyku. Jak tylko pojawiły się w necie sklepiki ze składnikami do
samodzielnego mieszania kosmetyków już byłam nakręcona. Nie wiem, kim, czy czym byłam w przeszłości (haha!), jednak mam ciągoty do działania od podstaw. Na szczęście
nie działam aż tak impulsywnie, jak mi się rodzą pomysły. Nie mając żadnej wiedzy, co warto mieć, co dla mnie odpowiednie, co jest podstawą działania, w czym, z czego, no i ogólnie... mając tylko chęci, doczekałam w ostateczności do
teraz, by złożyć pierwsze zamówienie - zakup dość zachowawczy i prosty.
Nie wymagający wielkiej wiedzy. Tę muszę jeszcze nabyć na spokojnie.
Nie mam problemów, by na włosy, czy twarz stosować to, co mogę znaleźć w kuchni,
tradycyjnie. I w to wierzę najbardziej. Z czymś, co już trąca chemią,
uważam. Dlatego na początek kupiłam dwa hydrolaty, macerat i masło. (Te
zielone pseudo chrupki, to wypełniacz kartonika :-) ).
Konkretnie, zamówiłam hydrolaty z kwiatu pomarańczy - ze słodkiej i z gorzkiej, macerat z
amli i masło rafinowane shea. Dlaczego akurat taki wybór ? Ponieważ bardzo trudno było złożyć pierwsze zamówienie, zdecydowałam, że na początek będzie to, co mogę zmieszać na oko, bez szkody dla składników, co nie wymaga wielkiej wiedzy, miarek, słoiczków itp. Pomimo zawężenia tematu - szukam czegoś, co równocześnie
może być do twarzy i włosów, wybór nie był łatwy. Skupiłam się na
nawilżaniu i regeneracji. Tego nigdy za wiele.
Do tej
pory, intensywnie i już regularnie od lutego (wcześnie też, ale raczej
jak mi się przypomniało), na włosach stosowałam raz w tygodniu maseczkę z
żółtka, drożdży, miodu, oleju i soku z cytryny bądź pomarańczy. Do ostatniego płukania włosów używam rozcieńczonego z wodą, wywaru z
siemienia lnianego, czasami z dodatkiem soku z aloesu. A do samego już
układania (mam włosy określane jako falujące, podatne na skręt) gęstego
'glutka' z gotowanego siemienia lnianego (masa przepisów w necie)
zmieszanego z najprostszym żelem. Układam, wygniatam tylko palcami, dłońmi, na
koniec suszę z dyfuzorem. Wcześnie albo włosy wiązałam, plątałam w kok,
czy warkocz. A jeśli już miały być rozpuszczone, to albo były prostowane
(!), albo podkręcane, ostatnio na lokówce spiralnej. Oczywiście, dla
utrwalenia była pianka i lakier. Żelem nie umiałam się posługiwać. Do
lutego, nie wyobrażałam sobie, że mogę inaczej. Trochę trwało, zanim
wyrobiłam sobie własne metody wzorowane na tym, co na blogach w necie. I
prawdą jest, że jak się już dojdzie do wprawy, to nic nie wygląda
strasznie, żmudnie, kłopotliwie i co tam jeszcze chociaż tak brzmi, jak się czyta, czy opowiada. Najtrudniej dla mnie
było ogarnąć wiedzę, którą pokazywało gooogle. Naprawdę sporo jest o
kosmetykach. Chyba równie tyle, co o gotowaniu. To pozorna radość z wiedzy ! - jest cała masa wpisów sponsorowanych, więc tutaj u mnie
włączają się czerwone światełka ! - podejrzewam już brak obiektywizmu. Cóż... . Dokopać się do rzetelnej wiedzy,
składu kosmetyków, co dobre, co powinno być zakazane wcale nie tak
łatwo. Wybrałam więc metodę, by spróbować to, co
polecają dziewczyny, co sprawdza się latami stosowania. Mnie nie wystarczy powiedzieć, że szkodzi, muszę zrozumieć, dlaczego szkodzi. I widzę już różnicę na włosach. A twierdziłam i dalej twierdzę, że dobrze dbam o włosy,
prawidłowo myję. Dopatrzyłam się jednak, co mogłabym zmienić, co
należy zrobić inaczej. Np. zmywanie maseczki olejowo-żółtkowej i
unikanie pewnych składników w szamponach.
