Pewnie muzyk by się przekręcił czytając tytuł posta, no ale... taka prawda, że mój nowy nabytek właśnie tak się nazywa. Jednym słowem - zmechanizowałam się, w końcu !
Decyzja, że to akurat ten kołowrotek, była oczywista - składa się. Nie mogło więc być inaczej. Wygląd ma prosty klasyczny i ta prostota trochę go ratuje w moich oczach. Mnie się zdecydowanie takie bardzo klasyczne kołowrotki podobają raczej średnio (są/bywają dziwacznie upstrzone w szczebelki, czy inne takie). Wolę prosty, ale nowoczesny wygląd. Cóż, to nie kolejny mebel do domu i nie musi być w określonym stylu. Składa się w torbę-plecak, więc letni wyjazd poza miasto nie będzie rozłąką. O to chodziło. :)
Zdjęcie nieopatrznie z kawałkiem łapy Joszka, więc dla zobrazowania sytuacji, poszerzony kadr z boku. :)
Żeby był bardziej prosty w swej prostocie zdecydowałam się na surowe drewno, które potraktowałam woskiem do mebli drewnianych. Natarłam się trochę, nie przeczę. Dwukrotne wcieranie, polerki, no ale efekt mi się podoba. Odważyłam się użyć ten sam bezbarwny wosk, który wiosną wypróbowałam na drewnianych meblach.
Przy składaniu trochę zastanawiał mnie sznurek, który trzeba było wraz z haczykami montować, bo mój 'starszeńki' kołowrotek czegoś takiego nie posiadał, a obrazkowa instrukcja może i szczegółowo pokazywała, jakich błędów nie robić, jednak właściwie wcale nie pokazała, gdzie i jak montować. Ostatecznie wyszło, jak trzeba. Naoliwiłam, nasmarowałam pedałki (wosk świeczki nie dał rady, a tak zalecano w instrukcji), wsparłam się WD40. Cóż... może nie profesjonalnie, ale bynajmniej cicho.
Banalnym jest stwierdzenie, że przędzie się cudownie, bo przecież każdy tak pisze o swym nowym kołowrotku. Jednak szkoła, którą zafundowała mi Aldona na 'starszeńkim' kołowrotku (jeszcze raz dzięki !), to dobre podwaliny do pracy z sonatą. Siadłam i po pierwszych niewielkich problemach, co i jak ustawić, by nitka się wkręcała na szpule poleciało.... hohoh... Na początek 'lis palony' od Kariny z e-Wełenki. Singiel skręcił się w navajo i... tu mam zapytanie.
Czy ją za mocno skręcałam, czy nawet nie przekręciłam nadto, bo mam nitkę (taką na druty 2,5-3), ale niespecjalnie miękką. I owszem, nie gryzie jakoś specjalnie, ale równocześnie dziergając merynosa z nylonem, odczuwam sporą różnicę dotykową. Jest taka trochę w stronę wełen rustykalnych, w moim odczuciu. Na razie mam skręcone 50 g. Powinnam starać się luźniej zwijać, czy to cecha tej wełny i trzeba się pogodzić ?
Do kołowrotka dorastałam długo. Nie tylko finansowo, ale mentalnie. Mam nadzieję, że jednak wątpliwości, czy będzie wykorzystany, odejdą w niepamięć.
Przy okazji ? Czy są jakieś ergonomiczne zalecenia w sprawie pozycji przy przędzeniu ? Możecie coś doradzić, albo przed czymś przestrzec ?
No, brawo, brawo, brawo! Gratulacje!
OdpowiedzUsuńW precelku to się nie bardzo da zobaczyć, przekręcone, czy nie, ale masz dostatecznie dużo doświadczenia, zeby sama stwierdzić, w końcu na wrzecionie też można zdrowo przekręcić (ja przekręcałam wszyściutko). Lis od e-wełenki ma 25 mic, merynos zwykle mniej, a nylon nie czyni go bardziej szorstkim, więc może jednak stąd ta różnica w odczuciach :-)
Dziękuję. :)
UsuńWszystko możliwe, że dlatego różnica, ale żeby aż tak czuć 2-3 mikrony ? Dlatego pytam, czy robiąc ścisłego snigla nie zrobiłam z niej sznurka. Nitki jakoś specjalnie się nie skręcają, chociaż pierwsze metry navajo skręcały się, jak szalone, a nijak nie chciały wkręcać się na szpulę, chociaż na ko, powinny. Może woda zmieni jeszcze nitkę.
