Pages

12 stycznia 2014

O jedzeniu znowu będzie

Nie to, że początek roku i robię jakieś zmiany w sobie i otoczeniu, a można mylnie tak  wnioskować z ostatniego i dzisiejszego wpisu. A to tylko, tak się w czasie złożyło.
Na pewno zauważyłyście różne mody pojawiające się w necie, a to na fitness, a to na kosmetyki, modę, jedzenie. Wszystkie można sprowadzić do wspólnego mianownika - chodzi o to, by było bardziej zdrowo.
A kiedyś...
Pamiętam czasy, kiedy zawartość półek sklepowych różna była w zależności od województwa. Wystarczyło pojechać parędziesiąt kilometrów, by zrobić inne niż u siebie zakupy. Później nastał czas, gdy stało się w kolejkach, bo 'coś' właśnie rzucili. 'Coś' bywało różne, a to rajstopy w kiosku RUCH, a to kawa w sklepie mięsnym. Ten etap zaskakiwania i polowania przeszedł w smutny czas kartek, po którym z kolei nastąpiło otwarcie się rynku 'na zachód'. To było to ! ;-) Kto z nas nie pamięta wszechobecnego mydełka 'Fa', stadionów w soboty i niedziele zapełnionych łóżkami polowymi i zasypanych licznymi towarami. Ehhh... ;-) Teraz za to mamy piękne galerie sklepowe, supermarkety mieniące się kolorami i tonami produktów. No i mamy internet ! Źródło dobra (i niedobra też) wszelakiego.  I właśnie ów internet, to spora grupa osób, dobie 'ryje', szpera, przeszukuje, nie tylko, by porównać ceny oferowanych produktów, (bo już nauczyliśmy się, że pośrednik sprzedaży potrafi cenę towaru zwielokrotnić), ale by dowiedzieć się, co w samym towarze piszczy. Czyli co producent pochował złego, by obniżyć cenę, czym nas złudnie kusi, by wykorzystć obecne mody na piękno i długowieczność. Co tak naprawdę warto faktycznie mieć, co jeść i jak się ubierać.
A, że informacje w necie też wystarczające nie są, często sprzeczne, to i człowiek początkowo w tym wszystkim się gubi. Z jednej strony chce się żyć lepiej, zdrowiej, z drugiej - nie chce się popaść w paranoję. 

To może przydługi wstęp do wytłumaczenia tego, co mnie trochę teraz pochłonęło.
O zrobieniu 'czegoś', co może być prawie wędliną na chleb marzyło mi się już jakiś czas. Marzyło, to zbyt mocne określenie, bardziej ów pomysł powracał, gdy zderzałam się z prawdą o tym, z czego i jak robione są nasze wędliny. A, że też nie przepadam za mięsem na pieczywie, trochę te myśli przeganiałam, nie bardzo wierząc, że się da. W końcu, zastosowałam jeden z przepisów z bloga na takie właśnie mięso. Jednak tak przygotowana ale łopatka wcale mi się nie podobała. Smakowo dobra, ale to było dalej zwykłe mięso gotowane, na dodatek kolor nie zachęcał wcale do myślenia, że to wędlina, ba  ! mnie nie zachęcał do jedzenia. Wówczas, w końcu (!) na forum kulinarnym odważyłam się zapytać, czy jestem w stanie zrobić w domu coś z dostępnego mięsa i przypraw, co będzie podobne do przysłowiowej szynki. Z braku sznurka do mięsa, mając do dyspozycji kilogramowy kawałek ładnego schabu posłużyłam się sposobem Małej_Mi i zrobił się taki piękny kawałeczek mięska, który pozornie wyglądał sucho (w końcu schab), ale doskonale sprawdził się w roli, jaką mu powierzono. 


Przegięłam z pieprzem w zewnętrznej posypce, ale to mnie nie zniechęciło i w zalewie wylądował mały kawałek szynki. Zaopatrzyłam się już w odpowiedni sznurek, bo akurat szynka wymagała związania (na szczęście sznurek dał się pięknie rozdzielić od pieczeni, (nie jak te ze sklepu) i się upiekło. 


To doświadczenie z kolei podpowiada, by następnym razem przy mniejszej ilości mięsa, znacznie czas pieczenia przykrócić. Wówczas powinno być lepiej.


