Pobyt był krótki. Krótkość wymuszona głównie przez pogodę, plany były nieco inne, ale żyć nie szło. Upał niemiłosierny, termometry wskazywały więcej niż u nas, bo nawet 41,5 st C w cieniu ! Koniec sierpnia i takie temperatury. Gdyby nie klimatyzacja, pewnie komfort jazdy byłby paskudny. Sama trasa bardzo dobrze oznaczona. Fakt, miałam nawigację, ale i zwykła mapa papierowa dałaby radę przy odrobinie orientacji, dokąd się zmierza.
Przygotowując się do wyjazdu, przeryłam net i sporo się naczytałam o wymogach w wyposażeniu samochodów, jakie mają być na Słowacji, o nieprzyjaznej policji, etc... Tak więc, pomimo tego, że wiedziałam już o konwencji wiedeńskiej, na mocy której samochód winien być zaopatrzony w te przedmioty, które wymaga się w państwie jego rejestracji (u nas trójkąt i gaśnica), dokupiłam komplet żarówek i dwie pomarańczowe (!) kamizelki (niby to jest podstawą wymogów Słowaków, czego nie potwierdził Słowak, do którego jechałam). Podobnie też mówił, bym nie kupowała viniety, bo skoro nie będę poruszać się po drogach płatnych, nie ma potrzeby. Polski net natomiast huczał od przestróg, by mimo to kupić, bo Słowakom nie da się wytłumaczyć, że się jedzie niepłatnymi. Na granicy kupiłam. Niepotrzebnie. Jadąc zgodnie z przepisami, nie ma się czego obawiać. Ba, nawet, gdy ja przestrzegałam 50 km/h w terenie zabudowanym byłi słowaccy kierowcy, którzy wyprzedzali, chociaż w sumie to pojedyncze przypadki, dużo częściej byli to... Ukraińcy ! Ogólnie kierowcy mili i przyjaźni. :-)
Musiałam dojechać do miejscowości Zemplínska Široká - tak mniej więcej południowy wschód Słowacji, kawałeczek za Michalovce. Teren raczej rolniczy. Jadąc 'do' byłam kierowcą i mając świadomość, że w drodze powrotnej będę siedzieć z tyłu z psem, już się cieszyłam na zdjęcia okolicy. Jednak wracając do Polski, widoki były inne, mało tego, pod słońce ! I to był największy problem. Prawdę mówiąc nie mam ciekawych zdjęć. Siedzenie z tyłu też nie ułatwiało. To, co mnie uderzyło, to liczne kościoły, kościółki, coś takiego, jak u nas. Małe cmentarze, co ciekawe, często na nierównym terenie, na górkach. Też sporo porobili dróg z dotacji unijnych, ale akurat tam, gdzi byłam mniej, niż tu, gdzie meiszkam. Moje zdjęcia będę w kolejności 'do' granicy, którą przekraczałam w Barwinku. Ruch osobowy niewielki, było trochę tirów, w głównej mierze, jadących zawsze w przeciwnym kierunku. Miejscami zdarzały się utrudnienia w przejeździe, bo robiono drogi. Były więc przewężenia sterowane światłami, a te były umieszczone w takich siatkowych klatkach. Nie wiem, czy to z obawy przed kradzieżami, czy zniszczeniami. I, jak u nas... wszystko popalone słońcem. Na pniu 'stała' brązowa kukurydza, która nawet nie zdążyła wytworzyć kolb.
Jedna mała miejscowość, była poprzedzona przez las... kolektorów słonecznych. W tym roku miały co robić. :-) Pojedyncze wcześniej nieczęsto, ale spotykało się i u nas, jednak całe wzgórze w kolektorach. Kolektorze przy kolektorze, to niesamowity widok. Równie fajnie wyglądały hektary zalane wodą w sztucznych zbiornikach ciągnących się wzdloż tracy. Nieststy, od tej strony drogi, dojazd do nich niemozliwy i widok nieco mierny.
Teren wcale nie taki płaski, jednak naprawdę dużo lepsze widoki były w drugą stronę. Często jadąc gdzież żałuję, ze nie można oczami robić zdjęć. ;-)
Fajnie czasami sobie gdzieś pojechać, niekoniecznie z myślą, by zlec na plaży, czy przy basenie. Dla mnie własnie takei zobaczenie codzienności w innych miejscach jest cenniejsze, nawet na chwilę, jak piszesz, niż tydzień tylko przy basenie w jakimś modnym kurorcie.
OdpowiedzUsuńAnka
Mam dokładnie tak samo, jak Ty. Pobyt w jednym miejscu, czy to plaża mnadmorska, czy nie daj Boże basen hotelowy zdecydowanie nie dla mnie. :) Ale są pasjonaci i takiej rozrywki.
UsuńAle żałuję troche, że pogoda pokrzyżowała nieco plany.