Ponieważ
lato już zagląda w kalendarz, niedługo wybędę z blokowiska na swoje
zielone 300m2 gdzie nie będzie już warunków na bieganie z żółtkiem na
głowie :-) Nie chcę jednak odpuszczać, tym bardziej, że latem słońce też
za dobrze włosom nie robi i dalej intensywnie nawilżać i olejować, tylko zmienić sposób działania.
Na
początek więc spróbuję zrobić mgiełkę do włosów na bazie soku z aloesu
(z apteki), kropel miceratu z amli i hydrolatu z kwiatu gorzkiej
pomarańczy. Nie oczekuję cudów, ale mam nadzieję na zadowalający efekt.
:-) Dla ziołomaniaków tutaj znalazłam zebranych kilka uwag, zioła można stosować do włosów i co uzyskać. Może kogoś zainteresuje. :-)
Oczywiście koniecznie
(przynajmniej teraz !) chcę w przyszłości kupić więcej składników i coś
innego, bardziej skomplikowanego sporządzić.
Na razie kończę wpis, bo Bloggier mi wariuje i już 3 raz znikają zdjęcia w edytowanym poście. Mam nadzieję że uda się go opublikować.
Na dobry humor i miłe popołudnie, domowe lody z kupnych (niestety) truskawek, ale za to tylko z mleka, śmietanki i cukru. :-)
Dobrego tygodnia !
To je tedy úžasné, jak z takových malých semínek vyroste hned miniaturní rostlinka. Jahody mám moc ráda. Do pusy. Momentálně mi jich uzrál celý kbelík a musím je zavařit. To už zas takovou radost nemám :-)
OdpowiedzUsuńO, to masz co robić ! :-)
UsuńMam nadzieję, że i moje poziomki kiedyś dorosną. :)
Twoje poziomki i tak są dzielne, moje wschodziły 1,5 m-ca. Kiedy miały 2-3 cm wys. przesadziłam je do gruntu, tak mniej więcej m-c temu.Jeszcze nie kwitną, ale zyskały zdecydowanie na okazałości. To też robótka związana z eko-odżywianiem wnucząt. Ol-ka.
UsuńPewnie, ze to też takie swojskie EKO. ;-)
UsuńTo Twoje jeszcze lepsze w czasie. Albo kwestia podkiełkowywania. Pewnie w gruncie do dziś bym nie widziała takich mikrych roślinek. Zważywszy na ich wielkość, mogłyby nawet siedzieć jeszcze w gruncie. ;-)))
Z tą okazałością po kontakcie z gruntem, to mam podobne doświadczenia z pomidorami - bardzo zyskały przesadzone, co prawda nie do gruntu, ale w większe donice. Dla porównania, mam na przechowaniu dla przyjaciółki jeszcze 4 sztuki w małych pojemnikach i to się przekłada na wielkość krzaków pomimo, że pojemniki nie są przerośnięte korzeniami.
Niestety w dyskusji o tworzeniu kosmetyków udziału nie wezmę, bo te, których używam są kupne i gotowe, ale będę Ci gorąco kibicować. Temat bardzo interesujący, mam nadzieję, że pokażesz co "namieszałaś" ;) .
OdpowiedzUsuńJasne, że się pochwalę. :-) Jeśli jakaś rada może się przydać chociaż jednej osobie, to już warto. :)
UsuńMnie się przydała ta informacja na Twoim blogu, by odsączać gorące siemię lniane.
Wczoraj pierwszy raz użyłam na włosy w ramach olejowania mieszaninę oleju ryżowego i kupionego właśnie masła shea. Niom, niom... na razie mi się podoba, ale o szczegółach nieco później, bo to przecież byłoby nieobiektywne. ;-)