Na koniec coś na słodko.
W poszukiwaniu sposobu na foremkę do ciasta (bywało, że rogi formy gwiazda przepiekały się szybciej, przez co były dużo niższe) wspominana już tutaj Mała Mi, podpowiedziała, by spróbować zrobić taki niby-sękacz. Sękacz jadłam raz w życiu, kawałek kupiony za konkretne pieniądze (pamiętam, bo się zdziwiłam i to bardzo), więc czemu nie spróbować. Smak zapamiętałam, konsystencję ciasta również.
Miałam problem z rozprowadzeniem pierwszej warstwy, ciasto dość zwarte, nie chciało trzymać się formy, oderwać od łyżki, a na dodatek każą tylko 2 łyżki na blachę - noooo,  nie dało się. :-) Nawet pomyślałam, że to nie łyżki do spożywania zupy, a do jej nalewania. :-))) Stąd na zdjęciu pierwsza warstwa mojego niby-sękacza najgrubsza. Jeśli się zdecyduję na kolejny raz z tym , to spróbuję wlać ciasto do ciepłej blachy, bo ciasto pod wpływem ciepła się rozrzedza. 


Ten sękacz jednak różni się zasadniczo od tego, który poznałam, jest bardziej suchy. Nie wiem, czy tak ma być, czy może w oczekiwaniu na zbrązowienie warstwy, by uzyskać paski charakterystyczne dla sękacza, za długo nie czekałam. :-)

I, by nie było, że tylko tkwię w kuchni, - dziergam dalej zielone 'coś'. Jest coraz dłuższe. ;-)


15 komentarzy:

  1. Taka domową ala wędlinę robię z karkówki, którą marynuję około doby a potem piekę w piekarniku, w rękawie albo worku do pieczenia, tyle ile karkówka warzy (1 godzina na każdy kilogram). Ja akurat jestem z tych mięsożernych, oddam każde ciasto za mięso ;) Karkówka ma to do siebie, że tłuszcz w niej sprawia, że mięso nie jest suche.

    Inną ciekawa domową wędliną jest kiełbasa słoikowa albo słoikowe mięso - pierwsza to forma zmielona i przy dodaniu soli peklowej i przyprawieniu jak na kiełbasę,może z niej wyjść prawdziwa kiełbasa (oczywiście niewędzona). Druga, to przesmażone i upieczone kawałki mięsa włożone do słoików i zapasteryzowane dość długo w piekarniku.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbuję na razie po kolei mięsa, wiesz, jak to jest z kupieniem ładnego kawałka po godz. 15.00...
      Słoikowe, to dla mnie na razie jest temat daleki i odlegle kojarzy się z problemami, o których ciągle się słyszało. Że się otwierało etc...
      Ale, kto wie, na czym sama skończę, jak dalece zmienią mi się poglądy i gusty smakowe, jak się rozkręcę. Ważne, by właśnie dzielić się doświadczeniem. :-)
      Dzięki wielkie.

      Usuń
    2. Mięso (kiełbasę) w słoiku najlepiej jest pasteryzować dwukrotnie, dzień po dniu, pierwszy dzień jakieś 2 godziny, drugi dzień ok godziny od zagotowania. Jakbyś kiedyś chciała to mogę Ci podrzucić szczegółowy opis. Ja już dwa albo trzy razy tak robiłam po świniobiciu i nic się nie otwiera.

      Usuń
    3. Jak się kiedyś odważę, na pewno poproszę o wskazówki. Na razie nie myślę, bo dostępne mięso mam jedynie w sklepie, a wiecie, jak to z takim sklepowym bywa.
      Jeszcze nie teraz, ale nie mówię 'nie' na zawsze. ;-)

