Pages

2 października 2013

Smętne farbowanie.

Byłam pewna, że mam wiele z wiedźmy. Na razie jednak się niewiele z tego ujawniło przymieszaniu zielska w garach. Pierwsze próby z farbowaniem naturalnym takie sobie.
Oczywiście w porównaniu z efektami Finextry, czy innych blogierek niemieckich efekt mierny, chociaż może trochę diablo zaskakujący.
Obgotowałam łupiny orzecha włoskiego. Na czuja, bo jak inaczej. Czekałam długo na przyjazd chemii wspomagającej farbowanie, łupiny leżały na gazecie, oddzielnie każda, a mimo to, cześć zaczęła przekształcać się w czarne ślimaki. Czas było gotować, bo każda godzina dłużej, a dobro skońćzyłoby w śmietniku. Pod ręką tylko alpaka, a wkoło farbowane merynosy i inne owce. Obawiałam się wrzucić ją do gara nawet na próbę. Szperając po szafach, w ręce wpadł jeden z wcześniej kręconych 'artystycznie' , też na próbę merynosów. Kilka metrów powędrowało na godzinę do gara z zimnym wywarem. Wypłukałam i to był błąd, bo dzień później na blogu Prząśniczka doczytałam o tym, że orzecha się nie płucze, że wybawia się po farbowaniu, w kontakcie z powietrzem. To samo usłyszałam też od Finextry. W sumie więc, na to, co ja zrobiłam, nie wyszło aż tak źle. Zdjęcia są robione w godzinach popołudniowych, przy braku słońca, bez doświetlenia, nie oddają dokładnie koloru i nasycenia.Wełna jest jednak bardziej blada.


Ponieważ ostatnio właśnie obcowałam w klimacie takich kolorków z alpaką, nie wyrwałam się, by zamoczyć od razu w wywarze więcej wełny. Coś mnie powstrzymywało. Z jednej strony miałam nadzieję na bardziej szalony odcień, z drugiej myślałam o bejcowaniu, z trzeciej logika podpowiadała, że może do lepszego wybarwienia mam po prostu za mało surowca. Burza w głowie. Niezastąpiona Renata dostarczyła mi dziś jeszcze trochę łupin zielonych od orzecha i jego liście. Liście poczekają, ale łupiny czas będzie przerobić mimo zniechęcenia.
A zniechęcenie ma swe źródło w burakach. 
Dostałam od Niezastąpionej Renaty buraczki z domowego ogródka. Napaliłam się, bo miały łodygi, piękne, krwiste, mięsiste. Więc wymyśliłam sobie, że będzie różowy przełamany zielenią. Tia... wymyśliłam i na tym się skończyło.
Wywar wygotował się piękny, w kolorze wina z nutą bursztynu. Wełna - ten sam merynos, na próbę wrzucona, uprzednio zabejcowana już 20% ałunem, najpierw wessała kolorek jak chciałam, po czym w occie wypłynęło wszystko, co ładne i zostało to, co właściwie mogło się wypłukać. 


 W głowie zaiskrzyło wzmocnić kolorek miedzią. A, że nie wiedziałam, który związek lepiej działa, czy siarczan miedzi, czy azotan (obydwa związki u sprzedawcy miały notkę, że do bejcowania przy farbowaniu), więc na próbę odlałam wywaru w dwa różne słoiczki i do każdego wrzuciłam trochę jednego związku. Efekt na oko, prawie taki sam. Kolor wywaru się zmienił na... niby zielony. 


Efekt farbowania tego samego merynosa bardzo mierny. Wywar mam w garze, jeszcze ten naturalny, bez miedzi, ale chyba nie zdecyduję się go wykorzystać. Merynos początkowo fajnie wyglądający, po moczeniu w occie i wypłukaniu kompletnie nie zachęca. Próbka buraczka z ałunem jako tako wygląda (na zdjęciu z lewej), ale ta z pomocną miedzią jest zdecydowanie niewypałem (na zdjęciu z prawej). Prawda, że przędza z lewej w oryginale bardziej zółta, niż brązowa. Ki diabeł ukradł różowawy odcień buraczka ?


