Znacie to powiedzenie, prawda ? :)
I moje farbowanie ostatnio skręconej nowozelandziej właśnie takie było. Nie wiem, dokładnie, czy obróciło się w to przysłowiowe 'coś', ale kiepsko było i ...gorąco.
Chciałam mieć motek podzielony na dwa odcienie tego samego koloru. Miał być zielony. Podzieliłam motki na dwie części, przygotowałam farbę. Wyszła trochę bardziej oliwkowa niż zielona, ale co tam. Część odlałam, rozcieńczyłam wodą. To miała być ta jaśniejsza farbka. Okazało się praktycznie, że teoria o rozwodnieniu podstawowej farby się nie sprawdziła. Ku zdziwieniu - otrzymałam dwa kolory, nie dwa odcienie. I jakoś mi to nie pasowało do siebie.
Szybka decyzja, by zmienić kolor.
I się zaczęło...
Kombinacje z pomarańczowym, czerwonym, wiśniowym, granatem... Początkowo przyzwoicie, w miseczkach (już wszystko w jednym odcieniu, bez dbałości o uzyskanie dwóch odcieni, jak początkowo chciałam). Teraz cel był jeden... zmienić ten kolor 'zdychającego bagna'. Niby szło w czerwienie i brązy. Nie było źle, ale za wszelką cenę, chciałam mocny, pełny kolor, nie nijaki. Jakiś konkretny, więc jeszcze do gara dosypałam wspomnianego wiśniowego, dorzuciłam granatu. Trochę popyrkało, doprawiłam octem, ostygło na balkonie.
I zaczęło się płukanie....
Ustawiczne, prawie bez końca.
I nawet, początkowo mnie nie dziwiło, że woda ciągle czerwona, ale... niepokojąco zaczęła wyglądać sama nitka. Po prostu nitka z nitką zaczęła się bliżej zaprzyjaźniać, no ale gdzie, przecież w letniej wodzie mocząc się nie sfilcuje. Tia... Zaprzestałam płukania, stwierdziłam, że porozdzielam te nitki, wysuszę i najwyżej dalej będę płukać.
I to płukanie drugiego dnia mnie dopiero przeraziło.
Pierwsze płukanie, a woda czerwona, krwisto czerwona i tak przez 2 godziny. Raz motek jeden, raz drugi. W końcu zostawiłam wełnę w wodzie i litrze octu. Odcisnęłam i w końcu się nie odbarwiała, ale wełna prawie w dredach ! Konkretnych dredach, grubych jak palce. Skąd i jak takie sfilcowanie ?
I znowu 2 -3 godziny rozdzielania niteczka po niteczce.
Były chwile, że chciałam tę wełnę zwyczajnie wyrzucić.
Ale jednak dałam jej szansę.
Wyschła i wygląda trochę na zmęczoną. Kolor - brązowo czerwony, w zależności od światłą. Raczej niejednolity.
Nie jest to mój ulubiony kolor, nie przepadam za brązami, jeśli już muszą być, to naturalne są jednak najlepsze. Ale cóż.
Do tej pory uważałam, że spokojnie można gmreać z wełną w garze i nic się złego nie stanie. Do filcowania przecież trzeba detergent, tarcie, zmiana temperatur wody. W moim przypadku niewiele było takiego działania. Sąd więc te dredowe zmiany ?
I chyba nieszybko wezmę się za barwienie gotowej nitki. Chyba, że wyraźnie będę chciała mieć ciapki, to wówczas poszaleję w kawałki barwne, póki co... pozostanę przy barwnej czesance. Niby podobnie, ale jednak inaczej. ;-)
Asiu blogi są na topie a przynajmniej u mnie !!! Przeczytałam od razu Twój wpis ale w dalszym ciągu walczę z dyskopatią i czas mi ucieka pomiędzy palcami przez leki :(
OdpowiedzUsuńDługo myślałam o tym farbowaniu i dochodzę tylko do jednego wniosku, owce nowozelandzkie, z których runo farbowałaś to krzyżówki merynosów z innymi owcami takimi jak Longwool, Romney i Cheviot ale nade wszystko to jednak merynos a na dodatek chyba jeszcze kupiłaś wersję jagnięcą. Nie wiem czy słusznie ale w tych dwóch czynnikach upatruję Twoich kłopotów merynos nie lubi zbyt intensywnych zabiegów farbiarskich a do tego w wersji jagnięcej. Moja teściowa miała sweter z weny jagnięcej (z naszych owiec) przy każdym praniu kurczył się w oczach została wersja na dziecko i o dziwo nawet nie był sfilcowany tylko się kurczył.
Ja użyłam tej samej czesanki na mój niedoszły (jeszcze) celtycki sweter, też farbowałam motki i to w różnych kolorach ale w kąpieli wodnej no i niczego już w trakcie farbowania nie zmieniałam, nitka jest ok. Przesyłam linki do wpisach o tym farbowaniu:
http://ewelenka.blogspot.com/2016/06/w-miejscu.html
http://ewelenka.blogspot.com/2016/06/farbiarsko.html
Bardziej złościły mnie kłopoty z barwnikami niż wełna.
Uściski
:)
UsuńA wiesz Karinko, to jest druga porcja wcześniej przerobionej (z ufarbowanej czesanki na zielono, czerwono) w navajo i wszystko ok. To dorosła nowozalandzka. Od Ciebie brałam faktyczni dziecięcą i to w niteczce jest też ok. Tu się coś pokićkało. Jeszcze, żeby przez gmeranie w garze, bo nie żałowałam sobie, fakt. Ale to się działo przy płukaniu. Mało tego, jak zostawiłąm na trochę w wodzie, leżało sobie nieruszane, wracam, odciskam... dredziki i to grube, jak paluchy. Dość dobrze się rozdzielały. Możliwe, że wełna jakaś niezrównoważona i ta zielono-czerwona też zgłupieje w praniu. :) Nie daj Boże, jakby kurcząc się motywowała do odchudzania. :)))
Pozdrawiam serdecznie życząc zdrowia i ciesząc się, że dalej jesteś w blogowym świecie.