Piękne słońce dziś świeciło, pojechałam na działkę, by chociaż zgrabić pozostałości suchych liści i badyli po zeszłorocznych roślinach i zimie. Mam niewiele metrów, ale sam fakt, że nie jest to przy domu powoduje, że na jednym wyjeździe chciałoby się zrobić wszystko. No, ale się nie da. Raz, że czas... dwa, że fizycznie po zimie niestety moja wydolność jest kiepska. Zrobiłam ile się dało. Wygląda schludnie, ale czas byłoby paść na kolana i zająć się zielskiem. Oczywiście brak deszczu, porządnych opadów. 2-3 aleje niżej (bo my trochę na górce) jest bardziej wilgotno i tam naprawdę trawa jest zielona. U mnie do zieleni daleko.
Joszko oczywiście szalał, jak spuszczony z łańcucha. Po czym chwilę posiedział na balkonie i ... zasnął. Ledwo go dobudziłam na krótki wieczorny spacer.
A ja po powrocie, gdy już w końcu siadłam z kawą okazało się, że ... ledwo się ruszam. Nie tyle plecy, ramiona, czy... ręce, palce. Nie mogę utrzymać wełny i prząść, a czeka dalej islandzka (na cieniznę). Nie mogę też trzymać drutów, a przerabiam zieleń polwarth z jedwabiem. Ehhh...
Póki co, kończę, bo klawisze zaczynają też boleć.
Skąd ja to znam :D
OdpowiedzUsuńMnie czeka taka zabawa przez najbliższe dwa tygodnie, dzielę sobie pracę wyczynową ale też ogród pod domem, więc mogę z doskoku.
Chociaż najlepszą pracę ma Joszko :)
Pozdrawiam serdecznie.
Tak, ten to ma full wypas... :)
UsuńZ czasu, kiedy jestem latem na działce całodobowo widzę różnicę w opiece nad roślinami. Oczywiście na korzyść ogrodu przy domu, w którym się mieszka. Czasami krótkie 15 minut, ale codziennie daje lepszy efekt niż godzina, ale z doskoku.
A dziś jeszcze znowu zimno, brrr...
Pozdrawiam również