Nieszczególnie więc udało mi się polecieć na fali pięknego, jesiennego, naturalnego farbowania. Jeśli jesiennie, to już bardzo listopadowo.
Na pewno nie trzymałam się ściśle jakiś reguł, bo to nie apteka, a ja lubię nieprzewidywalność i mieszanie. Jednak z drugiej strony, lubię robić coś w określonym celu. Stąd do garów nie powędrowały konkretne ilości wełny, jedynie testowo, krótkie kawałki.
Wczoraj ogólnie był kiepski dzień, przy okazji stłukłam kuchenny termometr, więc w połączeniu z tymi barwieniami, niemożnością pojechania po aksamitki na działkę (a te bardzo mnie kuszą odkąd 'niedobra' Finextra podesłała mi linka do pięknych żółci otrzymanych właśnie z aksamitek) wypruło mnie emocjonalnie na tyle, że nawet nie chce mi się dorabiać alpaki do dzierganego swetra. 
I tyle...


15 komentarzy:

  1. Wiesz co, najpierw to chyba zapakuj gdzieś głęboko azotan miedzi do czasu aż odkryjemy do czego może posłużyć. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tego używał, chociaż Wikipedia powiada, że używany w farbiarstwie, może nie do wełny albo w szczególnych przypadkach, bo on zasadowy jest. A Ty z tych buraczków łodygi gotowałaś? Ja gotowałam korzenie (na tarte dla teściowej), a że to do jedzenia było, to ze dwie godziny te 2,5 kg buraków gotowałam. Buraczki poszły do obrania i starcia, a w tym wywarze zabejcowaną wełenkę godzinę gotowałam. Gotowałaś, czy tylko wrzuciłaś te próbki? Ja musze jeszcze jedna partię buraczków dla teściowej machnąć, to spróbuję - ze 2 litry tego wywaru mi zostaje - z większą ilością wełny (ja farbowałam 25 g) i z octem dolanym wprost do kąpieli i bez. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jak wyjdzie, to podam pełny przepis na tarte buraczki na zimę plus farbowanie wełny na skarpetki na zimę za jednym zamachem. Bo tak to się rzeczywiście mozna zniechęcić! Z orzechami nie wiem, co się stało. Gotowałaś wełnę w tym roztworze z łupin czy nie? To wychodzi zawsze bez pudła, podobno. Z ałunem czy bez. Ja wczoraj wygotowałam łupiny kasztanów (udało mi się nazbierać z pół kilo) po 48 godzinach moczenia w zimnej wodzie (tak się rozpuchły, że miałam cały wielki gar łupin i spienionej wody mydlanej - saponiny!) i wciepłam w to wieczorem 10 deko skarpetkowej niczym nie bejcowanej. Zobaczymy, czy zacznie ciemnieć na powietrzu taka niegotowana i niebejcowana. Jeśli z kasztanowcem zacznie, to z orzechem nie miała prawa się nie zabarwić, cokolwiek byś zrobiła lub nie. Dam znać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wyjaśniam.
      Azotan zrobił z roztworu dokładnie to samo, co siarczan. Nie drążyłam tematu od strony chemicznej, ale nie zostawię tego tak, poszperam. Wełna, czy tkanina, chyba nie ważne co się barwi, nie ? No chyba, że drewno, czy skóry... To może być coś na rzeczy.
      Co do orzecha. Robiłam na próbę na zimno, więc ok. Tyle, że ja wypłukałam durna po wyjęciu z gara. No i leżała tylko godzinę w barwnym wywarze, więc i tak dość dobrze chwyciła. Nie narzekam na łupiny i nie uważam, że źle wyszło. W tej chwili jednak interesował by mnie mocniejszy kolor, a to pewnie da się zrobić z dłuższego leżakowania wełny, z niepłukania. Więc do powtórzenia, bo łupiny już mam, jak pisałam, dzięki Niezastąpionej R. ;-)
      Buraki gotowałam łącznie, korzeń i łodygi. Łodygi miały krwiste włókna, mocno z nich ciekł sok 'buraczkowy', tzn w kolorze buraczkowym. Specjalnie zrobiłam z 'zielonym'. Miałam okazję, spróbowałam, ale sądziłam, że coś z buraczkowości w odcieniu zostanie. Gotując botwinę też zupa łapie różowaty kolorek, na bank nie jest jasnożółta z odcieniem zieleni. ;-) A miedź odmieniła już roztwór totalnie ! Myślałam, że zintensyfikuje już tę żółć, poszło w zdechłą, wodnistą zieleń. W obu przypadkach przędza gotowała się trochę w wywarze.

