Jeśli chcesz coś zrobisz, a się wahasz, nie czujesz, że to już... po prostu poczekaj.
Miałam dylemat, na jaki kolor barwić. Czy lekki pomarańcz, czy jasny, wiosenny zielony. Praktycznie uzyskać pomarańczowy jest dużo łatwiej niż taki zielony wiosenny. Nieudaną próbę zieleni zaliczyłam całkiem niedawno, stąd pokora w podejściu. Ale kusiło. :) Mocno kusiło.
Z myślą o czymś wiosennym na szyję, wzięłam 100 g mieszanki polwarth z jedwabiem. Cudowna w dotyku wełna, a lekkim połyskiem. W sumie niewiele.
Zaczęło się od mieszania barwników. Tradycyjnie, nasze 'Kakadu'. Nie wiem, czy firma oferuje wiele odcieni zielonego, bo sama miałam do dyspozycji dwa zielone, zwykły zielony i ciemny. Sęk w tym, e ten zwykły w rozpuszczeniu w wodzie daje jakieś oliwkowe zielenie, takie wojskowe, bym powiedziała, że to zieleń spalona słońcem. A ja przecież chciałam soczysta, żywą zieleń. Ciemna zieleń z kolei ma chłodny odcień niebieskości. Przekonałam się, że obie zielenie są dalekie od tego, czego mi trzeba. Mój kolor powstał na bazie żółtego barwnika. Czyli paczka żółtego, trochę (1/6-1/5 całości) ciemnej zieleni i niewielki udział ciemnego niebieskiego, jako wisienka na torcie, by przyciemnić cytrynową zieleń, która wyszła z połączenia żółtego i zielonego.
Gdy już farba była przygotowana, rozciągnęłam folię (spożywczą rodem z Owada) na kuchennej podłodze (najbezpieczniej dla zabawy z farbą), podzieliłam pasmo czesanki na 4 krótsze, zmoczyłam wodą pod kranem i po rozłożeniu na wspomnianej folii zaczęłam malować. Raz po raz, ale nie za dokładnie (gdybym chciała równo, czesanka powędrowałaby do gara z farba i finał), palcami rozsuwając włókna, by barwnik przeniknął do spodu. Pędzel jest wielokrotnego użytku, bo można go dobrze umyć używając detergentu.
Pomalowana czesanka jest zawijana dość szczelnie w folię, ląduje w garze do gotowania na parze i pyrka około godziny. Zdjęcie w garnku jest niewyraźne, bo po podniesieniu pokrywki ostro parowało. Czesanka w folii stygnie. Jak mi za długo, to ją chłodzę wodą. Wydłubuję z folii. Odciskam, płuczę w wodzie z octem i schnie.
Dziś w południe wyszło słońce i z radością wywiesiłam czesankę na balkon. Nie na długo, bo wiało, jak diabli. Wystarczyło jednak, by pozbawić wełnę zapachu octu.
No i mam. Zielony, wiosenny kolorek, jak się patrzy. :)
Zachęcony słońcem Joszko próbował wywąchać wiosnę. Młody ma niespełna 10 miesięcy i waży 78 kg (ważyliśmy się w piątek u lekarza na towarzyskiej wizycie).
Szkoda, że jeszcze zimny, północny wiatr sprowadza marzenia o cieple, kolorach i kwiatach do tego, co można przynieść z marketu i postawić na parapecie.
Piękna zieleń Ci wyszła, prawdziwa wiosenka:)
OdpowiedzUsuńMiło oko oprzeć, bo u mnie poranek przywitał nas białą, puchową okrywą (w marcu jak w garcu!).
A z Joszka to kawał chłopa, strach się bać jak duży będzie, kiedy dorośnie...
Tak, nieskromnie się przyznam, że udało mi się zabarwić tak, jak chciałam. :-)
UsuńSłońce świeciło tylko może 3-4 godziny, a pioruńsko wiało, za to wczoraj i dziś rano skrobanie szyb samochodu, szarówka, śnieg z deszczem i takie tam... fuj. :(
Byle do wiosny ! Tej kolorowej i ciepłej ! ;-)
Wysłałam Ci foty, dotarły?
UsuńTak ! Dziękuję pięknie :*
UsuńOdpisałam na maila.
No, wiosna, wiosna, wiosna... Ach, to Ty!
OdpowiedzUsuńJa na działce odkrywam nie tylko posadzone przez siebie przebiśniegi i iryski, ale też całe łany zupelnie nie przeze mnie posadzonych cebulowców w najrozmaitszych miejscach. Ciekawe, co z nich zostanie po tych nagłych śniegach...
Uściski
Aaaaaa... to się wydało, gdzie Pani się ukrywa ! :-)))
UsuńPrzyznaję, że nie byłam na działce jeszcze teraz. W weekendy w reguły pogody odstraszają. Teraz 'wrednie' świeci słońce, a rano było -5 C i ledwo odskrobałam szyby samochodu, by na 7.00 dojechać do pracy. :(