      Usuń
  2. Sękacz mnie zainteresował, bo nigdy nie widziałam takiego w poziomie, muszę spróbować, bo porównania robić mam z czym (ja z domu do Sejn miałam niedaleko - tam robia najlepsze sękacze, a i bratową mam z Litwy, stąd wiem, że to, co się u nas sprzedaje np. jako litewski chleb ma z nim tyle wspólnego, co ja z baletem).
    Z mięsem mam jak Tysia, wolę od ciasta i nie mogę bez niego żyć. Piekę też podobnie, tylko do godziny na kilogram w kawałku dodaję 40 minut na piekarnik, bo wkładam do zimnego, nie rozgrzanego. A zamiast soli peklowej (saletra mi szkodzi) dodaję do marynaty cukier, jeśli chcę mieć mięsko upieczone na różowo, nie na szaro. I marynuję ok. 48 godzin. Zresztą w mięsach w ogóle nie mam kompleksów, mało kto robi to lepiej niż ja, bo też nie ma nic prostszego. Ale ja do chlebka najbardziej lubię nie szynkę, nie schab, nawet nie faszerowana cielęcą roladę z mostku, tylko... gotowaną faszerowaną golonkę (bo w efekcie chudsza od szynki, a i smaczniejsza). Goloneczkę (ze skórą) musisz wytrybować (znaczy: kość wykroić, to pewnie wiesz - dla mnie najgorsza część zagadnienia na surowo) i ponacinać skórę na obydwu brzegach (żeby Ci się nie "wywinęła" na drugą stronę, bo potarfi, jeśli skóra nie jest nacięta, ona inaczej się kurczy niż mięso). Do garści mielonej cielęciny (nie potrzebujesz więcej niż 15 deko) dodać ze dwa ząbki rozgniecionego czosnku, sporo majeranku, uczciwie soli i pieprzu i co tam jeszcze lubisz i zapakować tę cielęcinę do golonki, w dziurę po kości. Potem goloneczkę ścisło owinąć gazą (jałową lub nie, moja matka to w ścierce gotuje) i gotować z godzinkę albo i więcej w wywarze warzywnym zgotownym na tejże wykrojonej kości z włoszczyzną, z dodatkiem znów majeranku i czosnku (liść laurowy i ziele angielskie to oczywista oczywistość). A jak Ci się nie chce gotować wywaru, to na bulionie z kostki rosołowej z przyprawami i też jest pysznie. Z gazy odwijasz dopiero po ostygnięciu. Do ostygnięcia można wystawić na dwór, przyciskając obciążoną czymś deseczką, wtedy ma bardziej "wędlinowy" kształt i łatwiej kroić.
    W tym roku ja z kolei dostałam kota na punkcie pasztetów. Po ponad miesiącu opracowałam wreszcie przepis paluszki lizać. I teraz wpierniczamy z Piernikiem trzy kilo pasztetu tygodniowo, bez chleba. Wreszcie, bo od dwudziestu lat co zjadłam plasterek kupnego, to już po godzine wyłam z bólu brzucha. Z czego ci masarze te pasztety robią? Z samego smalcu i łoju?
    No i po dwudziestu pięciu latach przerwy w robieniu pierogów znalazłam genialny, genialny po prostu przepis na ciasto do pierogów, prosty jak cep i jego budowa, a skuteczny jak nie wiem co!
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zrób sękacz i mi powiedz, jak jest, a jaki powinien być. Chyba, że już możesz mi powiedzieć. :-)))
      Ten, co miałam okazję spróbować smakiem przypominał mi dobrze ubite jajka z cukrem. Taka słodycz jajeczna. Tutaj mi tego brakuje. Bynajmniej w tym przepisie. Dziś wydaje się bardziej wilgotne, albo raczej lepiej będzie powiedzieć, mniej suche. Wiem, że sękacz może leżeć długo, ale przecież nie chłonie wilgoci z powietrza.
      Kochana, z golonką, to poleciałaś :-)))) Uwielbiam mięcho, kiełbasy też bardziej niż ciasta ha ! ale kurcze golonka właśnie w tym kożuszku tłuszczowym jest. A ja z tym kożuszkiem... heheh Tzn, nie bym stroniła od tłuszczu, jako takiego, co po prostu jakoś mi nie smakuje, ale zdaję sobie sprawę, że obrabiane w taki sposób, o którym tu piszemy - domowo, to mięso potrzebuje właśnie trochę tłuszczu, by nie było suche na wiór. Jak pisałam wyżej, zaczynam z domowymi niby-wędlinami, więc kto wie, czy i ta golonka z czasem, nie stanie się i u mnie ulubionym daniem, na razie powoluuuuutku... :-)
      Co z tą solą peklową ? Trochę cukru dodaję i ja, ale co bierzesz zamiast soli peklowej ?
      Szczerze, to ja nie wiem, jak naprawdę jest z tym marynowaniem. Ile czasu to jest to minimum, by mięso zassało w siebie to, co powinno i pozabijało się to, co jest niechcianym dodatkiem.
      Wdzięczna jestem za każde info. :-)
      Pasztety mówisz... ja to nie wiem, z czego w większości jest jedzenie. Pomijam już wiarygodne informacje, poparte badaniem składu wykonanym gdzieś w laboratoriach, ale chociażby smak (jego brak), konsystencja... ehhh !

