Pages

6 stycznia 2021

Się Porobiło cz. 157 - Długaśny prostak i kolejne próby z yarn-artem

 Witam w kolejnym roku i życzę wszystkim, by to był naprawdę dobry rok. :)

Ze zdziwieniem spojrzałam teraz na datę ostatniego wpisu. Naprawdę nie pisałam nic w grudniu ? Przez tę pandemię, pracę zdalną, to mi zdecydowanie inaczej dni płyną. No i fakt, że prawie 14 dni walczyłam z firmą o poprawną instalację suszarki na pralce. Na szczęście wraca wszystko na właściwe tryby, a ja tęsknię za wełną. Oczywiście nie zakopuję maszyny do szycia głęboko, bo stosy tkanin czekają, ale... zaczęła się faza wełny. 

Z niebieskiego chubota powstała zwykła, prosta, długa sukienka. 

 

Oczywiście na manekinie wygląda super, bo ten manekin, to bardziej rozmiar 36-38, a niestety, moja rozmiarówka przesunęła się o stopień więcej, więc u mnie dzianina rozciąga się tu i ówdzie, co powoduje, ze sukienka nie jest tak długa, bo zwyczajnie podnosi się w związku z rozciąganiem. 

 


Jak wspominałam poprzednio, z 300 gram wyszło mi 1306 m, patrząc na pozostałą nitkę, spokojnie mogę powiedzieć, że wydziergałam sukienkę z 1300 m. Dopiero na dzianinie widać, jak fajnie układają się kolorki. W nitce kompletnie tego nie było widać, wyglądała banalnie... niebieski przechwycił dominację,  tutaj proszę... pięknie widać.

Odważyłam się na taką wersję, bo po szyciu 2-3 sukienek idealnych (wg Papavero), w których czuję się dobrze i przyzwoicie wyglądam, stwierdziłam, że czas na dzierganą dzianinę. W związku z tym, że to dość delikatna i cienka stosunkowo nitka, nierówna, wszystko trąca rustykalnością, fajnie widać, że nie jest to masówka z sieciówki. 

Pod ręką, do zdjęcia miałam dokładnie ten sam naszyjnik gliniany, co poprzednio. Trochę głupio, że znowu ten sam, ale potwierdza to tylko jego uniwersalność, co bardzo lubię. 

Fajnie jest mieć dobre układy z Mikołajem i Gwiazdorem (u mnie 24.12 przychodzi Gwiazdor, a Mikołaj wcześniej, 6.12), bo można mu mocno podpowiedzieć, z jakim prezentem będzie mile widziany. ;-) Tak więc w końcu mam skrzydełko jumbo do sonaty.

 

Po nawoskowaniu, w końcu spróbowałam. Hmmm... Szczerze, to nie jestem zbytnio zadowolona, możliwe, że muszę popuścić emocje i poluzować. Do próby wzięłam zapasy czesanki hiszpanki, jeszcze z czasów filcowania. Jeju, efekt dotykowy piorunujący. Jakaś tępa, niedelikatna, aż nieprawdopodobne, że kiedyż wydawała mi się miła w dotyku. Tak, ja mam dotykowe skrzywienie (dużo mnie 'gryzie'), ale to inna bajka. Tutaj chodzi mi bardziej o to, jak szybko przyzwyczajamy się do lepszego. Z drugiej strony do nauki musi wystarczyć.

 

Nie jest to coś, co mi się podoba. Chociaż w sumie, im dłużej patrzę, tym bardziej dopatruję się pazura, jednak założenie było dużo grzeczniejsze i równe.


7 komentarzy:

  1. Na przędzeniu się nie znam ale sukienka fajnie wyszła. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Noooo, sukienka wydziergana z własnego uprzędu, naprawdę podziw i szacun. Za kunszt i za konsekwencję. I za umiejętność podjęcia decyzji, co z uprzędu zrobić - dla mnie to chyba jest najtrudniejsze ;-)
    I w dodatku w pięknych (bardzo "moich") kolorach.
    A co do artów, to też podziwiam. Fajnie się zapowiada, taki uporządkowany chaosik :)
    jak jeszcze nie przędłam, tylko chciałam, to chciałam prząść arty, a jak już się naumiałam, to jakoś mi się odechciało chcieć. Nie mam na nie pomysłu - najbardziej widziałabym je w tkaninie "naściennej", a że ta jakoś (chwilowo) nie leży w moich zainteresowaniach, więc motywacji nie ma. Chociaż ta może przyjść z czasem i uprzędem. I dobrymi przykładami ;-)
    Pozdrawiam noworocznie, oby lepszorocznie ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą decyzyjnością, to bywa różnie. Jako osoba praktyczna, od początku działalności, kierowałam się celem, tzn przeznaczeniem uprzędu. Kupowałam czesankę, barwiłam pod projekt. Po czasie stwierdzam, że to tak niekoniecznie dobre podejście. Czasami trzeba poluzować i po prostu coś sobie kolorystycznie strzelić, nawet odjechanego, wykorzystać później, kiedy nadejdzie właściwy czas. Jednak wówczas, trzeba mieć spore zapasy, a nie zawsze jest to możliwe. Dobra czesanka kosztuje. Szkoda marnować. To już nie tylko o finanse chodzi, ale o zwykłą przyzwoitość i poszanowanie.
      Co do artów, to chyba trzeba dać sobie na luz, by z grzecznych nitek 'odjechać'. Inna sprawa, to technika. Jeśli masz, tak, jak ja, że od początku te nitki wyglądały dobrze, to wcale prosto świadomie coś 'spieprzyć'. Głowa chce, a palce robią co innego :D
      Teżnie wiem, jak wykorzystać te arty, Widziałam fajne zwoje, stosowane jak korale. To mi na teraz wystarcza. Co będzie dalej...
      Pozdrawiam !

