Mądrzy mawiają, by nie kupować kota w worku. Na mnie czekał worek nie z kotem, a z barankiem. :-)

Na szczęście nie całym, a tylko jego wierzchnią szatą. Wiem, że tak naprawdę baranek jest owieczką przypuszczalnie w wieku około roku. Kim byli rodzice, nie wiem, nie wie tego też i jej właściciel, bowiem owieczka jest prezentem, a idąc po nitce do kłębka, czyli od owieczki do obdarowujących - oni wiedzą tylko, że nabyli owieczkę, taką 'białą'. Nie osiołka, nie koziołka, a owieczkę. Jak tylko się dowiedziałam o takim niecodziennym prezencie, od razu oczka mi się zaświeciły, jednak możliwość pogadania o niej trafiła mi się niedawno, a na tyle był to dobry moment, bo owieczka była przed drugimi postrzyżynami. Nie wiem, kto bardziej z nas ucieszył się z rozmowy, czy kolega-właściciel, czy ja, bo prawdę mówiąc, pierwsze owcze ubranko zwyczajnie wyrzucono, bo było to najprostsze rozwiązanie. Umówiliśmy się, że dostanę trochę wełenki do przetestowania, czy coś z tego da się zrobić, czy temat jest wart zachodu.
I tak, wczoraj do pracy dostarczono mi tajemniczy czarny worek, taki 100-120 l. Z ilości wywnioskowałam, że musi to być cały owczy kożuszek. Od razu otworzyłam worek i zajrzałam do środka. A tam... całkiem przyzwoicie wyglądające runo, na oko bardzo mało okolicznej przyrody, sterczało dosłownie kilka kawałków słomy i oczywiście buchnął wszech ogarniający zapach lanoliny oraz wsi sielskiej, anielskiej. ;-)
W domu worek wzbudził zainteresowanie Filona.
Oczywiście pierwsze co, to uwolnienie strzyży z worka foliowego, wstępne przebranie zawartości, wyrzucenie ostateczne w sumie niewielkiej ilości odpadu (zabrudzonej, czy zbyt krótkiej wełny), przełożenie dobra do dużej, przewiewnej powłoki na poduszkę. Przebierając dobrą godzinę, oczywiście uwolniłam nie tylko owcze kłaki, co przede wszystkim owczy zapach, który rozgościł się pod choinką i robił z opóźnieniem, jak się śmiała koleżanka, klimat wigilijnej stajenki. Dłonie wchłonęły sporą ilość lanoliny. Po tej akcji za bardzo brudne, ani tłuste nie były.

Tak to wygląda. W dotyku bardzo przyjemna, dość jasna, taka mleczna, ale nie zupełnie biała wełna. Na macanego przypomina mi bardzo strzyże, która jesienią podarowała mi Alicja (osobiście dużego doświadczenia w takim macaniu rożnych strzyż nie mam, więc nie wiem, czy to dobra droga rozważań), kolor ma zdecydowanie bledszy od tej wcześniejszej i oceniając na oko, nie ma żółtawych przebarwień na końcach. Czy na pewno ich nie będzie, okaże się po praniu, bo końcówki włosa są umazane.
I teraz seria pytań... .
Czy wiedząc, że od Alicji miałam mieszankę merynosa i czarnogłówki, widząc podobieństwo obu wełen do siebie mogę zaryzykować twierdzenie, że to merynos wiedząc dodatkowo, że owieczka jest cała 'biała' ?
Najdłuższy włos ma 4-5 cm. Nie ma tego wiele, bo jak się okazało naocznie, a wyjaśniło praktycznie w rozmowie, kolega strzygł owce sam. Pierwszy raz miał w ręku maszynkę i to, co mi do wora wrzucił, trafiło prosto z plandeki, na która spadały kłaki przy postrzyżynach. Bardzo szkoda, bo sporo jest włosa poprzecinanego tak, jakby było robione pierwsze cięcie, nie przy skórze, nieco wyżej, a później ponowne drugie już przy samej skórze.
Tu widać 3, a nawet 4 różne długości owczego dobra. Przewaga jest tych 3-4 cm, a nawet i krótszych. Zostawiłam też te zupełne ścinki, bowiem włos jest czysty i szkoda mi było wyrzucać. Do przędzenia się nie przyda, jednak mogę spróbować wykorzystać do filcowania. Wspomniałam pobieżnie koledze, by następnym razem strzygł z myślą nie tyle o ogoleniu owieczki, ale też o samym włosie. Jednak dopiero wiosną się okaże, na ile zapamiętał dzisiejszą rozmowę.
Mam teraz na balkonie (nie wiem, czy to dobre miejsce ze względu na temperaturę i wilgoć) ponad kilogram strzyży i dylemat, jak dalej postępować. Ostatnią taką obrabiałam na dwa sposoby: jedną cześć najpierw wyczesałam, ukręciłam na wrzecionie, a później prałam, drugą najpierw podczesałam, wyprałam, ponownie podczesałam, bo tego wymagała i dopiero przędłam. Brudna skręcała mi się łatwiej i cała obróbka była szybsza. Farbowałam gotową nić. Teraz nie wiem, jak postąpić. Kusi kolor, by zostawić naturalny, uprząść grubiej na wrzecionie i skręcić na kołowrotku navajo. Czemu nie od razu na kołowrotku ? bo póki co, na dziadku (kołowrotku) nie dam rady z tak krótka strzyża. A może barwić? Jeśli tak, to kiedy ? Czy może, jak poprzednio, gotową przędzę ? Chyba w przypadku takiej formy pierwotnej, drobnej strzyży, to najlepsze rozwiązanie ? Co myślicie ?
Tu może mniej udane zdjęcie w powiększeniu.