Gratuluję ! - no pięknie wyglądają oba szczęścia :D
OdpowiedzUsuń"Lis polarny" to włos runo z owiec islandzkich a właściwie ich miększa część ale nie ma szans by porównywać z merynosem to jednak bardziej "dziki" zwierz :) Ja nie byłam do końca zadowolona z nitki navajo z tego runa uważam, że lepiej zrobić tradycyjną 3-nitkę ale wszystko kwestia gustu :)
Uściski
A widzisz. Możliwe, że to navajo jest tu mniej szczęśliwym sposobem, niż klasyczna dwu, czy trójnitka. Tej drugiej nigdy nie robiłam. Jak pisałam Aldonie, w odpowiedzi wyżej (akurat minęła się w drodze na bloga, z Twoim wpisem), przypuszczałam, że samego singla zwinęłam za mocno. W czesance nie czuje się aż takiej różnicy. Teraz przypominają mi się słowa sprzedawcy w pasmanterii, jak lata temu tłumaczył klientce, że nie każda wełna naturalna gruzie, że wiele zależy od rodzaju skrętu. Może nie do końca mówił precyzyjnie, ale miał częściowo racją. :)
UsuńZobaczymy, co mi wyjdzie ze skojarzenia sonaty z resztą wełenek od Ciebie. ;-)
Nie znam "Lisa polarnego" więc nie wypowiem się, czy to kwestia skrętu czy wełny, poza tym myślę, że Karina już ten temat wyjaśniła.
OdpowiedzUsuńPowiem coś na temat samego navajo. Nie przepadam za nim, bo "stawia" kłaczki -takie są przynajmniej moje doświadczenia. Stosuję go rzadko, a ostatnio praktycznie wcale, a jeśli chcę mieć przechodzące kolory, to wolę zrobić grubszego singla - ostre wełny tylko tak ostatnio przędę i nie dokręcam mocno, wtedy nie zagryzają na śmierć. Oczywiście wtedy jest większa szansa, że dzianina się zmechaci, no ale coś za coś.
Ostatnio coś ciekawego zauwazyłam, dostałam do dokręcenia taką kiepsko dokręconą wełnę fabryczną, 4 ply bodajże, i ta po dokręceniu bardzo zmiękła i zrobiła się lejąca. Doszłam do wniosku, że miała przekręconego (mocno skręconego) singla a po dokręceniu dubla, singiel się rozkręcił i zmiękł, dając całkiem przyjemną wełnę. Może spróbuj na tym lisie polarnym, jesli Ci jeszcze został, nie dokręcać mocno singla, oczywiście nie tak słabo, żeby się nie rozleciał. Zobaczysz, czy to się sprawdza.
A co do sonaty, to wersja bez lakieru nie może dostać brudu, to znaczy często trzeba ją woskować i uważać, by nie zabrudzić. Wersja lakierowana jest może bardziej "tandetna" ale też lakier lepiej chroni przed zabrudzeniami. Kilkuletni kołowrotek bez lakieru wygląda już trochę na przykurzony, wersja z lakierem tego nie ma. Pozdrawiam serdecznie i owocnej pracy z Sonatą :) To dobry, wszechstronny kołowrotek, przynajmniej ja nigdy nie miałam problemu z tym modelem, choć po sieci krążą różne opinie.
Skręcając w singla, obawiam się tylko jednego, żeby nie było za luźno i nie rozchodziła się wełna. :) U mnie odbiór szorstkości/miękkości jest osobliwy. Możliwe, że za czas jakiś łyknę tę niby-szorstkość bez problemu. Po prostu mam skrzywienie. ;-)
UsuńCo do olejów do drewna, to z tego, co wiem, jak są sensowne, to nic się przez nie nie dostanie. Patrząc na meble, nawet nie bardzo trzyma się tej warstwy kurz, co mnie niezmiernie cieszy. :) Ale długo szukałam opinii i zanim kupiłam konkretny, sporo się naczytałam. Bezbarwny nie zmienił koloru drewna i nie powinien zmieniać po czasie. No, ale to teoria wsparta praktyką zasłyszaną. Mam ciemne wrzeciono, jeju, jak na nim pięknie widać wszystkie kłaczki od skręcanej wełny. A jak wyraźnie drobiny brudu runa ze zwierzaka, mimo, że po wstępnej obróbce, na oko wydaje się czyste. Grrr.... :))) A t tylko wrzeciono, jak pomyślałam, o tych szczebelkach koła, gdzie w miejsce łączenia może się właśnie wszystko wepchać, to mimo, że ciemne mi się podobają, to praktyczna strona mego ja wylazła na wierzch i decydowała. :)
Co do opinii, to już się przekonałam, że ile ludzi, tyle opinii. :) Najwięcej zawsze krytykują ci, którzy znają sprzęt z opowiadań. :))) Teraz tylko próbować, co daje praktycznie jakie ustawienie. Teoria teoria, ale... ;-)
Gratuluję decyzji :-) Dobrze mi się współpracuje z Sonatą. Co do zawiasów to też nie dało rady nasmarować świecą, używam czasem do tego smaru grafitowego, a czasem smaru w sprayu, bo jednak żadne mazidła same z siebie nie chcą wejść w środek zawiasów. I o ile pamiętam na samym początku po paru dniach wytarła się skórka która siedzi na osi wrzeciona, zastąpiłam ją inną. Poza tym lekko stukało jedno z cięgieł, dało się to z grubsza ustawić jak na forum ravelry znalazłam przyczynę. Poza tym wszystko ok. :-) Kupiłam lakierowany na ciemny orzech, owszem kurzy się, ale bez przesady, łatwo utrzymać w czystości, za to kolorystycznie w domu wtapia się w tło. Jak przerabiam wełnę, którą sama przygotowuję, to naprawdę nie ma takiej siły żeby wszystko nie było w paprochach: kołowrotek, podłoga, moje kolana.