      Usuń
  3. Dziękuję i życzę również, by Nowy Rok był dużo lepszy :)
    Sukienka tak jak ostatni sweter z mieszanki jest dokładnie w stylu dopracowanej rustykalności - dlatego wcale się nie dziwię, że tak Cię pociągają przędze artystyczne. Dużo przy nich zabawy ale jeśli chce się osiągnąć w dzianinie ten powiew artyzmu to niestety trzeba takiej nitce poświęcić więcej czasu.
    Będę z ciekawością śledzić Twe poczynania w tym temacie :)

    I pomyśleć, że zostałam "ofuknięta" kiedyś przez pewną panią jak stwierdziłam, że czesanka do przędzenia to inna bajka niż do filcowania :D - teraz mam dowód na piśmie, że nie tylko ja tak twierdzę.
    Ogólnie wszystkie wełny w mniejszym lub większym stopniu można sfilcować ale ta z przeznaczeniem do tego jest maksymalnie odtłuszczona i pewnie tak spreparowana by łuski włosa były rozchylone by łatwiej się sczepiały ze sobą. Pewnie to też ma wpływ na odczucia organoleptyczne :)

    Usciski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, daleko jestem od tego, co bym chciała umieć z tymi art-nitkami. Myślałam, że jak kupię te 'pozostałości' z sari u Ciebie, to spokojnie... porobię sobie arty z ozdobnymi niteczkami, farfoclami, etc... A tu guzik ! :) Zakup okazał się tak piękny, że grzechem byłoby je tak zatracić. Tym samym, moje planu legły w gruzach, ale to akurat dobrze. :)
      Co do czesanki do filcowania, jej jakości, chociaż jakość, to złe słowo, bo ona jednak jakościowo, w swoim gatunku, przecież dobra jest. To zupełnie inny rodzaj czesanki. I powiem Ci, że chyba rozumiem, że ktoś, kto zna tylko czesankę typu hiszpanka, jak dotknie zwykłego merynosa, to często nie poczuje różnicy. Ok, jest milsza w dotyku. Wszak wszystko to merynosy, jednak nie wiem czemu pod pojęciem 'merynos' rozumie się coś lepszego niż hiszpanka. Wprawiona prządka wyczuje różnicę we wszystkich runach, osoba filcująca, niekoniecznie. Jak ktoś przechodzi do filcowania od przędzenia, to prędzej zobaczy różnicę. Pewien rodzaj szorstkości mile widziany jest w filcowaniu, jednak o ile sfilcować można prawie wszystko, o tyle użytkowość takich filców jest też już dyskusyjna.
      I tak się zastanawiam, czy jednak nie uśmiechnę się do Ciebie po zwykłego merynosa do artów, bo nie wiem, czy dam redę prząść tą hiszpankę. :D

      Usuń
  4. Serdeczności w Nowym Roku! Moje doświadczenia są takie, że na początku przygody z przędzeniem wychodziły mi wyłącznie arty :), takie amatorskie, jak każdemu chyba. Potem w miarę czasu nauczyłam się równej niteczki i arty przestały wychodzić. Teraz, po długiej przerwie gdybym usiadła do kołowrotka, może znów bym zaczęła od "artów"... Od dłuższego już czasu mam fajną książkę o technice art-yarn /z samej Ameryki sprowadzoną/ ale czasowo - taką mam nadzieję, zaprzestałam zabawy z włóczką. Myślę wrócić do tematu. A sukienka wyszła cudnie. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.
      Nie sądzę, byś po przerwie od kołowrotka, miała kłopot z przędzeniem. To chyba, jak z jazdą ba rowerze...

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...