      Usuń
    2. Heej to i ja się pomądrzę ;D
      Orzech na zimno żeby jakoś wyszedł to trzeba dłuuugo moczyć :)
      Mój teraz kisi się drugi tydzień na balkonie bo chcę dojść do gorzkiej czekolady. I jak podgrzewasz to grzej też wełnę a jak na zimno to wrzucaj wszystko na zimno i tylko przemieszaj raz na jakiś czas żeby barwnik się ruszył. Orzechy na zimno kolor oddają bardzo długo więc tutaj cierpliwość w cenie. A jak Ci się spieszy to podgrzej normalnie, ałunu i zapraw dodawać w ogóle nie trzeba bo to barwnik taninowy.
      O buraczkach nie będę się wypowiadać bo jedyne co mi z nich wyszło to kolor szmaty. Ale ostatnio wyczaiłam dobry patent - nie dodawajcie octu tylko np. kwasku cytrynowego. I w tym płuczcie to kolorki są znacznie ładniejsze niż te octowe. To dotyczy chyba wszystkich antocyjanów (aronii, bzu, jagód) więc może i na buraczki pomoże. Niby i to kwas i to kwas ale mi wyszły spore różnice :)

      Usuń
    3. Myślę że spokojnie możesz spróbować użyć tego wywaru - dużo nie stracisz, co najwyżej próbki a sporo się można dowiedzieć. Akurat orzechy i kory to barwniki taninowe i rewelacyjnie działają na zimno, a trzymanie dwa tygodnie raczej przy barwieniu na zimno nie zmniejsza siły wywaru - barwniki wytrącają się bardzo powoli i wnikają we włókna. Z gotowanych wywarów wychodziły mi brzydsze odcienie i mniej intensywne. W sumie jedynie z orzechów udało nam się uzyskać zimny brąz (gorzka lub deserowa czekolada) i to naprawdę bardzo ciemny :) Napisz co Ci wyjdzie np. po dwóch dniach. Aha i faktycznie trzeba wywlec wełnę bez płukania, ja ją wieszam na sznurku, pozwalam obciec i oglądam jak fajnie zmienia się kolorek od utleniania :)

      Usuń
    4. Witaj Lady ;-)
      Ano właśnie, długo... więc i tak ładnie chwycił, bo leżał godzinę w zimny. ;-)
      Mówisz, że aż tak długo ? Hmm.. to dobrze, trzeba będzie tym razem dać jej leżeć. Jak myślisz, czy posiadając od niedzieli wywar, dobre ponad litr można go jeszcze użyć ? Na Prząśniczce (link na górze w tekście) podaje, że nie bardzo. Z kolei Twoje doświadczenie mówi co innego. ;-)
      Buraczki mam chęć dziś kupić. Na bank wiele zależy od samych buraków. A ten kwasek, to jak stosujesz ? Jakieś proporcje ? Bezpośrednio do roztworu, kiedy ? Czy do płukania, czy leżakowania po farbowaniu ?

      Usuń
    5. Namerdałam z własnymi odpowiedziami i teraz durnie wygląda ich kolejność. :-)
      A łupiny orzecha odgotowujesz, czy też mi pozwalasz naturalnie oddawać barwnik i dopiero do czego takiego wkładasz ?
      Pisząc, że wywlekasz z orzechowej zupki ociekające, nie wyciskasz nawet, ma ściekać, jak rozumiem, nie narobią się nierówne zacieki ? Czy może ociekać nad wanną, czy lepszy efekt zrobi jej przewiewanie na zewnątrz ? A może lepiej ją suszyć w cieniu, w chłodzie, a nie w słońcu, czy w pobliżu kaloryfera, skoro barwnik potrzebuje czasu ? A może nie ma to już znaczenia ? :)