OdpowiedzUsuńNo to teraz dopiero będziesz miała przerób, życzę dobrej zabawy :-)
Dziękuję bardzo. :)
UsuńI od razu mi lepiej, jak napisałaś o tych zawiasach. Wykroiłam sobie ścinek świeczki i próbowałam się wepchnąć, ale nic. Ojciec się śmiał widząc to i proponował żebym sobie ciekłym woskiem nakapała, po czym przyniósł mi to WD40 twierdząc właśnie, że musi wejść w środek. No zobaczymy, na ile wytrzyma, jakby co, wiem gdzie (u kogo :) ) pytać.
Ta skórka faktycznie jest niewielkim ścinkiem i patrząc na nią zastanawiałam się, czemu właściwie takie małe g... ko ma służyć.
Mnie kolorystycznie, to już teraz do niczego nie pasuje, bo odkąd po latach mieszkając w naturalnym drewnie, odmieniłam meble nadając mi z lekka kolor, to już chyba tylko do kompletu z wrzecionem, a o tym właśnie myślałam pierwotnie. Podpytałam w mailu p. Zosię, czy można woskiem, odpowiedziała, że naturalnie. To i się odważyłam.
Nie mam dobrego źródła na wełnę prosto od owcy. Wpadały mi jakieś większe, czy mniejsze (jak na moje możliwości) ilości, ale w większości sporo z tym miałam zachodu, syfu (chociaż nie mam specjalnie niechęci do naturalnego brudu), jednak słaba jakość, krótki włos i to co u mnie jest bolączką... szorstkość wełny skutecznie mnie zniechęciły. Ty masz może owce ? Jakoś nie przypominam sobie, ale może mi coś uleciało. Tak, jak ostatni wpis, który miałam zrobić u Ciebie (czytałam o narzucie w pracy), a teraz mi się przypomniało, widząc Twój komentarz.
O, bardzo bym chciała znać dobre źródło wełny w Polsce. Nie mam owiec, tylko jeżdżąc po różnych zakątkach zaglądam do owczarzy i pytam co mają. Parę worków runa w ten lub inny sposób zgromadziłam. Z jakością jest różnie, nigdy nie jest różowo, zawsze koszmarna masa brudu, często kiepskie cięcie. Szorstkość mi nie przeszkadza, oby tylko rasa nie była straszliwie prymitywna, bo jednak owcy górskiej na grzbiet nie włożę, ale czarnogłówkę już owszem. Za krótkie runo trafiło mi się tylko w przypadku wełny jagnięcej, ale to jeszcze nie przesądzone, może coś z tego zrobię mimo wszystko.
UsuńJakbym miała owce to pewnie paradowałyby w kubraczkach :-) i w końcu doczekałabym się lepszego surowca, a tak to mam to co mam. No ale taki mój wybór, przynajmniej na razie. Jeśli lubisz przerabiać przygotowaną czesankę, na pewno oszczędzasz sobie sporo niefajnej roboty i efekt masz bardziej przewidywalny :-)
Gdy mam surową wełnę, to mam na początku wielki zapał. Nawet praca w g... mnie nie rusza. Ale jak suma sumarum, z całej fury kłaków mam więcej odpadków, niż kawałków min 5 cm (o dłuższych nie śmiem marzyć), to mnie trafia. A wyczesywanie ścinków z dłuższego kłaka po czasie wnerwia tak, że ma się chęć wypieprzyć wszystko w cholerę. Ostatnio dostałam wełnę w miarę, długa, wyglądająca dość dobrze, tylko co mi po tym, jak żre... Na szczęście filcowanie tez mi nie obce, wiec spożytkuję, bo nie jest brzydka.
UsuńGotowce nie dość, że czyste, to mnie nie pożrą. :-))) W taśmie wcale nie muszę mieć, bo jakoś nie specjalnie lubię pracę z długą porcją.
Asiu, gratuluję nowego nabytku i życzę przyjemnego kręcenia z Sonatką. W towarzystwie Joszka, ma się rozumieć :-)
OdpowiedzUsuńTak, z tego towarzystwa cieszę się najbardziej. ;-)
UsuńDzięki.
O la, la, gratuluję i sonaty i nabytych umiejętności. Co do pozycji przy przędzeniu to nie wiem, ale z moich doświadczeń wynika że zabójcze dla kręgosłupa są zbyt miękkie siedziska. Najlepsze są twarde z małą poduszką. I koniecznie należy zwrócić uwagę na wysokość sprzętu na którym się siedzi.Pozdrawiam, Joszka oczywiście też. Ol-ka.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo Olu. :)
UsuńKażda rada się przyda. Na razie też mi lepiej na krześle niż na fotelu, bo oczywiście wystartowałam siedząc, jak hrabina. :)
Coś tu widzę, że Joszko zgarnia wszystkie pozdrowienia i ochy i achy. :-)