      Usuń
  3. Ja nie należę do osób mięsożernych, a wędliny mogłyby dla mnie w ogóle nie istnieć. Pamiętam jednak, że kiedyś robiłam pieczeń rzymską z "zieleniną" (według przepisu znalezionego w jakiejś gazecie) i była ona rewelacyjna na zimno do chleba. Potrzebna była zmielona wołowina, którą po odpowiednim doprawieniu rozkładało się na pergaminie (w kształt prostokąta), na to kładło się posiekane: szczypiorek, pietruszkę i koperek, a na to wszystko jeszcze starty żółty ser. Potem się to wszystko zawijało w taką jakby roladę i piekło w piekarniku. Na ciepło było bardzo dobre, ale mi najlepiej smakowało właśnie na zimno zamiast wędliny. Na dodatek bardzo ładnie się to kroiło :). Teraz byłby problem z zieleniną, ale późną wiosną lub latem chyba znowu wrócę do tego przepisu :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ! Dzięki, fajny pomysł na roladkę. :-)
      I jeszcze poleca nie-mięsożerca. :-)

      Usuń
  4. W mój gust trafiłaś - typowy mięsożerca ze mnie i mięsko oraz ryby stawiam ponad wszelkie słodkości - no lody też lubię :)))
    Mięsko wygląda bardzo apetycznie :))
    A przepis Aldony z golonką to chyba wypróbuję nie ma nic lepszego od golonki lub wieprzowych żeberek - zaraz zgłodniałam - chyba popatrzę jeszcze na Twoją szyneczkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie tak ! Mięso i lody ! :-))) i... czekolada !
      I co ? Najadłaś się patrzeniem ? ;-)

      Pozdrawiam

      Usuń
  5. i ja od dłuższego już czasu nie kupuję wędlin. Kupuję mięso i sama robię. Najbardziej chyba smakuje nam łopatka. Oczywiście pieczona. Wcześniej trzymam w marynacie i piekę w naczyniu żaroodpornym. Ale od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie szynkowar. Na razie muszę odpuścić bo kasy brak, ale chyba wiosną rozejrzę się za nim. Na tej stronie http://wedlinydomowe.pl/ są fajne przepisy na wędliny domowe i mozna od razu kupić wszelakie przyprawy do nich. A także wspomniane szynkowary

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też myślałam o szynkowarze, ale na razie postanowiłam popróbować w taki pieczony i gotowany sposób. Jeśli zaskoczę z produkcja, to kto wie.
      Ile czasu trzymasz w marynacie ? Sól peklowa, czy co innego ? Czy w żaroodpornym nie wysusza się nadto mięso ? Jak długo pieczesz ?

      Usuń
  6. Asiu, marynaty robię różne (smakowo). Ziółka , jałowiec, pieprz i sól tłukę w moździerzu. Potem przesypuję do miseczki, dodaję troche oliwy i tym smaruję związane mięso. Wstawiam do lodówki (na balkon) na jakieś 24 godziny i po tym czasie w zamkniętym naczyniu do pieca idzie na czas: godzina na kilogram mięsa plus 30-40 minut aby jednak bardziej zmiękło. W naczyniu na dnie jest trochę wody wlane, która paruje i mięso się wcale nic nie wysusza. A czasami takie zamarynowane mięso, po tych 24 godzinach, zawijam w folię i wkładam do zamrażalnika na kolejne 24 godziny. Zamrożone zaś do naczynia i do pieca. Ale czasu się nie trzymam wtedy, tylko sprawdzam widelcem czy już miękkie i upieczone. Ale tak z godzinę dłużej trzeba piec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale co z solą peklowana ?
      Mnie zależy na kolorze i na tym, by mięso sprawiało wrażenie wędliny. Nie chcę, jak pisałam, pieczonego mięsa na chleb.
      Czytając pierwszy raz Twój wpis, ze zdziwieniem wielkim 'przeczytałam' - żółtka :-))))

      Usuń
  7. nie daję soli peklowanej. Na kolorze mi nie zależy.
    Nie, żółtek nie daję :D

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...