      Usuń
    6. E tam z kolejnością, my się orientujemy więc jest ok :D
      Ja jak gotuję to gotuję - najpierw orzechy, potem wełnę z orzechami. A jak na zimno to wrzucam wełnę, wrzucam orzechy i zostawiam do kiszenia na balkonie. I tylko raz na jakiś cza przemieszam. Orzechy oddają barwnik, on wnika we włókna jeszcze w roztworze ale widać to dopiero jak wyjmiesz z wody na powietrze. Nie zauważyłam by akurat przy orzechach wywieszenie na balkonie miało jakiś wpływ na blaknięcie. W marzannie ma to znaczenie, natomiast tutaj chyba nie. Ja wywieszam gdzie mi akurat pasuje albo nad wanną albo na sznurku na balkonie, tylko podstawiam miskę żeby sąsiadów nie zalać ;)
      A co do kwasku to daję go jak wszystko u mnie - na oko. Ja w ogóle praktycznie nie bejcuję wełny przed barwieniem (od tego specjalistką jest Aldona :D ) tylko wszystko wrzucam do gara z kąpielą. Kwasek lub zasadę także :) I tylko zauważyłam że jak się robi kąpiel zasadową to płucząc to potem w kwasie można sobie kolor zepsuć. W sumie logiczne ;|
      Uuuups chyba namieszałam kompletnie ;|
      W każdym bądź razie jakbyś miała jakieś pytania to dawaj znać :D

      Usuń
    7. To może ja durnie zapytam o odczyn wywaru barwiącego. Jakie są zasadowe, a jakie kwaśne ? Kurcze, czemu na chemii nie uczyli przydatnych rzeczy. :-))) Powinnam nabyć papierek lakmusowy ? ;-)

      Usuń
    8. Ja mam papierki, ale zapominam ich używać ;| Jak potrzebuję odczynu kwaśnego to po prostu sypię kwasku albo octu, a jak zasadowego to sody oczyszczonej. Na oko, zwykle łyżeczkę, na mój garnek mam wyliczone że taka ilość to akurat ;) Aldona do zasadowości polecała też potaż i coś jeszcze, nie pamiętam co - popraw mnie Aldonko jeśli bzdury gadam. Ale ja akurat mam w domu sodę oczyszczoną w ilości dużej, więc ją daję :)

      Usuń
    9. Czekaj, to ja chyba albo źle gadam, albo źle rozumiem. Mnie chodziło o 'zbadanie' odczynu roztworu, żeby później wiedzieć, czy utrwalać kwasowo, czy zasadowo, bo zrozumiałam, że nie wiedząc, co mam, mogę schrzanić kolor 'utrwalaczem'.

      Usuń
    10. No jak zasady nie dodasz to raczej sam się zasadowy nie zrobi. Chyba że tak jak ten azotan co Aldona mówiła, że ma odczyn zasadowy albo kwaśny winian potasu (co to jest regulatorem kwasowości również), ale tu się nie będę wypowiadać bo się słabo znam. Ja po prostu sypię sodę jeśli mi potrzebna zasada, a jak nie to hulaj dusza piekła nie ma ;|
      Choć przyznam, że trochę mi gwoździa zabiłaś, chyba przysiąde nieco nad tą chemią ;) Może to jest właśnie ta tajemna wiedza, że niektóre zaprawy mogą także zmieniać odczyn?
      Aldonko ratuj!

      Usuń
  2. I tak się ciesz, że coś wyszło mnie z jagód ligustru wyszła szara szmata :(
    Dopiero w tym roku mam odpowiednie "białe proszki" i może coś z tego wyniknie tylko czekam na większy przymrozek bo wyczytałam na niemieckich blogach, że te jagody dobrze jest zmrozić.
    Więcej nie napiszę bo też się uczę i z wielkim zainteresowaniem przeczytałam Twój post ale również komentarze pod nim :))
    Pozdrawinam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A niebieskiego proszku nie masz ? ;-)
      Sama na siebie zła jestem, że się obudziłam z tym farbowaniem dopiero teraz. Oczywiście myślałam wcześniej, ale zawsze w kategorii, że mam za mało surowca, albo nie mam go wcale. A teraz co... żałuję, że nawet tego, co mogłabym mieć, nie mam. :-(
      Szara szmata Ci wyszła ? Z szarym też łatwo nie jest. Na bank, jak by Ci zależało na szarym, wyszedłby Cy Ci fioletowy. :-)))
      Z mrozu, z przymrozków, to ja się akurat nie cieszę, bo nie znoszę skrobać szyb samochodu, a już niestety od poniedziałku, regularnie... no szlag. Ale Tobie mrozu życzę ! ;-)

      Usuń
    2. Przemrozić spokojnie można w zamrażarce :)
      Jak się komuś spieszy to ponoć 1 doba w -20 wystarczy :P

