Pages

25 stycznia 2015

Prawie nic

Poza tym, że chodzą mi po głowie wizje, niewiele twórczego się dzieje. Wizje męczą, bo się wiją i wiją i tylko wiją. Podobnie, jak kolejne metry, czy kilometry wełny south american, o której pisałam już i pewnie pisać będę, bo ona chyba się mnoży. :) Im więcej widzę kolejnych moteczków, tym bardziej nie chcę jej farbować. Chociaż z drugiej strony, nie jestem przekonana, czy potrzebuję kolejny taki jasny sweter. Może nie mam jeszcze właściwej inspiracji.

 
Do kul musujących inspiracji nie potrzebuję. Potrzebuję za to nowe foremki, bo te stare już popękały. Na próbę zostały sklejone, ale kiepsko dalej to widzę. Nie uśmiecha mi się kupić jednej formy za ponad dwie dychy tym bardziej, że jednak chciałabym kule maksymalnie o średnicy 5 cm, a te są 6 cm. Zamówiłam wczoraj, w innym sklepie mniejsze, może nie będą tak ochoczo trzaskały, jak te 'szóstki'. Mam też 'pomysł na', czyli wykorzystać coś innego - jak się uda, napiszę oddzielnego posta. 
Tymczasem, z poklejonych foremek i syntetycznego barwnika powstały kolejne kuleczki.
Dlaczego barwnik syntetyczny ? Bo tak. :-)
Bo ja lubię kolory i czasami po prostu muszę. Wiem, po to robię w domu część kosmetyków, po to mieszam w garach uważniej niż kiedyś, z lepiej wybieranych składników, żeby odejść od chemii, ale kurcze, nie chcę popaść w jakąś skrajność. Jak wiecie, pierwsza próba była z kakao i była w miarę miła, jednak kolejna z próbą zabarwienia na żółto kurkumą estetycznie, to może jeszcze i w miarę, ale już po kilku minutach pobytu w wannie z taką kulą, czułam się jak w dobrej zupie bulionowej. :-)


Podobnie, nie wiem czemu, dziwnie w kuli zachowały się algi. Na próbę, nie dałam za wiele i pewnie przez mleko w proszku, kolorystycznie, nie wyszło to najlepiej. Chociaż, co dziwne, przebarwiło się tylko w dużej kuli, w małych wyrobach kolor się zachował, a to przecież ta sama masa. (zdjęcia poniżej).


I to, co zostaje z resztek kul, bo przecież nie mogę odmierzyć idealnie, co do grama, wrzucam do foremki silikonowej, muffinkowej i robię małe, kolorowe tarteletki. Tak, pamiętam, byłam przeciwna (tylko ze względów estetycznych), formom silikonowym, ale tutaj spisują się naprawdę dobrze.


Takie maluchy fajnie sprawdzają się do małych zadań, czyli no, do indywidualnego moczenia kończyn górnych, bądź dolnych. Ta z zielonym (ze spiruliną), to dokładnie ta sama masa, co w kulach jednak tutaj łaskawie pozostała zielona. Dolna zółtawo-brązowa, to właśnie kurkuma.


Dalej ciągnie mnie w sery. Tym razem, większa porcja została zrobiona z tymiankiem,. Użyłam naprawdę mało, z racji intensywności zapachu, ale, sama muszę przyznać, że było go ciut mało. 

 
Zrobiłam też ricottę z serwatki wg przepisu, co ostatnio, na szczęście już nic nie przywarło do gara i tak mocno nie odsączałam.


Nie dalej, jak wczoraj wieczorem, przeglądałam maila od pana, u którego nabyłam podpuszczkę i jego przepis na ricottę jest zgoła inny. Muszę spróbować, koniecznie muszę.





3 komentarze:

  1. No, jeśli to jest mało dziania, to ja nie wiem, co by się musiało dziać, żeby się według Ciebie działo. Bardzo apetycznie te Twoje serki wyglądają :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Mnie bardzo smakuje taki ser. Mogę na okrągło jeść. :)

      Usuń
  2. I znowu jestem pod wrażeniem. Pod ogromnym. :)

    Pozdrawiam, Anka

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...