Była sobie zielona sukienka. Byłby to zwykły 'szaraczek', gdyby nie kolor. Powstała na początku moich bliższych spotkań z maszyną. Po pierwszych ówczesnych zachwytach nad własną twórczością (dziś, jak widzę niektóre wykonania, to ... jesssu ! :) ) stwierdziłam, że jest smutna, że musi coś dostać.
No i dostała...
No i dostała...
Kwiaty
miały być żółte, jednak pierwsze próby z żółtym, nawet idącym w
pomarańczowy były nieciekawe. Mokra zielona tkanina 'ukradła' właściwy
farbie kolor i był on słabo widoczny. Zrobił się zimny, raczej sinozielony. Z obawy, że tak pozostanie,
chwyciłam za czerwoną farbkę. Dopiero po wyprasowaniu, w świetle
dziennym okazało się, że kolor żółty jest ok. :)
Kolory na zdjęciach się nieco różnią, bo to wina światła. o prawda robione mniej więcej o tym samym czasie, jednak w dniu malowania nie było słońca, a dzień później słońce już szalało cały dzień.
Jedną
rzecz muszę wbić sobie do głowy, że to nie akwarele, że woda nie jest
sprzymierzeńcem w tej radosnej twórczości. No i... niestety, czas też
nie jest jej przyjacielem.
Cudne! Ja się nie podejmuję, chociaż kusi.
OdpowiedzUsuńDawaj ! Fajne to :) Pastelami jednak inaczej, farbkami prościej. ;-)
Usuń