      Usuń
    3. To ja hurtem - w sprawie ligustru doświadczenie mam żadne (a lubiłabym mieć!), ale wiem, kto barwił i mu wyszło bardzo ładne niebieskie (o ile niebieskie może być ładne!) - e-wełenko, czekaj na maila z instrukcją i zbieraj ten ligustr póki masz szansę (to chwilę może potrwać, bo jestem na jutro zakontraktowana do szpitala do Aleksandra i wrócę dopiero w sobotę rano).
      O kwasowości i zasadowości ta ja guano wiem (oprócz tego, co z chemii), podobno antocjany lubią być zakwaszone i wtedy dłużej trzymają kolor, ale kto je w occie czy kwasku będzie płukał za każdym razem. Ja nie! Po buraczki na bazar jutro nie zdążę (bo kontrakt na szpital i wciąz nie mam płyty gazowej do kuchni a we wtorek montaż!) to eksperymenty z zakwaszaniem dopiero w przyszłym tygodniu (jeśli tłumacz nie zdąży z autorską, bo korektę redakcyjną muszę zrobić!).
      Z zasadowością to podobno jest tak, że warto po wysuszeniu barwione taninowo (głównie korą) wełny po wysuszeniu po zwykłej obróbce (ekstrahowanie barwnika, gotowanie zabejcowanej wełny, utlenianie, utrwalanie w kwasie, pranie) wciepnąć do zasady (ta soda kalcynowana albo potaż, potaż podobno lepszy, bo lepsze są sole potasowe przy farbowaniu niż sodowe - to nie moje zdanie, zasłyszane, a raczej zaczytane), bo wtedy zmienia odcień - podobno kora kruszyny z jawnie złoto-brązowej staje sie czerwona - to wiem od Sheepy, ale jeszcze nie sprawdzałam. Poza tym zasad (m.in. tej sody oczyszczonej czy kalcynowanej - jeden pies, tylko oczyszczonej trzeba trzy razy tyle co kalcynowanej) używa się do farbowania... bawełny i lnu. Nie próbowałam, więc na pewno nic nie powiem. Ale z powodu świra w sprawie czerwonych listków (ach, jaka piękna skarpekowa mi wyszła, pokażę!) mam zamiar spróbować eco-printu, więc coś się może nauczę, to się zwierzę.
      Z kasztanami dzisiejszy eksperyment wygląda tak: niebejcowaną skarpetkową z mydlin z łupin kasztanowca wyjęłam po 16 godzinach - nabrała szlachetnego kremowego koloru i nic nie zmieniło w nim trzy godziny napowietrzania. Więc sraty graty z tym utlenianiem garbników! Żeby za dużo sie nie bawić wciepłam do gara zkasztanową mydliną 18 g ałunu i 100 g mojej szlachetnie kremowej skarpetkowej i 8 dag corriedale'i w czesance (biedna czesanka!), gotowałam ze dwie godziny, nadal była szlachetnie kremowa, tylko troche bardziej. Wyciagłam z jedną trzecią, nawijając na trzonek łyżki drewnianej, wciepłam łyżeczkę siarczanu miedziowego - trochę się kolor kremowy bardziej ukolorowił, ale nie za bardzo. Po półgodzinie nakręciłam na trzonek łyżki kolejną jedną trzecią i wciepłam do gara półtorej łyżeczki siarczanu żelaza, kolor był mocniejszy, ale żeby pozieleniało, to nie powiem. Ale... w trakcie schnięcia ta partia z żelaza zielenieje! Może wciąż za mało było tych łupin (gar cały, jak Boga kocham, był po tym, jak się rozpuchły, a to niemały gar) na prawie 20 dag wełny? Skarpetki będą ok!
      Ja to myslę, że w sprawie wełny śledzenie kwasowości i zasadowości może mieć sens jedynie w wypadku odcieni niebieskich i filutów, reszta ma to w nosie, chyba, że jest taninowa. Ale sam eksperyment z korą kruszyny nie wystarczy. Trzeba by sprawdzic jeszcze korę modrzewia i lipy (podobno działa podobnie) i korę dębu (bo na ten temat nie ma żadnych informacji). Czekam na siedmiopalecznik - ma barwic na czerwono (kolor pożądany), zobaczymy!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...