300 gram kupionej w zamierzchłej przeszłości czesanki chubot wpadł mi w ręce i... radość była wielka, bo pojęcia o nim nie miałam. Pofarbowana granatowym i zielonym barwnikiem, zwyczajowo, polskim 'Kakadu'.
Tu już ten sam długaśny warkocz wygląda zdecydowanie chłodniej. Turkusowe odcienie gdzieś się zapodziały.
W dwunitce ostatecznie wyszło 1306 m.
Ilość metrów, hmm.. raczej typowa, jak dla mnie. Nie jest to totalna cienizna, jak poprzednio, jednak... tak sobie mówiłam, że tym razem będzie grubsza, grubsza, grubsza.
Znowu łażą mi po głowie jakieś ładniejsze niteczki, nie takie do końca grzeczniutkie. W tym celu kupiłam odrobinę jedwabiu sari lagoon. Póki co, pozostaję z dylematem... jak go wykorzystać, by nie schrzanić. Szczerze, to myślałam, że to będzie coś innego, mniej szlachetne, mniej delikatna... bardziej taka... resztkowa forma, a tu... piękności... I co teraz ? ;-)
Covidowa rzeczywistość uniemożliwiła mi wyjazd na działkę w rozsądnej październikowej porze, by wysadzić ostatnie wiosenne cebule. Cóż... wymyśliłam więc, ponasadzać na balkonie, by może wiosną trochę żółtego życia zawitało. Czy się uda ? Moje doświadczenia, to tak.., pół na pół - raz wyszło, raz nie... Tym razem małe donice powędrowały do kartonów zabezpieczonych styropianem. Tu jeden z takich pakuneczków.
Pelargonii żal mi w tym roku w szczególności. Rosły całkiem fajnie jeszcze w listopadzie. Żal było likwidować. Pozbierałam więc do jednej skrzynki kilka kolorów, przesadziłam i wyniosłam na klatkę schodową. Może się uda im przeżyć...
Swietna wloczka,gratuluje
OdpowiedzUsuńZazdroszczę umiejętności przędzenia, bo piękna wyszła włóczka. może jak wrócę do kraju, czyli już niedługo, nauczę się tej nowej dla mnie umiejętności. Ciągnie mnie do niej.
OdpowiedzUsuń